— Objasnialem Amandzie zasady spektroskopii rentgenowskiej. Jak uzywamy promieni X do uzyskania fluorescencji asteroidy i wykrycia jej skladu chemicznego. Promieniowanie X z tego rozblysku bylyby bardzo przydatne, gdybysmy tylko byli wystarczajaco blisko Pasa.
— Ale urzadzenia nuklearne? Fuchs rozlozyl rece.
— To tylko taki przyklad, jak wytwarzac promienie X i gamma na zyczenie. Tylko przyklad. Nie mialem zamiaru zabierac w kosmos wybuchowych materialow rozszczepialnych.
— No, nie wiem — odparl Dan, drapiac sie po brodzie. — Moze masz jakies zamiary. Moze zdolalibysmy namowic MKA do udzielenia zgody na wykorzystanie materialow rozszczepialnych w spektroskopii.
Fuchs wygladal na zaskoczonego. Dan rozesmial sie i poklepal go po ramieniu. Fuchs zrozumial dowcip i odwdzieczyl sie slabym usmiechem.
Nastroj Dana ulegal pogorszeniu w miare, jak posuwal sie waskim korytarzem modulu rufowego. Nie podobala mu sie perspektywa narazenia sie na twarde promieniowanie. Juz w dawnych czasach, gdy pracowal w kosmosie, przyjal maksymalna dopuszczalna dawke, jaka mozna przyjac przez cale zycie. Kolejna dawka mogla go zabic. Nie bedzie latwo.
Podniosl oslony zabezpieczajace dziala elektronowe i sprawdzil je po raz jedenasty — od chwili opuszczenia orbity wokol Ksiezyca. Moze Stavenger ma racje, pomyslal Dan. Trzeba przyjac dawke nanomaszyn, pozwolic im naprawic zniszczenia jakie spowodowalo promieniowanie, odbudowac mnie od srodka Ale nie bede mogl wtedy wrocic na Ziemie. I co z tego. Czy jest tam cos, za czym bede az tak bardzo tesknil?
Znal odpowiedz, jeszcze zanim zadal pytanie. Morska bryza. Blekitne niebo i delikatne zachody slonca. Ptaki w powietrzu. Kwiaty. Wielkie, brzydkie, brutalne miasta tetniace zyciem. Winnice! Dan uswiadomil sobie, ze nikt dotad nie probowal hodowac winorosli poza Ziemia. Moze wlasnie to powinienem zrobic na emeryturze: osiasc gdzies i patrzec, jak rosnie moja winnica.
Glosnik interkomu wbudowany w sufit waskiego przejscia odezwal sie glosem Pancho.
— Dan, czy moge odpalac dziala?
Dziala elektronowe mozna bylo odpalic w kazdej chwili, nadawaly sie do tego tak samo, jak za kazdym razem, gdy je sprawdzal. Zamykajac oslone z prawej, Dan odparl:
— Odpalaj, gdy bedziesz gotow, Gridley.
— Nie wiem, kim jest Gridley — odparla Pancho — ale nie moge uruchomic dzial, dopoki nie zamkniesz i nie uszczelnisz porzadnie obu oslon.
— Tak jest, kapitanie — odparl Dan.
Gdy wrocil na mostek, Pancho nie bylo nigdzie w poblizu. Amanda siedziala sama w fotelu po prawej stronie, a caly mostek wibrowal od glosnej muzyki pop. Widzac Dana wchodzacego na mostek, Amanda wylaczyla muzyke.
— Pancho jest w toalecie — poinformowala go i Dan opadl na fotel pilota.
— Jak tam burza?
— Nie zbacza z kursu.
Amanda postukala w jeden ze swoich ekranow dotykowych i wyswietlila uproszczona mape srodka Ukladu Slonecznego, z orbitami Ziemi i Marsa pokazanymi jako cienkie blekitne i czerwone linie; pozycje
Dan poczul suchosc w ustach.
— Nienawidze tego — mruknal.
— Ominela Ziemie. Marsa tez.
— Ale o nas zahaczy.
