— Lyall Duncan. Przyjechalem zabrac pana na stanowisko testowe — powiedzial rozmowca z wyraznym szkockim akcentem.
Dan wypuscil powietrze z pluc. Nie traca czasu. Jeszcze nie zdazylem sie rozpakowac.
— Czy jest pan gotow? — spytal Duncan.
Dan rzucil na lozko kosmetyczke z przyborami do golenia.
— Tak, jestem gotow — odparl.
Duncan byl niski, chudy jak szczapa i nieprawdopodobnie gadatliwy, kiedy przyszlo do rozmowy o pracy. Gadal niezmordowanie, gdy jechali zakurzonym Volkswagenem przez wysuszona sloncem wies, mijajac nieregularne szachownice pol i pokryte tarasami zbocza, wspinajac sie ku odleglym, nagim szczytom gor Sierra. Ziemia wygladala na wyeksploatowana, marna, a przeciez uprawiano ja od tysiecy lat. Przynajmniej te tereny sa na tyle daleko od morza, pomyslal Dan, ze nie grozi im zalanie. Wygladaja jednak, jakby zamienialy sie w brazowa, zakurzona pustynie.
— …wiele razy probowalismy znalezc kogos, zeby rzucil okiem na nasza prace,
Dan skinal glowa i dalej walczyl z sennoscia. Szkocki akcent towarzysza dzialal na niego hipnotyzujaco podczas jazdy wijaca sie droga przez wzgorza. Na drodze prawie nie bylo innych samochodow, a szum opon po asfalcie kolysal Dana do snu. Silniki elektryczne nie robily wiele halasu, rozmyslal, probujac walczyc ze skutkami zmiany strefy czasowej. Przypomnial sobie, jak producenci samochodow, jak GM czy Toyota probowali instalowac w samochodach systemy dzwiekowe imitujace prace poteznego silnika spalinowego, zeby przyciagnac nabu- zowanych testosteronem mlodziencow. Zakazala tego GRE; ciche, wydajne, czyste samochody elektryczne mialy byc przedstawiane jako godne pozadania, a nie kiepska alternatywa samochodow spalinowych.
— …i nikt z nich nie chcial zobaczyc, ze maly, lekki,
Dan podskoczyl, gdy uslyszal to nazwisko.
— Dotarliscie az do niego? Znajduje sie dosc wysoko w korporacyjnym lancuchu pokarmowym.
Duncan usmiechnal sie chytrze.
— Przez kobiete, a jak inaczej? Przyjechal do Glasgow wyglosic mowe. Rocznica ufundowania przez jego dziadka nowego budynku dla wydzialu biologii czy cos takiego. Zainteresowala go pewna mloda dama w osobie naszej studentki. Studiowala biologie i niezla byla z niej laska.
— Wiec zalatwila dla was robote Dalili? — spytal Dan ze smiechem.
— Jeden z chlopakow pracujacych przy projekcie poznal ja — w sensie biblijnym. Spytal, czy poswieci sie dla nauki.
— I ona sie zgodzila?
— Z ochota. Nie co dzien panienka z Birmingham idzie do lozka z miliarderem.
— Och, wiec byla Angielka?
— Taa. Nie moglismy o cos takiego prosic szkockiego dziewczecia.
Obaj mezczyzni jeszcze sie smiali, gdy samochod wtoczyl sie na parking stanowiska testowego.
Imponujace to stanowisko nie jest, pomyslal Dan, wysiadajac z samochodu. Plaski, otwarty, pokryty pylem teren, na ktorym stalo pare niewielkich baraczkow i konstrukcja, wygladajaca, jakby miala sie za chwile zawalic. Wszedzie otaczaly go wystrzepione wzgorza, a w pewnej odleglosci lsnily zjawiskowo w upalnej mgielce gory Sierra. Dan czul cieply i przyjemny dotyk slonca na ramionach. Niebo bylo cudownie blekitne i bez jednej chmurki. Dan nabral do pluc czystego gorskiego powietrza; bylo chlodne i ostre, z zapachem sosen, ktory przebijal sie nawet przez jego zatyczki nosowe. Dan zapragnal przez moment je wyjac; alez to bylaby ulga funkcjonowac bez nich. Ale nie zrobil tego.
W baraku robiacym za „biuro” bylo ich szescioro, dwie kobiety, wszyscy, oprocz jednego mezczyzny mlodzi, w ponaciaganych swetrach i luznych spodniach albo dzinsach, ktore od lat nie widzialy zelazka. Dan czul sie za dobrze ubrany w swoich ciemnych spodniach i sportowej, zamszowej marynarce. Jedna z kobiet byla wysoka, z dlugimi, prostymi wlosami blond, ktore opadaly jej na ramiona; wygladala jak z plazy w Kalifornii. Albo ze Szwecji. Druga byla Japonka albo Koreanka; niska, mocno zbudowana, ale kiedy sie usmiechala, jasniala jej cala twarz.
