Holly usmiechnela sie.
— Moge to sprawdzic.
Cieszyl sie, widzac, jak Holly sie usmiecha, choc troche. A mimo to, idac przy niej od jednej plamy swiatla do drugiej w strone ich mieszkan, Tavalera zalowal, ze nie umie utrzymac jezyka za zebami.
Przyjecie konczylo sie, a Urbain czul sie coraz bardziej niespokojny i rozdrazniony. Ludzie odchodzili, parami lub w wiekszych grupach. Smiechy cichly; dopijano ostatnie drinki. Jako gospodarz przyjecia, Urbain musial wreszcie oderwac sie od Wunderly i, zgodnie z sugestia zony, przemiescic sie w kierunku sciezki prowadzacej do Aten, gdzie mogl pozegnac sie z odchodzacymi. Pracownicy bistra ustawiali puste szklanki na tacach malych robotow, ktore nastepnie pedzily w kierunku restauracji w Atenach.
Gaeta jeszcze nie odszedl. Spacerowal wolno z Cardenas brzegiem jeziora. Urbain dostrzegl, jak sie pochyla, podnosi kamyk i rzuca go do wody. Fale zmarszczyly powierzchnie, kregi w kregach. Jak maly chlopiec, pomyslal Urbain. Musi — w nim byc duzo z malego chlopca, poszukujacego przygod.
— Spytasz go? — zwrocila sie do niego zona cicho, prawie szeptem; Urbain poczul ucisk w zoladku.
Skinal nerwowo glowa.
— Tak. Musze.
— W takim razie teraz jest dobra chwila — rzekla Jean-Marie.
— Tak — powtorzyl. — Wiem. Ujal zone za reke i razem ruszyli trawiastym zboczem w kierunku brzegu jeziora.
Cardenas zobaczyla, ze sie zblizaja. Usmiechnela sie.
— Jakie cudowne przyjecie. Jean-Marie, musi byc pani bardzo dumna z meza.
— Jestem z niego dumna — odparla Jean-Marie. Gaeta usmiechnal sie leniwie.
— Bylo lepsze niz impreza sylwestrowa. Urbain poczul, ze sie czerwieni.
— Dziekuje wam. Naprawde. Cardenas zerknela na zegarek.
— Chyba czas do lozka. Jutro trzeba byc w pracy.
— Tak — mruknal Urbain, rozpaczliwie rozmyslajac, jak zaczac, zeby zadac wlasciwe pytanie.
Jean-Marie zrozumiala.
— Jak tam prace nad nanobotami do naprawy anteny? — zwrocila sie do Cardenas.
— Bezproblemowo — odparla Cardenas. — Beda gotowe najpozniej z koncem tygodnia. Pozostalo nam jeszcze tylko pare testow.
— Czy to jest bezpieczne? — spytala Jean-Marie.
— Po to wlasnie przeprowadzamy testy. Nanoboty zostaly zaprogramowane, by zbudowac nowa antene ladownika. Teraz musimy sprawdzic, czy rzeczywiscie sie wylacza i przejda w stan bierny, kiedy zadanie zostanie ukonczone.
— Doskonale — rzekl Urbain.
— Jestem jednak ciekawa — mowila dalej Cardenas — jak pan zamierza przetransportowac te paczke na powierzchnie Tytana.
Urbain zakaszlal lekko.
— Znamy pozycje
— No i? — spytal Gaeta.
Urbain wzial gleboki oddech, jak ktos, kto ma zamiar przeskoczyc przez wielki row.
— Chcialbym, zeby to pan polecial i dostarczyl nanomaszyny
Przez sekunde ani Cardenas, ani Gaeta nie odpowiedzieli. Urbain mrugnal i poczul, jak zona sciska go za ramie. Gaeta rozesmial sie.
— Chce pan, zebym polecial na Tytana? Nic z tego.
— Nie! — warknela Cardenas. — Manny nigdzie nie leci. Skonczyl z tym.
— Ale to wazne — rzekl Urbain.
