podroz.

Dwie kobiety rozesmialy sie. Po chwili jednak Amanda znow zapytala:

— Powiedz, Paneho, z kim sie spotykasz?

— A co, chcesz go poznac? — warknela zirytowana Paneho.

— To zapraszam dzis wieczorem.

— Mowisz serio?

— Pewnie, czemu nie? — odparla. — Zaloze sie, ze chcialby cie poznac.

Paneho wiedziala, ze Humphries oszaleje na punkcie Amandy. Doskonale. Zaczal na nia naciskac, zeby dowiedziala sie, o co chodzi Danowi Randolphowi. Humphries robil sie coraz bardziej natarczywy.

Humphries nawrzeszczal na nia, kiedy jedli kolacje, pierwszego dnia pobytu Paneho w Selene. Wydawal sie dosc przyjazny, kiedy wprowadzil ja do wielkiej, eleganckiej jadalni w domu na najnizszym poziomie Selene. Kiedy jednak zaczal wypytywac Paneho o informacje, musiala w koncu przyznac, ze wiele dla niego nie ma i natychmiast zmienil mu sie nastroj.

— I to wszystko! To wszystko, co masz mi do powiedzenia?

— warczal Humphries.

Wzruszajac bezradnie ramionami, Paneho odparla:

— Ulokowal nas w La Guaira i kazal sie uczyc o systemie fuzyjnym.

— Place ci majatek i nie dostaje w zamian nawet bita informacji! Nic! Wielkie zero!

Nie byl to jakis wielki majatek, pomyslala Pancho. Probowala go jednak ulagodzic.

— Panie Humphries, przeciez on nie robi nic poza zajmowaniem sie lotami probnymi tego cholernego pocisku.

— Lata po calym swiecie — odwarknal Humphries. — Od Kioto po Nowy Jork, od Genewy po Londyn. Rozmawia z bankami i firmami inwestycyjnymi, nawet z GRE, a on nienawidzi GRE!

Pancho probowala mu wszystko wytlumaczyc.

— Prosze posluchac, jestem tylko pilotem rakietowym. On chce, zebym odbyla loty probne rakieta z napedem fuzyjnym, ale moga minac cale lata, zanim to nastapi.

— Co takiego kaze wam wiec robic w miedzyczasie? Pancho wzruszyla ramionami.

— Niewiele. Wyslal mnie i Mandy do Selene. To jego osobiste polecenie. Mamy tu zdobywac wiedze o asteroidach Pasa. Jakis astronom z obserwatorium Farside ma nas uczyc.

Humphries zamyslil sie.

— Moze on wie, ze dla mnie pracujesz. Moze chcial cie na chwile odstawic na boczny tor, zeby opracowac plan pozbycia sie ciebie.

Pancho nie chciala, zeby Humphries wpadl na to, ze sama wyznala Randolphowi prawde.

— Czy nie latwiej byloby po prostu mnie wylac? — zasugerowala lagodnie.

— On tu teraz leci — mruknal Humphries.

— Tak? — Pancho nie zdolala ukryc zdziwienia.

— Nawet nie wiesz, gdzie on jest?

— Nie ma mnie na liscie informowanych o jego osobistych planach — odgryzla sie.

— A teraz posluchaj, panienko. To ja doprowadzilem do tego, ze twoje nazwisko znalazlo sie na szczycie listy pracownikow Astro, zeby Randolph zatrudnil cie w programie napedu fuzyjnego. To ja zalatwilem ci awans. Chce wynikow! Chce wiedziec, kiedy Randolph idzie do toalety, chce wiedziec, kiedy wdycha i wydycha!

— To znajdz pan sobie innego szpiega — odparla Pancho, uiilujac powstrzymywac wscieklosc. — Nie wiem, co planuje, ale przez wiekszosc czasu jest na innym kontynencie niz ja. Widzialam go raz, podczas pierwszego lotu testowego w Wenezueli. Zatrudnil pan niewlasciwa osobe, panie Humphries. Potrzebuje pan jego kochanki, nie pilota.

Humphries patrzyl na nia przez stol.

— Pewnie masz racje — mruknal. — Ale i tak… chce, zebys dla mnie dalej pracowala. To moze troche potrwac, ale predzej czy pozniej zatrudni cie przy lotach probnych rakieta z napedem fuzyjnym. Wtedy mi sie przydasz. Po prostu za wczesnie cie zatrudnilem i tyle.

Usmiechnal sie z wysilkiem.

— Moj blad, jak sadze.

Sapiac i pocac sie na silowni, Pancho pomyslala: tak, chyba nadszedl czas, zeby Humphries poznal Mandy. To moze rozwiazac wszystkie moje problemy.