Wszyscy wygladali na podekscytowanych, az palili sie, zeby udzielic Danowi wszelkich informacji na temat swojej pracy, Dan jednak wychwycil nute strachu. A jesli dzis tez sie nie uda? Jesli cos pojdzie nie tak jak trzeba? Jesli Randolph nie zrozumie wartosci i znaczenia tej pracy? Dan czul te atmosfere w laboratoriach badawczych na calym swiecie, nawet na Ksiezycu.
Jeden starszy mezczyzna mial wyglad profesora. Nosil workowate, tweedowe spodnie i taka sama kamizelke, rozpieta. Jego dluga twarz otaczala przycieta, szpakowata broda. Duncan przedstawil go jako doktora Vertientesa.
— Milo mi pana poznac — rzekl Dan, automatycznie przechodzac na hiszpanski, gdy ujal dlon mezczyzny.
Brwi Vertientesa uniosly sie w zdumieniu.
— Bardzo dobrze pan mowi po hiszpansku.
— Mam biuro w Wenezueli. — Dan o malo nie dodal, ze kiedys mial zone Wenezuelke, ale bylo to zbyt krotkie i bolesne doswiadczenie, zeby wspominac o tym w zwyklej rozmowie.
— Nasza grupa jest raczej miedzynarodowa — rzekl Yertientes, przechodzac na brytyjski angielski z lekkim kastylijskim akcentem. — Miedzy soba mowimy po angielsku.
— Wyjatkiem sa przeklenstwa — dodala Japonka. Wszyscy sie zasmiali.
Ku zaskoczeniu Dana, liderem grupy byl Duncan. Wysoki, dystyngowany Vertientes okazal sie fizykiem plazmowym. Duncan byl inzynierem specjalizujacym sie w napedach i to on byl sila sprawcza w grupie.
— Wie pan, jak dziala fuzja nuklearna — rzekl Szkot, wyprowadzajac cala grupe z szopy biurowej i prowadzac ja do nieco wiekszego baraku, ktory sluzyl za laboratorium.
— Cztery atomy wodoru lacza sie, tworzac atom helu i uwalniajac energie — odparl Dan, kiwajac glowa.
— Jadra — poprawil Dan. — Nie atomy, jadra. Plazma jest calkowicie zjonizowana.
— Tak. Oczywiscie.
— Siedem dziesiatych jednego procenta masy tych czterech poczatkowych atomow wodoru zamienia sie energie. Slonce i wszystkie gwiazdy ciagna na tych siedmiu dziesiatych procenta od miliardow lat.
— Dopoki maja wodor i tworza hel — rzekl Dan. Aby pokazac, ze nie jest zupelnym ignorantem, dodal: — A potem zaczynaja przetwarzac hel na inne pierwiastki.
Duncan rzucil mu dlugie spojrzenie spod grubych, czarnych brwi i odparl:
— Tak, ale jestesmy zainteresowani wylacznie fuzja wodoru na hel.
— Taaa — mruknal Dan.
Barak laboratoryjny nie byl duzy, ale znajdujacy sie w nim sprzet wygladal na nowoczesny. Dla wycwiczonego oka Dana wygladal bardziej na stacje monitoringu niz laboratorium badawcze. Za nim stal wiekszy budynek, ktorego nie bylo widac z parkingu. Grupa przemknela przez laboratorium, rzucajac mu tylko obowiazkowe spojrzenie, po czym udala sie do drugiego budynku.
— Tutaj wlasnie odwalamy brudna robote — rzekl Duncan z diabelskim usmieszkiem.
Dan pokiwal glowa, rozejrzawszy sie dookola. To byl hangar konstrukcyjny. Obrabiarki i suwnica na poteznych stalowych szynach. Ostry zapach oleju maszynowego w powietrzu, kawalki drutu i metalowe struzyny na podlodze. Tak, tutaj sie pracowalo.
— A tam jest efekt — Duncan machnal reka w strone pokrytego pylem okna.
Nie wygladalo to szczegolnie imponujaco. Nawet kiedy wyszli na zewnatrz i wspieli sie na rusztowanie, Dan widzial tylko dwumetrowa kule z metalu, obwieszona wychodzaca z niej platanina kabli i wezy. Metal wygladal jednak na czysty i blyszczacy.
Dan postukal w niego kostkami palcow.
— Stal nierdzewna? Kiwajac glowa, Dan odparl:
— Zewnetrzna powloka komory cisnieniowej. Kula wewnetrzna to stop berylowy.