— Rozpoczac procedure ladowania — rzekl spokojnie. Friedrich Johann von Helmholtz byl niskim, smuklym, niemal delikatnie zbudowanym mezczyzna. Bywal szorstki, czasem arogancki; ale zawsze byl staranny i wymagajacy. W oczach Gaety Fritz byl najlepszym technikiem w Ukladzie Slonecznym. Jak zwykle mial na sobie nieskalanie bialy, wyprasowany kombinezon roboczy, wlozony na formalny, trzyczesciowy garnitur. Stal obok gorujacego nad wszystkim skafandra, swoja ostrzyzona glowa ledwo siegajac do jego pasa i przygladal mu sie wprawnym okiem. Jesli chodzi o zuzycie, nie wygladal gorzej niz ostatnio, ponad osiem miesiecy temu. Pare nowych wglebien po malej wycieczce Gaety przez pierscien B, ale nic znaczacego.
Dzisiejsza sesja symulacyjna miala za zadanie przecwiczenie ladowania Gaety na Tytanie. Ten nadgorliwy, kurduplowaty naukowiec, Urbain, uparl sie, zeby Manny wyladowal na samym pojezdzie, nie na powierzchni ksiezyca. Nie chcial ryzykowac skazenia form zycia spotykanych na Tytanie. Ale niespecjalnie sie przejmowal losem tej ziemskiej formy zycia, ktora miala naprawic jego uszkodzony pojazd, zzymal sie Fritz w duchu.
Moze i to nawet lepiej, ze Manny bedzie ladowal na pojezdzie, wytlumaczyl sobie. Grunt dookola moze byc blotnisty, lepki, trudno moze sie po nim chodzic. Mnostwo ludzi jednak na to liczy. Wycieczka na powierzchnie Tytana — majaca na celu naprawienie zepsutego robota — zostala juz sprzedana wszystkim najwiekszym koncernom medialnym w ukladzie Ziemia-Ksiezyc. Im bardziej niebezpieczna wyprawa, tym wieksza liczbe widzow przyciagnie. Dzieki urzadzeniom VR, publicznosc moze nawet doznac zludzenia, ze sama laduje na Tytanie. A im wieksza publicznosc, tym wiecej pieniedzy. Wszyscy zarobimy na tym miliony, powiedzial sobie von Helmholtz. Moze nawet dziesiatki milionow.
Moim zadaniem, przypomnial sobie, jest sprawienie, by ta misja byla mozliwie najbezpieczniejsza. Publicznosc powinna odniesc wrazenie, ze ma do czynienia z niebezpieczenstwem, z ryzykiem. A ja mam zmaksymalizowac to wrazenie, zarazem minimalizujac rzeczywiste niebezpieczenstwo czyhajace na naszego kaskadera. Przypomnial sobie inne wyprawy, nad ktorymi z Gaeta pracowali razem. Niebezpieczenstwo zawsze istnialo; bez niego publicznosc nie bylaby zainteresowana i nie mozna by zrobic na tym zadnych pieniedzy. Uswiadomil sobie, ze choc razem obcowali z niebezpieczenstwem, to tylko Manny mogl zginac, gdyby cos poszlo nie tak.
Van Helmholtz sciagnal usta, po czym wyszedl z komory symulacyjnej i wrocil do konsoli pod tylna sciana laboratorium.
— Jestesmy gotowi do rozpoczecia sekwencji ladowania — powiedziala technik przy glownej konsoli.
— Zaczynajmy — rzekl krotko von Helmholtz. Wygladalo to, jakby sciany komory symulacyjnej wyparowaly, zastapione przez trojwymiarowy widok powierzchni Tytana.
— Wyglada to na mglisty dzien — zazartowal Gaeta. Von Helmholtz skrzywil sie patrzac na technika lacznosci, jakby to ona wypowiedziala te slowa.
— Tylko bez zartow, prosze — rzekl ze swoim precyzyjnym, oszczednym akcentem.
—
— Tak — odparl von Helmholtz. — Wylacznie biznes.
Cardenas prowadzila te prezentacje po raz trzeci i byla coraz bardziej zirytowana.
— Oto koncowe wyniki — rzekla, wskazujac na wykres na scianie gabinetu Urbaina. — Jak widac, wszystkie slady biologicznie aktywnych materialow zostaly rozlozone przez nanoboty i pozostaly wylacznie zwiazki nieorganiczne, jak dwutlenek wegla i zwiazki wodoru, ktore szybko ulegaja rozproszeniu.
Urbain siedzial przy okraglym stole konferencyjnym, marszczac czolo na widok danych, jakby im nie dowierzal. Obok niego siedziala Yolanda Negroponte i jeszcze jakis biolog.
— A same nanomaszyny? — spytal Urbain. — Co sie z nimi dzieje?
— Ulegaja samozniszczeniu — odparla Cardenas, po raz trzeci udzielajac tej samej odpowiedzi na to samo pytanie.
