— Masz, dupku — powiedziala Pancho i rzucila blekitnym wezem w blondyna.
Odwrocil sie na tyle szybko, by zobaczyc, jak niemrawiec leci w jego strone jak na zwolnionym filmie. Odruchowo podniosl ramie, zeby sie zaslonic.
— Co to jest, do licha!
Elly odbila sie od jego ramienia i spadla na podloge. Unosila sie, syczac ze zloscia.
— Jezu, co to jest?
Krotko ostrzyzony szukal czegos nerwowo w kieszeni marynarki. Pancho walnela go w kark i osunal sie na podloge. Elly podpelzla do niego. Blondyn wygladal na sparalizowanego ze strachu; gapil sie na weza.
Pancho wykonala gest w strone Amandy, ktora przeszla obok stojacego z wytrzeszczonymi oczami blondyna i podeszla do niej.
Facet na podlodze podciagnal sie na lokciu i zobaczyl weza o dziesiec centymetrow od swojej twarzy, z utkwionymi w nim oczami jak koraliki.
— Aaaaaj — jeknal.
Blondyn wyjal maly pistolet z kabury pod marynarka. Pancho zobaczyla, ze rece mu sie paskudnie trzesa.
— Glosne halasy ja draznia — ostrzegla. — Badz cicho i nie ruszaj sie.
Blondyn spojrzal na nia, po czym przeniosl wzrok na weza. Ostrzyzony na zolnierza facet pocil sie na podlodze, patrzac na pilnujaca go Elly, ktorej jezyk poruszal sie tam i z powrotem.
— Zrob cos — powiedzial zachryplym szeptem.
— Rzuc pistolet na lozko — nakazala Pancho blondynowi.
— Jesli strzelisz do niej i chybisz, ugryzie go na pewno.
Blondyn zrobil, co mu kazano.
— Zabierz to stad — blagal.
Pancho ruszyla w strone Elly, powoli, ostroznie. Niestety, facet z wojskowa fryzura nie wytrzymal nerwowo. Rzucil sie na oslep w strone weza i usilowal wstac. Elly zatopila kly we wnetrzu jego dloni.
Krzyknal i padl na podloge nieprzytomny. Pancho pochylila sie i zlapala Elly, ostroznie, by waz nie mogl sie wygiac i jej ugryzc.
— Umrze w ciagu godziny, jesli nie dostanie antidotum — powiedziala szybko Pancho.
Blondyn patrzyl bezradnie na swojego partnera.
— Zabierz go do szpitala! — wrzasnela Pancho.
Zlapala swoja torbe podrozna, nadal lezaca na lozku, obok porzuconego pistoletu blondyna. Wciaz trzymajac Elly, przegrzebala torbe, znalazla fiolke z antidotum i rzucila ja blondynowi.
— Zabieraj go do szpitala! Szybko! Powiedz im, co sie stalo i nich mu to dadza! To antidotum.
Zlapala nadal otwarta torbe podrozna i ruszyla w strone drzwi. Amanda pobiegla za nia, po czym zawrocila i wziela wlasna. Biegnac korytarzem, Pancho obejrzala sie przez ramie i zobaczyla blondyna wlokacego swojego partnera w druga strone w kierunku szpitala.
— Dobra dziewczynka, Elly — rzekla. Niemrawiec owinal sie z zadowoleniem wokol nadgarstka Pancho.
Dotarly do tunelu prowadzacego do portu kosmicznego, gdzie przechadzal sie nerwowo Dan Randolph.
— Gdzie wy bylyscie, do licha? Pozno sie robi.
— Juz wszystko mowie, szefie — wyjasnila Pancho, gdy wpakowali sie do wozka.
— To Martin — rzekla cicho Amanda.
— Humphries?
— On szaleje za Mandy i mysli, ze chcemy ja stad zabrac.
— Co sie stalo, do cholery? — dopytywal sie Dan. Pancho zaczela opowiadac, gdy tylko automatyczny wozek ruszyl tunelem w strone portu.
Martin Humphries usiadl przy biurku, patrzac z niechecia na przerazonego, zalamanego agenta ochrony — blondyna. Facet pocil sie i nerwowo dotykal wasow raz za razem.
— Wiec pozwoliliscie jej uciec — stwierdzil Humphries, gdy mezczyzna po raz trzeci wyjasnil przyczyny niepowodzenia.