Zasmiala sie do siebie. Ale numer! Humphries wysyla Mandy, zeby szpiegowala Randolpha i nie wie, ze juz wysypalam Ran-dolphowi, ze mam szpiegowac dla Humpera. A Mandy na to pojdzie; tylko marzy, zeby wpakowac sie Randolphowi do lozka.

A tymczasem ja bede szpiegowac Humphriesa dla Randolpha! Jak to sie nazywa? Bede podwojnym agentem. Tak, dokladnie. Podwojny agent. Super!

A co bedzie, jesli Humphries ze mnie zrezygnuje, jak zobaczy Amande? Istnieje taka mozliwosc. Wtedy nie bede zadnym agentem, zostane na lodzie.

I co z tego, powiedziala sobie w duchu. Nie bede dostawac dodatkowej kasy od Humphriesa i bede musiala utrzymywac Sis z mojej pensji w Astro. Tak, tak, robilam to przez cale lata, moge robic to nadal.

Chwileczke, powiedziala sobie. Humphries nie moze mnie wyrzucic. Jesli to zrobi, bedzie sie bal, ze wygadam wszystko Randolphowi. Humphries musi wiec utrzymywac mnie na liscie plac — albo pozbyc sie mnie na wieki.

Pancho zeszla z maszyny i podeszla do stacjonarnego roweru. Pedalujac z furia, pomyslala: caly trik polega na tym, zeby nie zostac wylana rownoczesnie przez Humphriesa oraz Randolpha. Nie chce zostac na lodzie. I nie chce, zeby Humphriesowi przyszlo do glowy, ze najlepiej byloby, gdyby przydarzyl mi sie niemily wypadek. O nie, prosze pana!

Masterson Aerospace Corp.

— Nie da sie ich zobaczyc, panie Randolph. Slowa Douglasa Stavengera zdumialy Dana.

— Gapilem sie, tak? — przyznal. Stavenger usmiechnal sie poblazliwie.

— Wiekszosc ludzi sie gapi, zwlaszcza przy pierwszym spotkaniu. Nanomaszyny tkwia bezpiecznie we mnie. Nie mozna sie nimi zarazic.

Obaj mezczyzni siedzieli w obszernym biurze Stavengera, ktore wygladalo raczej na salon niz na centrum biznesowe. Nie bylo widac zadnego biurka ani nawet komputera; tylko wyscielane krzesla i mala sofa po jednej stronie pokoju, kilka niskich stolikow. Dan przypomnial sobie, ze okna naprawde sa przezroczyste, zadne tam holookna. Wychodzily na Grand Plaza, jedyny publiczny teren zielony w promieniu prawie pol miliona kilometrow.

Biuro Douglasa Stavengera nie bylo zagrzebane pod ziemia. Znajdowalo sie na pietnastym pietrze jednego z trzech wiezowcow biurowych, ktore podpieraly wielka kopule zakrywajaca Grand Plaza. Biura Masterson Aerospace Corporation zajmowaly cale pietnaste pietro wiezowca.

Za oknami rozciagala sie Plaza, dlugi na szescset metrow trawiasty teren z kamiennymi sciezkami, ukwieconymi krzewami a nawet, gdzieniegdzie, malymi drzewkami. Dan widzial ludzi spacerujacych po sciezkach, zatrzymujacych sie przy arkadach ze sklepami, grajacych w ksiezycowy bejzbol w wielkiej zamknietej klatce przy muszli koncertowej. Dzieci wykonywaly fantastyczne ewolucje, skaczac z trzydziestometrowej platformy przy basenie olimpijskim, wykonujac sruby i obroty jak w zwolnionym tempie, zanim delikatnie uderzyly o wode. Para turystow przelatywala za oknem, uzywajac kolorowych plastykowych skrzydel, dzieki ktorym mozna bylo latac jak ptak w niskiej ksiezycowej grawitacji, wykorzystujac sama sile miesni.

— Przyjemny widok, prawda? — spytal Stavenger.

Dan pokiwal glowa z aprobata. Wiekszosc ludzi na Ksiezycu instynktownie wolala mieszkac jak najglebiej pod powierzchnia, zas Stavenger wolal zostac na gorze, choc miedzy nim a niebezpieczenstwami na powierzchni nie bylo nic poza zbrojonym ksiezycowym betonem kopuly Plazy i jakims metrem regolitowe-go gruzu, ktory zostal na niej rozsypany.

Czemu nie? zastanowil sie Dan. To Stavenger i jego rodzina w mniejszym lub wiekszym stopniu stworzyli

Вы читаете Urwisko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату