Brwi Yamagaty powedrowaly w gore. Pewnie ma szpiegow w centrum lacznosci. Wierzacych, ktorzy o wszystkim mu donosza.
— Byc moze wykorzystanie nanomaszyn okaze sie konieczne dla pewnych aspektow projektu — odparl chlodno.
— Nanotechnologia jest zakazana.
— Na Ziemi. W Selene i w przestrzeni nie.
— Jest niebezpieczna. Nanomaszyny zabijaly ludzi. Zrobiono z nich potezna bron.
— Tu beda uzywane do budowy wyrzutni masy na powierzchni Merkurego i montazu elementow satelitow energetycznych. Do niczego innego.
— Nanotechnologia to zlo!
Yamagata zaplotl palce, by zyskac czas do namyslu. Nie rob sobie wroga z tego czlowieka, ostrzegl sie w duchu. Moze zmobilizowac przeciwko tobie wszystkie rzady na Ziemi.
— Ksieze biskupie — rzekl pojednawczo — nanotechnologia sama w sobie nie jest ani dobra, ani zla. To ludzie moga byc moralni albo nie. Mozemy korzystac z nanotechnologii w dobry albo zly sposob. W koncu kamien tez moze byc uzyty jako budulec swiatyni albo do rozwalenia komus lba. Czy kamien jest zly?
— Nanotechnologia jest zakazana na Ziemi z dobrze znanych wszystkim powodow — upieral sie Danvers.
— Na planecie, na ktorej tloczy sie dziesiec miliardow ludzi, lacznie z wariatami, fanatykami, chciwcami, tak, doskonale rozumiem, dlaczego nanotechnologia jest tam zakazana. Tu, w kosmosie, mamy do czynienia z zupelnie inna sytuacja.
Danvers potrzasnal z uporem glowa.
— Skad pan wie, ze w panskiej zalodze nie ma psychicznie chorych? Chciwych? Fanatykow?
To mu sie udalo, przyznal w duchu Yamagata. Tu tez moga byc fanatycy. Danvers moze byc fanatykiem. Ciekawe, jak by zareagowal, gdyby wiedzial, ze prawdziwym celem calego przedsiewziecia jest lot do gwiazd?
Glosno jednak rzekl:
— Ksieze biskupie, kazdy mezczyzna i kazda kobieta z zalogi przeszli starannie dobrane testy psychologiczne. Wiekszosc z nich to inzynierowie lub technicy. Zapewniam, ze sa stabilni psychicznie.
— Naprawde pan wierzy, ze ktos, kto chce przyleciec do tej nory na lata, jest stabilny psychicznie? — zaoponowal Danvers.
Yamagata usmiechnal sie na przekor sobie.
— Celna uwaga, ksieze biskupie. Kiedys wieczorem przy obiedzie musimy koniecznie podyskutowac o cechach osobowosci poszukiwaczy przygod.
— Prosze sobie nie drwic.
— Zapewniam, ze nie drwie. Jesli bedziemy potrzebowac nanomaszyn do realizacji tego projektu, bedzie to oznaczac, ze powaznie nadwereze srodki Fundacji „Energia sloneczna”, Prosze mi wierzyc, nie drwilbym przy podejmowaniu takiej decyzji.
Danvers odniosl wrazenie, ze Yamagata go zbywa. Wstal powoli, a na jego pulchnej twarzy malowal sie grymas determinacji.
— Prosze to jeszcze przemyslec. Coz da zdobycie calego swiata, gdy straci sie przy tym niesmiertelna dusze?
Yamagata rowniez wstal.
— Ja tylko probuje dostarczac energie sloneczna moim wspolbraciom, ludziom. Jestem pewien, ze to dobry uczynek.
— Jesli bedzie pan uzywal zlych metod, to nie.
— Moge tylko zapewnic, ksieze biskupie, ze jesli skorzystamy z nanomaszyn, bedziemy to robic pod scisla kontrola.
Niezadowolony Danvers odwrocil sie plecami do Yamagaty i opuscil kajute.
Yamagata opadl z powrotem na szezlong. Zrobilem sobie z niego wroga, pomyslal. Teraz doniesie o wszystkim swoim mocodawcom na Ziemi, Miedzynarodowy Urzad Astronautyczny zacznie mi wszystko utrudniac, a Bog raczy wiedziec, co zrobia inne agencje rzadowe.
Zwykle usmiechnalby sie na mimowolna wzmianke o Bogu, ale nie tym razem.
Biskup Elliot Danvers kroczyl powoli pochylym korytarzem w strone wlasnej kajuty, korytarzem prowadzacym do czesci mieszkalnej
Odpowiadal im za kazdym razem krotkim skinieniem glowy.
Jego mysli byly zajete czym innym.