— Moj partner umieral! — rzekl blondyn lamiacym sie glosem. — Ten pieprzony waz go ukasil!
— A ty pozwoliles uciec pani Cunningham — powtorzyl lodowatym tonem Humphries.
— Musialem zabrac go do szpitala. Bez tego by umarl.
— Nie zadzwoniles do mnie ani do ochrony, ani do nikogo, kto moglby im przeszkodzic w ucieczce.
— Przeciez dzwonie — oswiadczyl blondyn zarliwie. — Jeszcze nie dolecieli do statku. Moze pan zadzwonic do centrum kontroli lotow i odwolac misje.
— Naprawde?
— Jest jeszcze czas.
Humphries ze zloscia przerwal polaczenie. Tepy mul, pomyslal. Kazalem mu zrobic prosta rzecz i kompletnie ja spieprzyl.
— Odwolac misje — powiedzial do siebie. Potrzasnal glowa. Mam zadzwonic do centrum kontroli lotow i powiedziec, ze Dan Randolph porywa moj statek i zabiera ze soba kobiete, ktora kocham. Fajna wiadomosc dla serwisow informacyjnych. Wszyscy tarzaliby sie ze smiechu na moj widok.
Oparl sie wygodnie w swoim wyscielanym fotelu, ale w jego miekkosciach nie czul sie wygodnie. Amanda ucieka z Randol-phem. Pewnie zawsze mial do niej slabosc, tylko czekal, zeby mi ja odebrac. I teraz moga byc razem. Ona woli jego. I moze z nim zginac.
Bolaly go zeby. Humphries uswiadomil sobie, ze zaciskal je tak mocno, az rozbolala go cala glowa. Czul, ze szyje i ramiona ma cale sztywne. Zaciskal piesci tak mocno, ze paznokcie wbily mu sie w dlonie.
Amanda odeszla z nim. Moze i przejme Astro, aleja stracilem na zawsze. Umra razem. To nie moja wina. Nie chcialem nikogo zabijac. Sami to robia. Sami sie zabija.
Zalowal, ze nie potrafi plakac. Spojrzal na liste glownych akcjonariuszy Astro wyswietlana na ekranie. Uderzyl piescia w ekran, a ten eksplodowal snopami iskier i odlamkow tworzywa.
Starpower 1
Fuchs przywital ich w porcie, zastanawiajac sie, po co cala czworka ma udac sie na statek tuz przed jego zejsciem z orbity i startem w strone Pasa.
— Mala zmiana planow, Lars — oznajmil Dan. — My tez lecimy.
Ciemne brwi mlodego czlowieka uniosly sie do polowy czola.
— MKA to zatwierdzila?
— To nie robi roznicy — rzekl Dan, gdy Pancho i Amanda wspinaly sie do traktora, ktory mial ich zawiezc na stanowisko startowe skoczka. — Lecimy.
Fuchs zawahal sie, stojac w otwartym luku sluzy traktora.
— Lecimy — powtorzyl Dan. — Z toba albo bez ciebie. Na szeroka twarz Fuchsa wypelzl powoli usmieszek.
— Ze mna — odparl i wskoczyl do traktora, omijajac szesc stopni.
Dan usmiechnal sie polgebkiem i oparl sie checi nasladowania sportowego wyczynu mlodego czlowieka. Amanda i Pancho zajely tylne fotele, Fuchs usiadl przy wlazie. Dan usadowil sie za fotelem kierowcy; pelniaca te role kobieta zamknela sluze i sprawdzila cisnienie w kabinie. Nastepnie usiadla za kierownica i wlozyla sluchawki.
Czeka na pozwolenie kontrolera na wyjazd, Dan doskonale o tym wiedzial. Jesli maja nas powstrzymac, to jest najlepszy moment.
Po chwili jednak wrzucila bieg i traktor wytoczyl sie ze sluzy garazu. Pare minut pozniej znajdowali sie obok skoczka i przylaczali elastyczny rekaw klapy traktora do sluzy modulu zalogowego skoczka. Cala czworka, w lekkich kombinezonach, pokonala ostroznie gietki, plastykowy, waski rekaw, trzymajac sie scian, z glowami pochylonymi, by nie zahaczyc o niski sufit.
Modul zalogowy skoczka, choc malutki, byl lepszy od klau-strofobicznego rekawa. Bylo to pare metrow