— Nie bedzie fachowcow. Tylko nasza czworka. Nie chce, zeby ktos cos podejrzewal. Wlaczajac w to Humphriesa.
Pancho machnela niedbale reka.
— Nie odezwal sie, odkad przenieslismy Sis.
— Nie sadze, zeby wiedzial, gdzie ja schowalismy — rzekl, siegajac po drinka.
— On wie wszystko.
— O tym locie nie wie — upieral sie. —
— I kontrolerow lotu — mruknela. — Co?
— A co zrobisz z kontrolerami lotu? Nie mozesz, ot tak sobie, wejsc na poklad
Pociagajac lyk brandy z piwem imbirowym, Dan przyznal:
— To jest problem, ktorego jeszcze nie rozwiazalem.
— Duzy problem.
— Tak, duzy — Dan nie mogl powstrzymac usmieszku. Pancho potrzasnela glowa z dezaprobata.
— Ty sie tym wszystkim dobrze
— A czemu nie? Caly swiat pedzi ku zagladzie, Nowa Moralnosc przejmuje rzady, Humphries chce mnie pozbawic mojej wlasnej firmy — dlaczego nie moge porwac swojego wlasnego statku i poleciec nim do Pasa Asteroid?
— To dziwne — mruknela Pancho.
Dan zobaczyl, ze jego szklanka jest pusta. Przycisnal guzik na skraju stolu, przywolujac jednego z pekatych malych robotow, przeciskajacych sie przez tlum.
— Nie martw sie o kontrolerow lotu — rzekl niedbale. — Cos wymyslimy.
— My? — Ty i ja.
— Hej, szefie, ja jestem pilotem, nie intrygantka.
— Jestes calkiem niezlym szpiegiem.
— Bylam beznadziejnym szpiegiem i oboje o tym wiemy.
— Wlamalas sie do plikow Humphriesa.
— A on sie dowiedzial o tym w pol minuty.
— Cos wymyslimy — powtorzyl.
Pancho skinela glowa, po czym uswiadomila sobie, ze wlasnie przyszlo jej cos do glowy.
— Ja zalatwie kontrolerow.
— Serio? — Dan uniosl brwi. — Jak?
— Lepiej, zebys nie wiedzial, szefie. Zrobie to po swojemu. Dan mial sceptyczna mine, ale nic nie powiedzial.
Centrum Kontrolo Lotow
Najwazniejsze to zgrac wszystko w czasie.
Pancho denerwowala sie, choc byla niewidzialna. Wsliznela sie ostroznie do centrum kontroli lotow portu kosmicznego Armstronga. Byla druga w nocy. Tylko dwoch kontrolerow pelnilo sluzbe, oboje zrelaksowani, on wygodnie rozparty na fotelu, ona przygotowala sobie kawe na malej kuchence przy drzwiach do toalety.
Pancho nie powiedziala nikomu o swojej wyprawie. Pomyslala, ze najlepiej bedzie pozyczyc kombinezon maskujacy i zalatwic sprawe tak, zeby nikt o tym nie wiedzial, nawet Dan Ran-dolph. Im mniej ludzi wie o tym kombinezonie, tym lepiej.
O tej porze nie bylo w planach zadnych ladowan ani startow; podstawowy sklad zalogi przebywal w centrum kontroli lotow tylko dlatego, ze przepisy wymagaly, by centrum zawsze bylo obsadzone, na wypadek jakiegos zagrozenia.
Jakiez to mogloby byc zagrozenie, rozmyslala Pancho, powoli drepczac do konsoli polozonej najdalej od tych, ktorych uzywala para kontrolerow. Statki kosmiczne nie przylatuja w ciagu sekundy; lot z ktorejs stacji na niskich orbitach okoloziemskich trwal okolo szesciu godzin. Mnostwo czasu na postawienie na nogi w razie potrzeby calej armii kontrolerow. Jedyne zagrozenie moglo powstac, gdyby ktorys z zespolow pracujacych na oddalonych placowkach na Ksiezycu wpadl w jakies tarapaty. Moze gdyby astronom w obserwatorium Farside dostal ataku wyrostka i wystrzelili biedaka lobowcem do Selene, nie zdazywszy nikogo powiadomic. Bylo to jedyne zagrozenie, jakie przychodzilo Pancho do glowy.
