Przez setki miliardow nanosekund
Glowny program porownal priorytety: zdobycie danych i unikniecie zakleszczenia w lodzie. Poniewaz naplywajace dane zostaly bezpiecznie zapisane, a probki wody wlasciwie zachowane w szczelnych i ogrzewanych pojemnikach, sonda uruchomila gasienice na wstecznym biegu i powoli zaczela wycofywac sie z jeziora.
Dane byly bardzo wazne — ale przetrwanie jeszcze wazniejsze.
2 STYCZNIA 2096: PORANEK
Urbain odniosl wrazenie, ze gabinet Eberly’ego wyglada ascetycznie, prawie sterylnie. Sciany byly puste, nie bylo tam zadnych obrazkow ani dekoracji — musialy byc inteligentnymi ekranami, pomyslal Urbain, i mozna bylo je zaprogramowac tak, by pokazywaly cokolwiek. Teraz jednak byly zupelnie puste. Na biurku takze nic nie stalo, jesli nie liczyc konsoli telefonicznej i rysika ulozonego z geometryczna precyzja obok panela dotykowego na biurku. To musi byc czlowiek z patologiczna osobowoscia, pomyslal Urbain.
Sam Eberly byl schludnie odziany: spodnie barwy szaroczarnej i jasniejsza szara bluza, ktora maskowala wystajacy brzuszek. Stal za tym schludnym biurkiem, usmiechajac sie uroczo, i wskazal Urbainowi jedno z krzesel dla gosci: skora i chrom. Krzeslo petenta, pomyslal Urbain.
— Bardzo przepraszam, ze nie moglismy sie wczoraj spotkac, jak pan prosil — rzekl Eberly, gdy Urbain siadal na lekko uginajacym sie krzesle.
— To byl dzien wolny — rzekl Urbain, usiadlszy. — To zrozumiale.
Eberly potrzasnal glowa.
— Nie chodzi tylko o to. Prosze mi wierzyc, moj kalendarz az puchnie. Musialem przelozyc kilka spotkan, zeby moc pana dzis zaprosic.
Mowil cicho, demonstracyjnie przyjaznym tonem. Jego usmiech nie wygladal na wymuszony, choc Urbain byl pewien, ze cwiczyl go latami. A oczy Eberly’ego byly jak odlamki lodowca.
— Doceniam, ze znalazl pan czas na to spotkanie — odparl sztywno Urbain.
— A zatem — spytal Eberly, zaplatajac palce i postukuja koniuszkami kciukow o siebie — co moge dla pana zrobic?
— Dla zespolu naukowego, nie dla mnie — rzekl Urbain.
— Oczywiscie.
Czujac niepewnosc i zirytowanie, Urbain rzekl:
— Wie pan, ze stracilismy kontakt z
— Tak, slyszalem, ze sonda wymknela sie spod kontroli.
— Niedlugo umiescimy na orbicie dookola Tytana dwanascie satelitow obserwacyjnych.
— Jak rozumiem, zeby znalezc sonde.
Urbain dostrzegl w oczach Eberly’ego skrywane rozbawienie. On sie swietnie bawi tym, ze musze sie przed nim plaszczyc. Wzdrygal sie na mysl o takiej bezczelnosci.
— To bardzo powazna sprawa.
— Rozumiem.
— Konieczne bedzie zbudowanie platform kosmicznych i ich wyposazenie.
— I uzupelnienie stanow magazynowych.
— Zeby to zrobic, potrzebne nam beda materialy, sprzet i wyszkolony personel.
— A zeby je uzyskac, potrzebna panu zgoda szefow dzial logistyki, zaopatrzenia i zasobow ludzkich.
— Tak.
Chlodne niebieskie oczy Eberly’ego na moment skierowaly sie w jakis inny punkt.
— Nie otrzymalem takich wnioskow od szefow tych dzialow.