— Ledwo nas musnie — wyjasnila. — Pare godzin, nie wiecej.
— To dobrze.
— Duze znaczenie ma tu nasza wlasna predkosc. Zwykly statek, poruszajacy sie z mniejsza predkoscia, pozostawalby w chmurze cale dni.
Dan nie mial ochoty przebywac w chmurze nawet dziesiec minut. Zmienil temat, pragnac uciec od narastajacego strachu.
— W jakich ukladach jestescie z Fuchsem? Amanda uniosla brwi.
— Z Larsem? On bardzo chetnie… opowiada o swojej pracy. Nic wiecej.
— Na pewno nie ma nic wiecej?
— Nie ma.
Dan zastanowil sie. Para mlodych, zdrowych ludzi zamknieta jak sardynki na pare tygodni. Oczywiscie, ja i Pancho robimy za przyzwoitki. Dan usmiechnal sie do siebie. O rany, to jak bycie ojcem nastolatki.
Pancho wrocila na mostek.
— Hej, szefie, oddaj moj fotel.
— Tak jest, psze pani.
Chmura plazmy dogonila ich po niecalej godzinie. Nie bylo zadnego wstrzasu, dzwonkow alarmowych, nikt im nie powiedzial, ze sa otoczeni chmura zabojczych czastek, poza rosnacymi krzywymi ostrej czerwieni na detektorach promieniowania.
Pancho nie uznala burzy za az tak grozna, by ktos musial byc caly czas na mostku. Poszla do mesy i zjadla obiad z reszta. Dan jadl mechanicznie, nie czujac smaku jedzenia, nie slyszac rozmow. Dwakroc przeklete promieniowanie, myslal caly czas. Nienawidze go. Mimo dwoch kubkow goracej kawy, czul w srodku jakis chlod.
Na pozostalych najwyrazniej burza nie zrobila wrazenia. Po posilku Dan powiedzial im dobranoc i poszedl do swojej kajuty. Snilo mu sie, ze unosi sie bezradnie w kosmosie, zamarzajac powoli w promieniach Slonca.
Laboratorium nanotechnologiczne
Choc juz dawno minela polnoc, Kris Cardenas siedziala sama w swoim laboratorium nanotechnologicznym Selene. Reszta laboratorium byla pusta, swiatla przygaszono do poziomu nocnego.
Zgodzila sie pojsc na kolacje z Humphriesem, bo chciala zmusic go, by ostrzegl Dana Randolpha przed nanomaszynami, ktore wszczepila w jego statek, maszynkami demontujacymi rozmiaru wirusa, zwanymi kiedys „pozeraczami”.
To one wlasnie byly powodem, dla ktorego nanotechnolo-gia byla zakazana na Ziemi — a w Selene korzystano z niej z najwyzsza ostroznoscia.
W Selene wszystkie prace nanotechnologiczne byly wykonywane pod scislym nadzorem. Nikomu nie wolno bylo pracowac z maszynami niszczacymi; kiedys zabijaly ludzi. Kiedys uzyto ich nawet do popelnienia morderstwa. Gdyby wymknely sie spod kontroli, moglyby zniszczyc Selene. Maszyny medyczne musialyby byc scisle nadzorowane, gdyz terapeutyczne nanoboty, ktore rozkladaly zlogi w arteriach czy niszczyly guzy atom po atomie, byly wersjami maszyn niszczacych. Gdyby kiedys wydostaly sie na wolnosc, gdyby odrobine zmienic ich programowanie…
Dlatego wlasnie podstawowym zadaniem Kris Cardenas jako szefowej laboratorium nanotechnologicznego Selene bylo zapewnienie ochrony przed taka katastrofa. Nadzorowala wszystkie prace prowadzone w laboratorium.
Ale kto bedzie trzymal straz nad straznikami? Wyprodukowala miniaturowa partie maszyn niszczacych, ktora miala uszkodzic
A teraz obiecuje, ze sprowadzi ich tutaj. To nawet lepiej. Tylko ta cena! Dan Randolph i inni ludzie na statku mogli zginac.