Przez ponad dwadziescia lat Pancho stala na strazy zachowanego w cieklym azocie ciala Susie, gdy tymczasem sama piela sie po szczeblach korporacyjnej drabiny wladzy, od zawadiackiej astronautki po dyrektora zarzadzajacego i prezesa zarzadu Astro Corporation. Pancho kierowala Astro podczas Drugiej Wojny o Asteroidy, a kiedy ta tragiczna epoka zakonczyla sie wielkim rozlewem krwi, formalnie odeszla z Astro, by zaczac nowe zycie — wlasnie, jakie? Czesto zadawala sobie to pytanie. Co ja tu wlasciwie robie? Tak daleko, w drodze na Saturna? Co chce zrobic z reszta mojego zycia?
Znala swoje najblizsze plany. Chciala zobaczyc siostre, po raz pierwszy od trzech lat. Spedzic wakacje z jedynym czlonkiem rodziny, jaki jej zostal. Juz sama mysl sprawiala, ze zaczynala drzec z niecierpliwosci.
Gdy Susan obudzono z kriogenicznego snu i terapeutyczne nanomaszyny usunely z jej ciala raka, byla jak nowo narodzone dziecko z cialem doroslego czlowieka. Lata spedzone w cieklym azocie zachowaly jej cialo, ale zniszczyly wiekszosc synaps w korze mozgowej. Jej mozg praktycznie nie wykazywal wyzszych funkcji. Pancho musiala ja karmic, uczyc mowic i chodzic, nawet korzystania z toalety.
Powoli Susan zmieniala sie w dojrzala, dorosla osobe, a choc psychologowie beztrosko twierdzili, ze jej nauka zakonczyla sie calkowity sukcesem, Pancho byla zaniepokojona. To nie byla ta sama Susie. Pancho rozumiala, ze to niemozliwe, ale roznica niepokoila ja. Siostra wygladala jak Susie, mowila i smiala sie jak Susie, ale istniala jakas subtelna roznica. Gdy Pancho patrzyla jej w oczy, byl tam ktos inny. Prawie taki sam. Prawie.
Pierwsza rzecza, ktora Susie zrobila, gdy w pelni wrocila do zdrowia, byla zmiana imienia i zaciagniecie sie na szalencza misje badawcza do Saturna i jego ksiezycow, czyli lot habitatem kosmicznym
Dlatego wlasnie Pancho nie byla w szczegolnie radosnym nastroju, gdy
Czujac kipiace w niej emocje, Pancho podazyla glownym korytarzem statku do glownego doku, gdy tylko kapitan oglosil koniec manewru cumowania. Banda nadetych naukowcow i dziennikarzy tloczyla sie w poczekalni portu, gadajac i plotkujac z niecierpliwoscia. Szybko wylowila z tlumu Jakea Wanamakera; gorowal nad pozostalymi. Na jego twarzy o wyrazistych rysach pojawil sie usmiech, gdy zobaczyl Pancho, a ta odruchowo odpowiedziala usmiechem.
— Witaj, marynarzu — odezwala sie, gdy udalo jej sie przedrzec przez gestniejacy tlum i stanac przy nim. — Nowy w miescie?
— Tak, prosze pani — odparl Wanamaker, podejmujac gre. — Moze pani mi doradzi, co tu jest do zwiedzenia.
Rozesmiali sie i Pancho od razu poczula sie lepiej.
Przynajmniej do chwili, gdy wkroczyli do sluzy i obszaru recepcyjnego
— Panch! — wrzasnela Suz i przepchnela sie przez rzad notabli w strone siostry.
Nie wolno mi mowic do niej „Susan”, przypomniala sobie Pancho. To teraz Holly.
Siostra zarzucila jej rece na szyje i Pancho wiedziala, ze wszystko sie jakos ulozy. Bez wzgledu na to, co sie stanie, bedzie dobrze. Przedstawila Holly Jake’owi, ktory ujal jej dlon w swoje wielkie lapsko i przywital sie z nia uroczyscie; Pancho usmiechala sie promiennie.
— Jazda, idziemy do mnie — rzekla Holly. — Znajdziecie swoje apartamenty pozniej, jak juz tlum sie rozejdzie.
