czerwonych kwiatow, lawenda i dzakarandy rosly po obu stronach wijacej sie sciezki, ktora prowadzila do wioski skladajacej sie z niskich budynkow, bialych i blyszczacych w swietle wlewajacym sie przez okna sloneczne otaczajace pierscieniem wielki cylinder jak rzad malych sloneczek.
Przypomina male miasteczko na wybrzezu Morza Srodziemnego, pomyslala Pancho. Widoczna w oddali wioska byla polozona na lagodnym trawiastym wzgorzu, z widokiem na lsniace, blekitne jezioro. Jak wybrzeze Amalfi we Wloszech. Jak obrazek z katalogu biura podrozy. Tak wlasnie miala wygladac doskonala srodziemnomorska wies. Dalej Pancho dostrzegla ziemie uprawna, male, kwadratowe pola jaskrawej zieleni, a na kolejnych zielonych wzgorzach dalsze wioski z bialego kamienia. Nie bylo horyzontu. Teren zakrzywial sie lekko, wzgorza, trawa i drzewa, male wioski z wijacymi sie sciezkami i polyskujace strumienie byly coraz wyzej, az trzeba bylo zadrzec glowe do gory, zeby je zobaczyc, nad glowa, gdzie takze rozposcieral sie piekny, starannie zaprojektowany krajobraz.
— To jest o wiele ladniejsze niz habitaty Lagrange’a — zwrocila sie do siostry Pancho. — To jest piekne.
— Musi byc — oznajmil rzeczowo Wanamaker. — Ludzie tu mieszkaja na stale.
Pancho potrzasnela glowa w zachwycie i wydala z siebie tylko jek. — Och. Holly usmiechnela sie do nich radosnie.
— A ja odpowiadam za caly dzial zasobow ludzkich.
— Serio? — zdziwila sie Pancho.
— Serio, Panch.
Wyslaly Wanamakera, by znalazl kwatery przeznaczone dla niego i dla Pancho, zas Holly zaprowadzila siostre do swojego mieszkania.
— Nie ma jak w domu — oglosila Holly, wprowadzajac Pancho do salonu.
— Przyjemnie — rzekla Pancho, przygladajac sie nielicznym meblom i skromnym dekoracjom. Mieszkanie wygladalo na schludne i wydzielalo cytrynowa, prawie aseptyczna won niedawnego sprzatania. Wysprzatala specjalnie na moja wizyte, pomyslala Pancho, i spytala:
— Czy to sa te inteligentne sciany?
— Oczywiscie. Mozna je dowolnie zaprogramowac. Holly podeszla do biurka w rogu i wziela pilota. Na calej scianie pokoju pojawil sie nagle obraz Saturna i jego wspanialych pierscieni, wyswietlany w czasie rzeczywistym.
— O, rany! — jeknela Pancho. — To prawie jak wyjscie na zewnatrz.
— Siadaj — Holly wskazala mala sofe. — Przyniose cos zimnego do picia.
Pancho usiadla na wyscielanym fotelu, a jej siostra poszla do kuchni. Coz, denerwuje sie, ze wpadlam na kontrole, ale probuje tego nie okazywac. Chyba naprawde sie cieszy, ze mnie widzi. Mam nadzieje, ze nie wpakowalam jej w jakas klopotliwa sytuacje, przywalajac temu szmaciarzowi.
— Te sciany nie maja obwodow rozpoznawania mowy? — spytala.
— Wylaczylam je — odparla Holly z kuchni. — Sa zbyt wrazliwe. Nie mozna rozmawiac, bo sciana caly czas mysli, ze do niej mowisz.
Pancho zachichotala, wyobrazajac sobie sciane, na ktorej co sekunda pojawia sie inny obraz, w miare, jak ludzie o czyms plotkuja.
Holly wynurzyla sie zza scianki oddzielajacej kuchnie, niosac dwie oszronione szklanki na tacy; odstawila tace na niski stolik, po czym usiadla obok siostry.
— Wygladasz naprawde dobrze, mala — rzekla Pancho z promiennym usmiechem. — Serio.
— Ty tez — odparla ostroznie Holly.
