— Tak — przytaknal Fuchs z usmiechem. — Kamienne asteroidy zawieraja zwykle mnostwo krzemianow i metali lekkich, jak magnez, wapn, aluminium.
Dan patrzyl na ekran. Kropka oznaczajaca pozycje
— Naszym drugim celem — kontynuowal Fuchs — bedzie 32114 C, typ chondrytowy. Asteroidy chondrytowe zawieraja wegiel i hydraty…
— Wode — rzekla Pancho, wstajac od waskiego stolika i ruszajac w strone zamrazarki.
— Tak, wode, ale nie w postaci plynnej.
— Czasteczki wody sa chemicznie polaczone z innymi czasteczkami w skale — wyjasnila Amanda. — Musisz uzyc ciepla albo jakiejs innej formy energii, zeby je wydobyc.
— Ale to woda — rzekl Dan, obserwujac Pancho, jak wyciaga gotowe danie z zamrazarki. — Selene potrzebuje wody. Podobnie jak kazdy pracujacy w kosmosie.
— „A twa praca bedzie nosic wode” — mruknela Amanda — „I lizac buty tych, co ja maja”.
— Co to jest? — spytal zdziwiony Dan. Wygladala na prawie zawstydzona.
— Och… Kipling. Rudyard Kipling.
— „Gunga Din” — dodal szybko Fuchs. — Bardzo piekny wiersz.
— Napisany przez bialego europejskiego meskiego szowiniste — podsumowala Pancho, wsuwajac swoj obiad do mikrofalowki.
— Jakim cudem znowu jestes glodna? — spytala Amanda.
— Przeciez jadlas pare godzin temu.
Pancho usmiechnela sie.
— Ja nie musze dbac o linie. Spalam kalorie ot, tak — pstryknela palcami.
— Ale te gotowe dania — rzekla Amanda. — Sa takie… goto-we.
— Mnie smakuja — odparla Pancho.
— Tak czy inaczej — oznajmil Dan, podnoszac glos — bedziemy polowac na te dwie skaly. Pobierzemy jakies probki, zeby umocnic nasze roszczenia, a nastepnie ruszamy w zewnetrzne rejony Pasa i szukamy czegos metalicznego.
— Zastanawialam sie — powiedziala wolno Amanda — nad statusem prawnym wszystkich naszych roszczen. Jesli MKA uzna nasza misje za nielegalna… to znaczy, jesli oglosi nas za wyjetych spod prawa…
— To moze uniewaznic nasze roszczenia do asteroid — skonczyl za nia Dan. — Pomyslalem o tym.
— No i?
Przez otwarta klape prowadzaca na mostek rozlegl sie krotki, ostry dzwiek. Pancho porzucila mikrofalowke i zanurkowala przez klape.
Wrocila chwile pozniej, zmartwiona.
— Rozblysk sloneczny.
Amanda zerwala sie i pobiegla na mostek. Fuchs stal zatroskany, prawie przerazony.
— Sprawdze dziala elektronowe — oswiadczyl Dan.
— Moze w nas nie trafi — rzekla Pancho. — Chmura plazmy jest na tyle daleko, ze nie wiadomo, czy do nas dotrze.
— I tak je sprawdze — odparl Dan, wstajac z krzesla. — Wchlonalem juz w zyciu tyle promieniowania, ze wiecej nie potrzebuje.
Restauracja „Widok na Ziemie’
Juz pierwszy rzut oka na Kris Cardenas wystarczyl, by Martin Humphries wiedzial, ze dreczy ja poczucie winy. Znakomicie. Wygladala, jakby ostatnio za wiele nie spala; ciemne kregi pod oczami, blada twarz.
Wstal z krzesla, gdy kelner przyprowadzil ja do stolika i usmiechnal sie, gdy odziany na ciemno mezczyzna odsunal dla niej krzeslo. Cardenas nie odwzajemnila usmiechu.
Wykonujac gest wyciagnieta reka, Humphries rzekl:
— To najlepsza restauracja w promieniu czterech milionow kilometrow.
Byl to stary zart na Selene. Restauracja „Widok na Ziemie” byla jedyna prawdziwa restauracja na Ksiezycu. Dwa pozostale miejsca, gdzie mozna bylo cos zjesc, byly zwyklymi kafeteriami. Dziesiec lat temu korporacja Yamagata wybudowala na Selene elegancki hotel dla turystow, z pieciogwiazdkowa restauracja. Byli jednak zmuszeni zamknac lokal, bo w zwiazku z efektem cieplarnianym liczba turystow zmalala do nieznaczacej. Teraz przysylali swoich nielicznych gosci do „Widoku na Ziemie”.