— Nie rozmawialem z nimi — odparl Urbain. — Przyszedlem bezposrednio do pana. Liczy sie kazda godzina, a ja…
Eberly westchnal lekko.
— Wlasciwa procedura zaklada, ze takie wnioski nalezy skladac u szefow dzialow — i zanim Urbain zdazyl zaprotestowac, uniosl dlon i mowil dalej: — Jednak w panskim przypadku bylbym za tym, zeby jak najbardziej ograniczyc biurokracje.
— Pomoze nam pan?
— Zrobie wszystko, co bede mogl — rzekl Eberly z udawana szczroscia.
— Jestem wdzieczny. Bardzo wdzieczny.
— Musi pan sobie jednak zdawac sprawe z tego, ze to jest trudne, jesli nie niemozliwe: tak gwaltownie zmienic priorytety przydzialu materialow i personelu, zeby spelnic Pana prosbe.
— Przeciez to naprawde koniecznie! — upieral sie Urbain. Nie rozumie pan, jakie to wazne. Czy cos sie stanie, jesli kilku technikow oderwie sie od ich codziennych prac? Tu chodzi o nauke! O wiedze!
— Doktorze Urbain, moze pan mi nie wierzyc, ale w pelni popieram pana prace naukowa. Naprawde.
Urbain skinal glowa.
— Taka mam nadzieje. I doceniam panskie poparcie.
— Jak powiedzialem, zrobie, co tylko bede mogl. Urbain usilowal utrzymac nerwy na wodzy. Jestem w potrzebie, myslal, a on sie ze mna bawi w kotka i myszke. Glosno jednak rzekl:
— Musimy miec te urzadzenia. To bardzo wazne. Ugodowy usmiech Eberlyego znikl.
— Kiedy obaj ubiegalismy sie o stanowisko glownego administratora habitatu — rzekl, nieco twardszym tonem — w mojej kampanii podkreslalem, ze habitatem nie powinien kierowac naukowiec.
— Pamietam.
— Ale to nie oznacza, ze wystepuje przeciwko nauce. Z calego serca popieram panska prace.
— Byc moze — mruknal Urbain.
— Jak wspomnialem, zrobie, co sie da — mowil dalej gladko Eberly — ale nie moze pan oczekiwac ode mnie, ze wywroce habitat do gory nogami dla pana. Jestem odpowiedzialny za zaspokajanie potrzeb dziesieciu tysiecy mieszkancow, nie tylko naukowcow.
Czujac, jak wzbiera w nim chlodna wscieklosc, Urbain odparl:
— Nauka nie jest zaledwie jednym z celow tej wyprawy. Pan pozwoli, ze mu przypomne: nauka i badania naukowe sa przyczyna istnienia tego habitatu, przyczyna, dla ktorej przylecielismy na Saturna.
Obaj wiedzieli, ze nie jest to do konca prawda. Prawdziwym celem istnienia habitatu
— Tak, oczywiscie — zgodzil sie ochoczo Eberly. — Ja jednak przypomne panu, ze ponad dziewiecdziesiat piec procent mieszkancow tego habitatu nie jest naukowcami i o nich tez musimy pamietac.
Urbain byl zbyt wsciekly, by powiedziec, co naprawde mysli, wiec mruknal tylko:
— Tak, slusznie.
— Dobrze. Bardzo sie ciesze, ze udalo nam sie o tym porozmawiac — Eberly wstal.
Urbain zrozumial, ze to koniec rozmowy. Wstal powoli z krzesla.
— W takim razie przekaze pan odpowiednie polecenia szefom dzialow?
Eberly sciagnal usta, jakby nad czyms sie zastanawial.
— Umowie pana na spotkanie. Najlepiej bedzie, jesli spotka sie pan z szefami oddzialow i porozmawia z nimi bezposrednio.
Urbain zrozumial, ze Eberly nic wiecej dla niego nie zrobi.
— Doskonale, jak pan uwaza. Ale trzeba to zalatwic bardzo szybko.
