— Jakie to uczucie miec asteroide swojego imienia, Lars?
— spytala Amanda.
— Bardzo przyjemne — odparl.
— Jestes pierwsza od wielu lat osoba, ktorej imieniem nazwano nowo odkryta asteroide — Danowi wydawalo sie, ze Amanda wrecz promienieje.
— Wiekszosc nowych skal zostala odkryta przez automatyczne probniki — rzekla Pancho. — Ich nazw nie ma w zapisach.
— Asteroida 41-014 Fuchs — rzekla Amanda. Usmiechnal sie i wzruszyl ramionami — wygladal, jakby jej entuzjazm przyprawial go o zawstydzenie, wrecz zazenowanie.
— Oficjalna nazwa to jedno — wtracil Dan. — Mam zamiar nazwac ja Bonanza.
— Ja? — spytal Fuchs.
— Dlaczego asteroida jest rodzaju zenskiego? — spytala Pancho. Dan stal twardo na swoim gruncie.
— Hej, przeciez jest Matka Ziemia i jej siostra Wenus, nie?
— A Mars?
— Albo Jowisz?
Wskazujac na widoczny na ekranie ksztalt, Dan rzekl:
— Dzieki Bonanzie wszyscy bedziemy bogaci. I szczesliwi. Ona i jej siostry ocala swiat. To kobieta.
— Pewnie, ze to kobieta — rzekla lakonicznie Pancho. — Chcesz sie w nia zaglebic, nie?
— No wiesz, Pancho! — prychnal Fuchs. Dan zrobil mine niewiniatka.
— Alez ty masz brudne mysli, Pancho. Ja uwielbiam te kobiete.
W ciagu trzech godzin zblizyli sie do Bonanzy na tyle, ze mogli ja zobaczyc na wlasne oczy: ciemny, zdeformowany ksztalt, polyskujacy w slabym swietle odleglego Slonca. Asteroida obracala sie powoli w zimnej pustce kosmosu, zaslaniajac gwiazdy.
— …tysiac osiemset czterdziesci cztery metry po osi wzdluznej — Amanda odczytala pomiary z ekranu. — Siedemset szescdziesiat dwa metry, szerokosc maksymalna.
— Prawie dwa kilometry dlugosci — zachwycil sie Dan. Nie opuscil mostka w czasie zblizania sie do metalicznej asteroidy.
— Wygaszam ciag szczatkowy — oznajmila Pancho, skupiona na sterowaniu.
— Ciag zero — potwierdzila Amanda.
Asteroida znikla z widoku, gdy Pancho i Amanda ustawily statek na orbicie parkingowej. Dan poczul, ze niewielkie ciazenie znika calkowicie. Wzniosl sie nad poklad, zatrzymujac z reka pod sufitem.
Zobaczyl, ze Fuchs wplywa przez luk za nim.
— Lars, przez chwile bedziemy w zerowej grawitacji — rzekl Dan.
— Wiem. Chyba zaczynam sie przyzwyczajac.
— Swietnie. Nie rob gwaltownych ruchow, a wszystko bedzie dobrze.
— Tak. Dzieki.
Ciemny, niesymetryczny ksztalt Bonanzy wyrosl przed bulajem mostka jak poszarpany, cetkowany potwor, wielki, dominujacy i zlowieszczy. To jak stanac w obliczu ogra, pomyslal, gigantycznej bestii z basni.
— Patrzcie tylko na te warstwy! — rzekl Fuchs, a glos az drzal mu z podniecenia. — Musiala sie oderwac od jakiegos wiekszego ciala, moze planetezymali[3] na wczesnym etapie rozwoju Ukladu Slonecznego! Musimy wyjsc na zewnatrz i pobrac probki, dowiercic sie do rdzenia!
Dan rozesmial sie. Fuchs obrocil sie w jego strone ze zdziwiona mina. Nawet Pancho obejrzala sie przez ramie.
— Co cie tak smieszy, szefie?
— Nic — odparl Dan, probujac sie uspokoic. — Nic. — W duszy zdziwil sie, ze ten sam widok, ktory w nim przywolal smutne wspomnienia z dziecinstwa, u Fuchsa spowodowal atak naukowej ciekawosci.