Humphries dostrzegl, ze Cardenas przynajmniej umiala sie wlasciwie ubrac. Miala na sobie dluga suknie bez rekawow, koloru lesnej zieleni, elegancko ozdobiona zlota bizuteria. Mimo to wygladala, jakby wybierala sie na pogrzeb, a nie elegancka kolacje.
Bez zadnych wstepow pochylila sie nad stolem tak energicznie, ze ich glowy prawie sie zetknely.
— Musisz ich ostrzec — wyszeptala zarliwie.
— Mamy na to mnostwo czasu — odparl beztrosko. — Odprez sie i baw sie dobrze przy kolacji.
„Widok na Ziemie” istotnie byla przyzwoita restauracja. Obsluga skladala sie przewaznie z mlodych ludzi, z wyjatkiem starszego szefa sali, ktory przydawal temu miejscu dostojenstwa. Restauracja wycieta w ksiezycowej skale, cztery poziomy pod powierzchnia, zawdzieczala swoja nazwe wielkim holooknom wyswietlajacym obraz z ksiezycowej powierzchni. Przypominalo to wygladanie prze okno na jalowe, pustynnie piekne dno krateru Alfons. Na ciemnym niebie zawsze bylo widac Ziemie, wiszaca jak swietlista niebieskobiala kula, zmienna, ale zawsze obecna.
W restauracji nie bylo widac zadnych robotow, choc menu i karta win wyswietlaly sie na ekranach wbudowanych w stoliki. Zamiast obrusow na stolikach lezaly maty z blyszczacego ksiezycowego metalu o strukturze plastra miodu, cienkie i elastyczne jak jedwab.
Humphries zamowil wino u kelnera, ktory ich obslugiwal. Gdy tylko mlody czlowiek oddalil sie od ich stolika, Cardenas znow pochylila sie i wyszeptala:
— Natychmiast! Musisz im natychmiast powiedziec! Im szybciej sie dowiedza, tym beda bezpieczniejsi.
Rzucil jej twarde spojrzenie. Najwyrazniej nanomaszyny w jej krwiobiegu nie potrafily sobie poradzic ze skutkami braku snu. Najwyrazniej dreczy ja poczucie winy.
— Doktor Cardenas — odezwal sie cicho — uzgodnilismy, ze powiemy im, jak tylko zbliza sie do granic Pasa. To bedzie za jakies poltora dnia.
— Chce, zebysmy ostrzegli ich natychmiast — upierala sie. — Niczego takiego nie uzgadnialismy.
Potrzasajac lekko glowa, Humphries odparl:
— Obawiam sie, ze nie moge tego zrobic. Musimy trzymac sie planu.
— Bylam szalona, ze sie na to zgodzilam.
— Ale zgodzilas sie — podkreslil Humphries. — I na dluzsza mete bedziesz zadowolona z tego, ze tak sie stalo.
Tak latwo bylo ja przekonac. Humphries uwazal te umiejetnosc za jeden ze swoich podstawowych talentow: odkryc slaby punkt w czyjejs osobowosci i wykorzystac go do wlasnych celow. Zadzialalo w przypadku Dana Randolpha i jego idiotycznej krucjaty ratowania Ziemi. Zadzialalo z doktor Cardenas i jej nienawiscia do Ziemi i ludzi, ktorzy rozdzielili ja od meza i rodziny.
Przyniesiono wino. Humphries skosztowal i odeslal je. Wino bylo niezle, ale Humphries odczuwal potrzebe dowartosciowania sie. Tak troszeczke. Cardenas prawdopodobnie nie zdawala sobie sprawy z tego, co sie dzieje, przynajmniej swiadomie. Gdzies gleboko i tak zdaje sobie sprawe z tego, ze ja tu rzadze. To ja podejmuje decyzje, ja rozdzielam kary i nagrody.
Siedziala w milczeniu, zas zaklopotany kelner zabral butelke wina i przyniosl nastepna. Humphries pociagnal lyk. Bylo gorsze niz pierwsze, ale postanowil na tym zakonczyc.
— W porzadku — mruknal. — Prosze nalewac.
Zamowili dania. Cardenas ledwo skosztowala swoich, jedzenie przyniesiono i odniesiono. Humphries jadl z apetytem. Doskonale bawil sie jej podlym samopoczuciem.
Wreszcie kelner przyniosl im desery i po chwili zostali sami.
— Jesli ty im nie powiesz — odezwala sie Cardenas — ja to zrobie.
— Nie tak sie umawialismy — odparl twardo Humphries.
— Do diabla z tym, jak sie umawialismy! Nie wiem, dlaczego dalam sie na to namowic.