Albo gdyby do centrum kontroli lotow wkradla sie niewidzialna kobieta i pogrzebala w planie lotow na nastepny dzien. Nie, nie nastepny dzien, przeciez jest druga w nocy, pomyslala Pancho. Na ten sam dzien.
Siedziala przy jednej z wolnych konsol, jak najdalej od kontrolerow, i czekala, az kobieta z kawa wroci na stanowisko. Otyly facet siedzial przy swojej konsoli na wpol spiac, z nogami na konsoli, zamknietymi oczami, ze sluchawkami na glowie. Sluchal muzyki; Pancho widziala, jak rytmicznie kiwa glowa.
Mam nadzieje, ze to kolysanka, rzekla w duchu.
Kobieta pociagnela lyk kawy i skrzywila sie. Spojrzala prosto na Pancho, ktora zamarla w swoim kombinezonie. Czas mijal. Kobieta przeniosla wzrok z powrotem na konsole. Pancho zaczela znow oddychac.
Kobieta podeszla do swojej konsoli, obok kolegi, obrzucila go pelnym dezaprobaty spojrzeniem, usiadla i zalozyla regulaminowy mikrofon ze sluchawka.
Dobrze, pomyslala Pancho. W wielkim pomieszczeniu bylo dotad za cicho. W normalnych warunkach rzedy konsol byly obsadzone kontrolerami rozmawiajacymi z zalogami przylatujacych i odlatujacych pojazdow. Jej stukanie w klawiature zgineloby w szumie pogaduszek. Tylko ze wtedy nie byloby zadnej wolnej konsoli. W normalnych godzinach pracy wszystkie bylyby zajete.
Pancho ostroznie stuknela w klawiature przed nia, raz, by wylaczyc system glosowy, drugi, by wywolac panel stanu. Kobieta przy konsoli nie slyszala cichych klikniec. A jesli nawet, nie zwrocila na nie uwagi. Jak ocenila Pancho, facet bez watpienia spal, glowa opadla mu na ramie, wielki brzuch unosil sie i opadal w spokojnym oddechu.
Tylko jeden lot w planach, zauwazyla Pancho. Laduje za piec godzin. Mnostwo czasu na to, co miala zrobic, zanim kontrolerzy zaczna naplywac na poranna zmiane.
Powoli, ostroznie, zezujac jednym okiem w strone znudzonej kobiety po drugiej stronie pomieszczenia, Pancho wystukala kilka komend dla porannego harmonogramu. Potem wstala, cicho wyszla z centrum kontroli lotow i schowala kombinezon maskujacy z powrotem do szafki Ike’a Waltona, w korytarzu kolo kata-kumb. Zastanawiala sie, czy jeszcze kiedys bedzie jej potrzebny. Moze powinnam go zatrzymac, zastanowila sie. Wtedy jednak, predzej czy pozniej, Ike odkrylby znikniecie i zrobilaby sie afera. Lepiej go zostawic z nadzieja, ze Ike nie zmieni szyfru do klodki.
Nagle ogarnela ja panika. Elly nie bylo w szafce, a tam ja zostawila. Pancho pomyslala, ze niemrawiec zasnie w chlodzie panujacym w korytarzu; dzien wczesniej nakarmila ja mysza, co sprawialo, ze waz oddawal sie glownie przyjemnosci trawienia.
Przeniesienie Elly do szafki Waltona najwyrazniej zaburzylo jego rytm. Waz musial wymknac sie jednym z wywietrznikow na dole drzwi szafki.
Przez kilka minut Pancho szukala Elly w przerazeniu. W koncu ja znalazla, zwinieta na podlodze kolo wylotu cieplego powietrza. Kiedy jednak probowala ja podniesc, Elly cofnela sie i za-syczala.
Pancho opadla na kolana i spojrzala na weza karcaco.
— Nie sycz na mnie — rzekla powaznie. — Wiem, ze przerwalam ci drzemke, ale to nie powod, zeby sie obrazac.
Waz wysunal dlugi jezyk.
— Dobrze, powachaj sobie. To ja, uspokoj sie, zaraz cie owine wokol mojej przyjemnej, cieplej kostki i wracamy do domu. Dobra?
Elly odprezyla sie i zwinela z powrotem w polyskujaca, blekitna spiralke. Pancho powoli wyciagnela reke, a kiedy Elly nie zareagowala, delikatnie pogladzila ja palcem po glowie.