Nanotechnologia! Moi zwierzchnicy w Atlancie dostana szalu, jak sie dowiedza, ze Yamagata ma zamiar uzywac tu nanomaszyn. Bezbozna technologia. Jak Bog moze dopuszczac, by takie bezecenstwo istnialo? I wtedy Danvers zrozumial, ze Bog do tego nie dopuszcza. Bog ich powstrzyma, podobnie jak powstrzymal budowe podniebnej wiezy, dziesiec lat temu. I uswiadomil sobie cos jeszcze wazniejszego: jestem tu przedstawicielem Boga, przyslanym, by czynic Jego dziela. Nie mam dosc wladzy do powstrzymania Yamagaty, chyba ze Bog zesle katastrofe na to bezbozne miejsce. Tylko katastrofa moze sprawic, ze Yamagata otworzy oczy.
Danvers moze i wygladal nieciekawie, ale nie mozna bylo powiedziec, zeby wiodl nieciekawe zycie. Urodzony w slumsach w Detroit, byl zawsze duzy jak na swoj wiek. Inne dzieci patrzac na niego myslaly, ze jest potezny i silny. Tak jednak nie bylo. Prawdziwe opryszki z dzielnicy zdobywaly reputacje spuszczajac wielkoludowi lanie. Madrale prowadzacy lokalna druzyne futbolowa sklonili go do grania w polprofesjonalnym zespole, gdy mial zaledwie czternascie lat. W pierwszym meczu polamal sobie trzy zebra, w drugim zlamal noge. Kiedy wyzdrowial, hazardzisci zmusili go do walki na ringu i obstawiali jego mniejszego przeciwnika. Niezle na tym zarobili. Na jego bolu, krwi i upodleniu.
Kiedy zlamal reke szarpiac sie z czarnym dzieciakiem z przeciwnej druzyny, wyrzucili go na ulice; reka spuchla mu do gigantycznych rozmiarow, a twarz mial zmasakrowana nie do poznania.
Misjonarz jednego z oddzialow Nowej Moralnosci znalazl Danversa skulonego w rynsztoku, zakrwawionego i lkajacego. Zabral go ze soba, opatrzyl jego rany, zatroszczyl sie o cialo i dusze, a jego wdziecznosc zmienil w sluzbe. W wieku dwudziestu lat Danvers wstapil do seminarium Nowej Moralnosci. W wieku dwudziestu dwoch lat wyswiecono go na pastora i Elliott Danvers byl gotow, by jechac w swiat i sluzyc Bogu. Nigdy nie pozwolono mu wrocic w okolice Detroit. Wyslano go za granice, gdzie dostrzegl, ze na calym swiecie jest wielu cierpiacych ludzi potrzebujacych jego pomocy.
Szczeble hierarchii pokonywal wszakze powoli. Nie byl szczegolnie inteligentny. Nie mial ustosunkowanej rodziny ani wplywowych przyjaciol, ktorzy by popychali go w gore. Pracowal ciezko i przyjmowal najtrudniejsze, najmniej korzystne przydzialy, wdzieczny za ocalenie zycia.
Wielka szansa pojawila sie przed nim, gdy przydzielono go jako duchowego przewodnika duzej latynoamerykanskiej spolecznosci budujacej podniebna wieze w Ekwadorze. Idea kosmicznej windy wydawala mu sie bluzniercza, jako wspolczesny odpowiednik wiezy Babel. Wieza siegajaca nieba. Nieposkromiona technologiczna pycha. Danvers wiedzial od poczatku, ze przedsiewziecie jest skazane na niepowodzenie.
Kiedy wieza zawalila sie, jego obowiazkiem bylo zlozenie wladzom raportu dotyczacego osob odpowiedzialnych za te straszna tragedie. Miliony ludzi postradalo zycie. Ktos musial za to zaplacic.
Jako czlowiek bogobojny, Danvers cieszyl sie szacunkiem ekwadorskiego rzadu. Nawet bezbozni ateisci z Miedzynarodowego Urzedu Astronautycznego szanowali jego obiektywne opinie.
Danvers byl bardzo ostrozny przy formulowaniu raportu, ale wynikalo z niego jednoznacznie, ze — jak wiekszosc osob prowadzacych sledztwo w sprawie wypadku — obarcza wina szefa projektu, odpowiedzialnego za budowe.
Szef projektu zostal okryty hanba i oskarzony o wielokrotne zabojstwo. Poniewaz miedzynarodowy system prawny nie dopuszczal kary smierci z powodu nieumyslnego zabojstwa, skazano go na wygnanie z Ziemi na zawsze.
Danvers otrzymal awans na biskupa, a po kolejnej dekadzie cierpliwej pracy bez slowa skargi otrzymal przydzial na stanowisko kapelana malej spolecznosci inzynierow i technikow pracujacych dla Fundacji „Energia sloneczna” budujacej satelity energetyczne na Merkurym.
Przydzial ten przyjal z zaskoczeniem, dopoki jego zwierzchnicy nie powiedzieli mu, ze kierownik tego