Urbain spojrzal niepewnie na pare biologow. Milczeli.
— Moge pokazac mikrofotografie bedace dowodem na to, ze nanoboty przechodza w stan nieaktywny.
— Stan nieaktywny to nie to samo co samozniszczenie — rzekl Urbain.
Cardenas zmusila sie do usmiechu.
— Kiedy juz przejda w stan nieaktywny, sa niczym wiecej tylko czastkami kurzu o rozmiarach nanometra. To nie sa wampiry, nie powstaja z martwych.
— To nie sa zywe istoty — wtracila Negroponte, nieomal protekcjonalnie. — To tylko maszyny o rozmiarach nanometra.
Urbain poslal jej niechetne spojrzenie.
— Zgadza sie — rzekla Cardenas. — To tylko bardzo male maszyny.
— Skutecznie usuwaja wszystkie zanieczyszczenia z zewnetrznej powierzchni skafandra kaskadera — rzekl Urbain. Bylo to cos miedzy pytaniem a stwierdzeniem.
Cardenas stlumila w sobie fale zlosci, jaka wywolalo w niej slowo „kaskader” i odpowiedziala uprzejmie:
— Tak, rozkladaja wszelkie substancje biologiczne.
— I moze pani zastosowac nanoboty, kiedy on juz tam wejdzie i uszczelni skafander?
— Tak, taki mamy plan.
— Wiec na zewnetrznej powierzchni skafandra nie bedzie zadnych zanieczyszczen, kiedy on zejdzie na powierzchnie Tytana — rzekla Negroponte.
— Tak jest — rzekla stanowczo Cardenas.
Urbain uniosl brwi, opuscil je, dotknal swoich wasow i wzruszyl ramionami. W koncu rzekl:
— W takim razie mozemy wykonac procedure dekontaminacji skafandra, zanim rozpocznie on misje.
— Plan zaklada, ze przeprowadzimy procedure w sluzie statku transferowego, tuz przed rozpoczeciem lotu w kierunku powierzchni Tytana — wyjasnila Cardenas.
Urbain pokiwal glowa.
— Bardzo dobrze. Dziekuje, doktor Cardenas. Cardenas zabrala swojego palmtopa i wyszla, dosc ozieble zegnajac sie z zebranymi, prosto z budynku w poranne slonce. Po co Manny bierze w tym udzial, pomyslala. Mimo moich prosb, mimo blagan, podjal sie tego zadania. Jak dzieciak zafascynowany nowa zabawka. Jak mezczyzna uzalezniony od narkotyku. Ma obsesje wykonania tej misji. A ja licze sie dla niego mniej… niz jakis kaskaderski numer, ktory ma wykonac.
Nie, powiedziala sobie. Nie chodzi o to, ze on chce to zrobic. On musi to zrobic. Nie ma sposobu, zeby go powstrzymac. Wezmie w tym udzial, nawet jesli mialoby go to zabic.
Mam trudna rywalke, uswiadomila sobie. Dopoki nie skonczy sie ta misja, nie bede najwazniejsza w jego zyciu.
Jaki bedzie, kiedy to wszystko sie juz skonczy? Czy wroci do mnie?
A jesli zginie? Co wtedy zrobie?
— Slyszal pan, co on mowil — mowil kwasno Timoshenko. — Mamy rozwiazac ten problem przed dniem wyborow.
Habib spojrzal znad ekranu.
— Eberly? On tak powiedzial?
— Podczas ostatniej debaty. Zlozyl obietnice.
— Obietnica polityka — mruknal Habib. Timoshenko przyszedl do centrum komputerowego, by na wlasne oczy obejrzec ostateczny test programu prognostycznego Habiba. Jesli on ma racje, pomyslal, dzis rano powinien wystapic skok pola magnetycznego Saturna. Timoshenko zwiekszyl ekranowanie nadprzewodzacych przewodow, ktore rozciagaly sie na calym pancerzu zewnetrznym habitatu i podlaczyl elektroniczne urzadzenia, ktore mialy automatycznie wylaczyc zasilanie, gdyby w obwodach elektrycznych wystapily niebezpieczne napiecia.
— Coz — rzekl cicho Habib — pozostaje nam tylko czekac.
Timoshenko nie lubil czekac. Przechadzal sie nerwowo miedzy kilkunastoma mezczyznami i kobietami, ktorzy siedzieli przy swoich stanowiskach, pograzeni w pracy przy ekranach, probujac ignorowac nerwowa krzatanine Rosjanina. Timoshenko zaplotl rece za plecami, zmarszczyl czolo, i spacerowal, patrzac co chwila na scienny zegar, az zaczal wylamywac palce.
— Prosze sie uspokoic — rzekl Habib, gdy Timoshenko dotarl do jego stanowiska. — Nie moze pan nic z tym zrobic.