Pancho z radoscia poszla za siostra do wlazu, ktory prowadzil do korytarza poza obszar recepcyjny. Stal tam, przystojny, mlody czlowiek, o wlosach koloru slomy, ufryzowanych w fale; mial wystajace kosci policzkowe, cienki, prosty nos, grubo ciosana szczeke i przeszywajace blekitne oczy. Jego twarz miala tak doskonale regularne rysy, ze Pancho wziela to za skutek terapii kosmetycznych. Jakiego to slowa uzywali nazisci w dawnych czasach? Odpowiedz nadeszla szybko: aryjski. Wlasnie tak wygladal: idealny nordycki bohater. Ponizej szyi nie wygladal jednak juz na takiego twardziela: pod luzna bluza zarysowywal sie mu brzuszek. Jakby tylko twarz miala dla niego znaczenie.
— Panch, to jest Malcolm Eberly, glowny administrator Goddarda i…
Prawa piesc Pancho wystrzelila jak blyskawica i wyladowala tuz ponizej promiennego usmiechu, prosto na szczece Eberlyego, az wyladowal na tylku.
— To za to, ze o malo nie zabiles mojej siostry, ty glupi skurwielu — warknela Pancho.
23 GRUDNIA 2095: OBSZAR RECEPCYJNY HABITATU
Na sekunde wszyscy zamarli. Nikt sie nie odezwal. Eberly potrzasnal glowa, po czym usiadl, kiwajac sie i pocierajac twarz dlonia.
Holly przerwala milczenie.
— Pancho! Na litosc boska!
— To nie byla moja wina — rzekl Eberly, prawie jeczac. — Ja probowalem ich powstrzymac.
Pancho prychnela i przeszla obok niego, tlumiac w sobie chec, by go kopnac tam, gdzie zabolaloby go najbardziej. Dwoch mezczyzn w czarnych kombinezonach z bialymi opaskami z napisem OCHRONA ruszylo w jej strone. Obaj mieli na biodrach paralizatory. Wanamaker zaslonil Pancho wlasna piersia.
— Nic sie nie stalo — zwrocil sie Eberly do ochroniarzy, wstajac powoli. — Nic mi nie jest.
— Szkoda — mruknela Pancho i przeszla przez otwarty wlaz, nie ogladajac sie za siebie.
Holly przyspieszyla kroku i zrownala sie z siostra.
— Pancho, jego wybrano przywodca calego cholernego habitatu!
— Stal i patrzyl, jak pieprzeni dranie z Nowej Moralnosci o malo cie nie zabili — prychnela Pancho, maszerujac dziarsko krotkim korytarzem z Wanamakerem u boku.
— To juz skonczone — rzekla Holly. — I oni nie byli z Nowej Moralnosci, tylko ze Swietych Apostolow.
— Wszystko jedno.
— Ludzie, ktorzy byli za to odpowiedzialni, zostali odeslani na Ziemie. A jeden zostal zabity, wykonano na nim wyrok, na litosc boska.
Pancho przeszla przez wlaz po drugiej stronie wylozonego stalowymi plytami korytarza.
— Dalej, zbierajmy sie stad, zanim ta dziennikarska zgraja przypomni sobie, ze ma tu cos do zrobienia i zacznie za mna weszyc. Gdzie my jestesmy, u licha? Czy ja dobrze ide?
Holly poczula, ze juz nie jest wsciekla na siostre; usmiechnela sie do niej krzywo.
— Tak, dobrze idziemy. Chodz, oprowadze cie. Wystukala kod na klawiaturze obok wlazu.
Pancho obejrzala sie przez ramie. Eberly stal, dwoch ochroniarzy obok niego, kilku wizytujacych VIP-ow patrzylo z zainteresowaniem w strone Pancho. Ani Eberly, ani zaden z gosci nie opuscil dotad obszaru recepcyjnego.
Wlaz otworzyl sie do wewnatrz i Pancho poczula uderzenie cieplego powietrza na twarzy. Nadal sie usmiechajac, Holly uklonila sie lekko i wykonala zapraszajacy gest:
— Witamy w habitacie
Pancho przeszla przez wlaz, Wanamaker tuz za nia. Choc wiedziala, czego sie spodziewac, az otworzyla usta z zachwytu i westchnela ze zdumienia.
— O, rany — prychnela. — To wyglada jak caly swiat. Stali na szczycie niewielkiego pagorka, majac doskonaly widok na wnetrze habitatu. Ze wszystkich stron otaczala ich oswietlona odbitym swiatlem slonecznym zielen. Piekne, trawiaste wzgorza, kepy drzew, gdzies w mglistej oddali male, wijace sie strumienie. Pancho poczula, ze brak jej tchu. Tyle zieleni! Nigdzie poza Ziemia nie mozna bylo niczego takiego zobaczyc, to przeciez… raj! Sztuczny rajski ogrod. Wiatr niosl ze soba delikatny zapach kwiatow. Krzewy hibiskusa uginajace sie od