Ben Bova
Tytan
Zycie jest mozliwe tylko dzieki temu, ze co godzine podejmujemy jakies ryzyko.
A czesto tylko nasza wiara w niepewny efekt sprawia, ze cos da sie osiagnac.
24 GRUDNIA 2095: NA BRZEGU METANOWEGO MORZA
Na Tytanie byl juz prawie swit. Gesty, obojetny wiatr slizgal sie jak oleista bestia, powoli budzaca sie z niespokojnego snu, jeczaca, pelzajaca po zamarznietym gruncie. Niebo mialo barwe szarawopomaranczowa, bylo ciezkie od powolnych chmur; dalekie Slonce wygladalo zadewie jak slabo zarzacy sie wegielek, swiecacy przycmionym, czerwonym swiatlem, tlacym sie nad horyzontem. Na przydymionym niebie nie bylo widac zadnych gwiazd, a ciemnosci nie rozrywaly zadne blyskawice; tylko delikatna poswiata zdradzala, gdzie, wysoko w gorze, znajduje sie planeta Saturn.
Pokryte lodem morze bylo takze ciemne, z polyskliwa, spekana powloka czarnej, weglowodorowej brei, ktora wdzierala sie gwaltownie na niskie cyple, rozcinajac je. Cyple byly wystrzepione u podstawy, pokazujac miejsca, gdzie niepewny przyplyw wznosil sie i opadal; nacieral i cofal sie, w niezwyciezonym rytmie, ktory trwal cale eony. Gdzies daleko po morzu maszerowala wolno metanowa burza, rozrzucajac krysztalki tholinow, jak plaszcz z kropli atramentu.
Lodowy wzgorek nagle zalamal sie pod niezmordowanym naporem morza i opadl w czarne fale z rykiem; nie slyszalo tego zadne ucho ani nie widzialo zadne oko. Tafle zamarznietej wody zsunely sie do morza, roztrzaskujac cienka warstwe poczernialego lodu na powierzchni, przez kilka chwil bulgoczac i podskakujac na falach, zanim woda w szczelinie ponownie zaczela zamarzac. Po chwili bylo znow cicho i spokojnie, tylko wiejacy wolno wiatr jeczal cicho, niezmordowanie sunac po falach, jakby wzgorek lodu nigdy tu nie istnial.
Tytan toczyl sie wolno po swojej majestatycznej orbicie, dookola otoczonego pierscieniami Saturna, jak to robil od miliardow lat, ciemny, mroczny pod calunem czerwonawych, kasztanowych chmur, jak slepy zebrak przemierzajacy po omacku swoj szlak przez zimny, bezlitosny kosmos.
Ten wolno wstajacy swit byl jednak inny.
Po pokrytym lodem morzu przetoczyl sie grzmot, tak nagly i potezny, ze lodowe igly odlamaly sie od zamarznietych cypli i z chlupotem opadly na mroczna skorupe rozposcierajaca sie ponizej. Blysk swiatla przedarl sie przez chmury, rzucajac upiorny, pomaranczowy blask na brzeg morza.
Przez chmury opadlo cos zupelnie obcego, potezny, podluzny obiekt kolyszacy sie lekko pod wzdeta czasza. Opadal wolno na zaokraglone wzgorza, ktore otaczaly ciemne, metne morze. Gdy zblizyl sie do lodowej powierzchni, pod jego spodem pojawil sie kolejny blysk jaskrawego, przeszywajacego swiatla, a ryk odbil sie od lodowych pagorkow i przetoczyl po falach nieprzeniknionego morza. Potem opadl wolno na nierowna powierzchnie jednego z pagorkow, przysiadajac ciezko na czterech grubych gasienicach, a czasza spadochronu opadala, czesciowo na jego brzeg, a czesciowo na czarne, zaskorupiale morze.
Stworzenia zyjace na powierzchni zagrzebaly sie glebiej, by uciec przed obcym potworem. Nie mialy oczu ani uszu, ale byly wrazliwe na zmiany cisnienia i temperatury. Obcy byl goracy, smiertelnie goracy, i tak ciezki, ze zaglebil sie w blotnista powierzchnie, az lezacy glebiej lod pekl i skruszyl sie pod jego ciezarem. Lodowe istoty poruszaly sie bardzo wolno: te, ktore znalazly sie bezposrednio pod obcym potworem nie byly na tyle szybkie, by uniknac zmiazdzenia i ugotowania wydzielanym przez niego cieplem. Inne zaglebily sie w lodzie, tak szybko, jak tylko zdolaly, na slepo szukajac drog ucieczki. By przezyc, by zyc.
I wtedy czarna tholinowa burza dotarla do klifow i zawirowala wokol czarnego potwora. Na brzeg mroznego morza na Tytanie powrocila cisza.
DZIENNIK PROFESORA WILMOTA
24 GRUDNIA 2095: HABITAT
—
— Wyladowal bezpiecznie!
Z okrzykiem triumfu wyszarpnal z ucha sluchawke i podrzucil ja pod pokryty stalowymi belkami sufit zatloczonego centrum kontroli lotow. Przez ostatnie szesc dni sterowany zdalnie