— No, dalej — rzekl Fuchs, nurkujac przez luk. — Musimy wlozyc skafandry i wyjsc na zewnatrz.
Dan skinal glowa na zgode i udal sie za naukowcem. Zapomnial o zerowej grawitacji, uswiadomil sobie Dan. Nie martwi sie mdlosciami, ma tyle pracy, ktora chce wykonac.
Amanda zostala na mostku, zas Pancho poplynela za Da-nem do sluzy.
— Chyba nie myslisz o wychodzeniu na zewnatrz, co? — zwrocila sie do Dana.
— Bylem wykwalifikowanym astronauta, kiedy ciebie jeszcze nie bylo na swiecie, Pancho.
— Przekroczyles czerwona kreske. Nie mozesz wychodzic na zewnatrz.
— A z nieba pada sos jablkowy.
— Dan, ja mowie powaznie — rzekla Pancho. — Twoj system odpornosciowy nie wytrzyma kolejnej dawki promieniowania.
— Fuchs nie moze wyjsc sam — zaoponowal.
— To moja robota. Pojde z nim.
— Nie. Zostajesz tutaj. Ja go przypilnuje.
— To ja jestem kapitanem na tym statku — oswiadczyla stanowczo Pancho. — Moge ci wydac rozkaz pozostania za statku.
Rzucil jej krzywy usmieszek.
— A ja jestem wlascicielem. Moge cie wyrzucic z pracy.
— Dopiero jak wrocimy do Selene. Dan westchnal niecierpliwie.
— Daj spokoj, Pancho, przestan sie wyglupiac.
— Twoje dane medyczne mowia…
— Do licha, do piekla i z powrotem, mam gdzies, co mowia moje dane medyczne! Wychodze! Chce zobaczyc te cholere! Chce jej dotknac wlasnymi rekami!
— Bez rekawic?
Dotarli do sluzy, gdzie, niczym zbroje w muzeum, wisialy na stojakach skafandry. Fuchs siedzial na lawce biegnacej wzdluz stojakow, juz wlozyl dolna polowe skafandra, przypial buty do mankietow spodni. Dan siegnal po skafander, ktory mial wypisane jego nazwisko.
— Myslalam, ze boisz sie promieniowania — rzekla Pancho.
— W skafandrze nic mi nie bedzie — zaoponowal. — Pogoda na zewnatrz jest w porzadku, zadnych burz radiacyjnych.
Fuchs spojrzal na nich, milczac.
— Regulamin stanowi…
— Regulamin stanowi, ze nie wolno wnosic zwierzat na poklad — rzekl Dan, usmiechajac sie, gdy wyciagal dolna czesc skafandra ze stojaka i siadal przy Fuchsie. — A ja musze co rano ogladac moje buty, zeby sprawdzic, czy ten pieprzony waz nie zwinal sie w ktoryms z nich.
— Waz? — jeknal przerazony Fuchs.
Pancho oparla piesci na biodrach i przez dluga chwile patrzyla na Dana. Wreszcie odprezyla sie.
— Dobrze, szefie — powiedziala w koncu. — Chyba nie moge cie o to winic. Ale bede monitorowac z mostka wszystkie parametry i jak powiem, ze masz wracac, to wracasz, bez dyskusji. Natychmiast.
—
To nie ma znaczenia, odpowiedzial sobie. Nie zamierzam tu siedziec jak kaleka. Do diabla z tym, naprawde mam to gdzies. Jesli mam umrzec, wole sie zuzyc, niz zardzewiec. Co za roznica?
— Zezwalam na opuszczenie statku — w glosniku skafandra Dana rozlegl sie glos Amandy.
Byl w sluzie, zapakowany w skafander, czul sie jak robot w metalicznym lonie.
— Otwieram luk zewnetrzny — rzekl, palcem w rekawicy naciskajac czerwony przycisk na panelu sterowania.
— Zrozumialam, luk zewnetrzny.
Luk otworzyl sie i Dan poczul, ze jego puls zaczyna przyspieszac. Ile czasu minelo od chwili, gdy ostatni raz wyszedlem poza statek? Sardoniczny glos w jego glowie odpowiedzial: nie wychodziles od czasu, gdy przekroczyles dawke promieniowania przy zmaganiach z satelitami komunikacyjnymi w Pasie Van Allena.