— Prosze poczekac — rzekl Gaeta, a na jego pobruzdzonej twarzy pojawil sie krzywy usmiech. — Kiedy po raz pierwszy tu przylecialem, chcialem byc pierwszym czlowiekiem, ktory postawi stope na powierzchni Tytana. Pan sie nie zgodzil. A teraz zmienil zdanie!
— Wtedy miala byc to akcja pod publiczke. Teraz prosze, by pomogl pan nauce.
— Powiedzial pan, ze nie chce ryzykowac skazenia tamtejszych form zycia.
— A pani, doktor Cardenas — zwrocil sie Urbain do ekspert w dziedzinie nanotechnologii — powiedziala, ze moze odkazic skafander nanomaszynami.
— Nie obchodzi mnie, co powiedzialam — rzekla zarliwie Cardenas. — Manny nie leci na Tytana. Kropka!
— Poczekaj chwile, Kris — rzekl Gaeta, nadal sie usmiechajac. — To wielka sprawa. Moglbym do tego celu sciagnac tu Fritza i reszte chlopakow.
— To nie telewizyjne show! — upieral sie Urbain.
— Nigdzie nie lecisz! — syknela Cardenas kategorycznie.
— Nie rozumie pani, doktor Cardenas — wtracila Jean-Marie Urbain — ze pan Gaeta to ostatnia nadzieja mojego meza? Cala jego kariera i badanie powierzchni Tytana od tego zaleza.
— Kariera pani meza — odparla Cardenas — a z drugiej strony zycie Manny’ego.
— Ale…
— On tam moze zginac.
— Poczekaj, Kris — rzekl Gaeta. — Gdybym zdolal zwerbowac Fritza i jego ludzi do poprowadzenia tej misji, bylbym pierwszym czlowiekiem na Tytanie. To wielka sprawa.
— Warta, zeby poswiecic dla niej zycie?
— To nie bedzie az tak niebezpieczne — rzekl Gaeta. — Polece, poloze paczke nanobotow i wroce. Bulka z maslem.
— Manny, nie. Nie chce tego jeszcze raz przechodzic.
— Ostatni raz, Kris.
— To samo mowiles przy pierscieniach dla Wunderly.
— I nic mi sie nie stalo, prawda?
Urbain dostrzegl zar w oczach Cardenas. I zadze w oczach Gaety.
— Posluchaj — rzekl Gaeta. — Zadzwonie do Fritza, spytam, co on na to. Nie pozwolilby mi pakowac sie w cos naprawde beznadziejnego.
— Niespecjalnie.
— A jesli Fritz uzna, ze gra jest warta swieczki, zalatwi szybki statek i poprowadzi cale przedsiewziecie. Jak za dawnych, dobrych czasow.
Cardenas juz miala odpowiedziec, ale nie mogla znalezc wlasciwych slow. Wydala z siebie tylko dziwny dzwiek, ktory mogl byc westchnieniem, mruknieciem lub stlumionym jekiem rozpaczy. Ruszyla sciezka prowadzaca do wioski. Gaeta pobiegl, by ja dogonic.
— Zrobi to — rzekl Urbain, drzacym glosem, na wydechu.
— Tak — odparla jego zona. — Mam tylko nadzieje, ze w ten sposob nie zniszczymy jego zwiazku z doktor Cardenas.
Urbain juz mial powiedziec „A jesli nawet, to co z tego?”, ale jeden rzut oka na zmartwiona twarz zony sprawil, ze ugryzl sie w jezyk.
20 MAJA 2096: LABORATORIUM SYMULACYJNE
Fritz von Helmholtz stlumil usmieszek, ktory caly czas usilowal wypelznac na jego zwykle powazna twarz. Tego ranka zespol technikow przetransportowal potezny skafander do laboratorium symulacyjnego i postawil go na nogach. Gaeta wpelzl do opancerzonego skafandra z entuzjazmem malego chlopca.
— Gotowy do rundy symulacyjnej — w glosniku komputera lacznosci rozlegl sie glos wyraznie podekscytowanego Gaety.
Von Helmholtz zwrocil sie do technika przy glownej konsoli.