Kazdy przygladajacy sie im z boku bardzo szybko odkrylby, ze sa siostrami. Obie byly wysokie i smukle: dlugonogie i szczuple. Ich skora miala barwe nieco ciemniejsza od skory opalonych osob rasy bialej. Obie mialy ostre rysy, z wystajacym koscmi policzkowymi i kwadratowymi, mocno zarysowanymi policzkami. Mialy takie same ciemne oczy, blyszczace dowcipem i inteligencja. Wlosy Pancho byly prawie calkiem biale — przycinala je krotko. Holly miala ciemne wlosy, ostrzyzone zgodnie z najnowsza moda.
— Czy ten Eberly naprawde jest glownym administratorem calego habitatu? — spytala Pancho, siegajac po jedna ze szklanek.
— Calych dziesieciu tysiecy — odparla Holly. — Wygral demokratyczne wybory.
— Przeciez on mial kontakty z tymi fanatykami, ktorzy probowali cie zabic. Jak ty mozesz…?
— To minelo, Panch. A on probowal ich powstrzymac, wiesz. Moze troche nieskutecznie, ale probowal.
— Chyba nie powinnam byla walic go po pysku — rzekla Pancho, nieco niesmialym tonem.
Holly zachichotala.
— Ale mial mine!
Pancho odwzajemnila usmiech i pociagnela lyk drinka. Sok owocowy. Dobry. Susie nie stronila od alkoholu i narkotykow. Pancho miala nadzieje, ze z Holly bylo inaczej.
— Panch, dlaczego wlasciwie tu przylecialas? — Pancho zauwazyla napiecie w glosie Holly, nagla sztywnosc jej ciala.
— Zeby spedzic z toba wakacje, rzecz jasna — odpowiedziala Pancho, starajac sie, by jej glos brzmial cieplo i naturalnie.
— Jestes moja cala rodzina.
Holly usilowala sie rozluznic.
— To znaczy, co zamierzasz tutaj robic? Habitat to nie kurort.
Usmiech Pancho nieco zbladl.
— Siostrzyczko, posluchaj. Jestem bogata kobieta. Multimilionerka na emeryturze. Mam fajnego faceta i moge sobie latac, gdzie chce, po calym Ukladzie Slonecznym. Przyszlo mi do glowy, ze przylece i zobacze, co u ciebie.
— Wszystko gra.
— Nie chrzan, mala. Nie przyjechalam tu, zeby wtracac sie do twojego zycia albo mowic ci, co masz robic. Jestes duza dziewczynka, Suz, i nigdy bym…
— Juz nie mam na imie Susan — warknela Holly. — Od lat. Pancho skrzywila sie.
— Tak, wiem. Przepraszam. Wypsnelo mi sie.
— I nadal martwisz sie o mnie i Malcolma Eberly’ego? To mozesz przestac. Bo to juz skonczone. A wlasciwie to nigdy sie nie zaczelo.
— Mam nadzieje, po tym wszystkim, co ci zrobil.
— Nie on. Jego przyjaciele. Probowali przejac kontrole nad habitatem. Przez chwile bylo ciezko.
— Ale to juz skonczone?
— Jego przyjaciele zostali odeslani na Ziemie. Malcolm jest glownym administratorem w rzadzie habitatu.
Pancho uniosla brwi.
— Myslalam, ze profesor Wilmot.
— Juz nie. Stworzylismy wlasna konstytucje i rzad, jak tylko dotarlismy na orbite Saturna.
— I Eberly wygral wybory? — Yhm.
— Ciekawe, czy zrobi jakas afere z tego powodu, ze ode mnie oberwal.
Holly zastanowila sie przez sekunde, po czym potrzasnela glowa.
— Gdyby chcial, ochroniarze przymkneliby cie od razu, na miejscu.
— Tak sadzisz?
— Tak — na twarzy Holly znow pojawil sie usmiech. — Wie, ze na to zasluzyl.
Pancho odwzajemnila usmiech.
— Znasz to stare powiedzonko o Wegrach?
— Jakie?
— Jesli spotkasz Wegra na ulicy, kopnij go. On juz bedzie wiedzial dlaczego.
Siostry rozesmialy sie, glosno i swobodnie. Potem jednak Holly znow spytala:
— Jak dlugo chcesz zostac?
— Jezu, mala, dopiero przylecialam! Daj mi troche czasu na rozpakowanie sie, dobrze?
Holly zmarszczyla czolo.