znow podstawil ja pod czujniki i przez kilka minut skanowal ujawnione wnetrze.
Nic. Zadnych zwiazkow PAH, zadnych siarczkow, zadnych kulek zelaza. Jesli przejrze ja pod mikroskopem tunelowym statku, nie znajde tez zadnych struktur rzedu nanometra. Z obrzydzeniem odrzucil zgruchotany fragment z powrotem na ziemie.
Przez dluzsza chwile po prostu siedzial: jego cialo znajdowalo sie na pokladzie
Jakim cudem w tym miejscu znalazly sie tak bogate probki, a gdzie indziej — nic? Oczywiscie, przypomnial sobie, mamy do czynienia z cala planeta. Przez te kilka tygodni zbadalismy moze kilkadziesiat miejsc. Moze szukamy w tych niewlasciwych.
Tylko ze, rozmyslal, szukamy w miejscach podobnych do tych, w ktorych Molina znalazl swoje probki. Dotad powinnismy byli
Chyba ze…
McFergusen nie dopuszczal do siebie mozliwosci, ktora co rusz pojawiala sie w jego glowie. Powinnismy rozwinac siec, przeszukiwac rozne miejsca…
Wiedzial, ze to nie bedzie latwe. Yamagata dyszy nam w kark. Boze, on codziennie wysyla wiadomosci do siedziby MUA, dopytujac sie, kiedy mu pozwola zaczac znowu kopanie regolitu.
Nic nie jest latwe, powiedzial sobie McFergusen. Nigdy nie jest. I znow przyszlo mu do glowy podejrzenie. Jakim cudem Molina mogl miec tyle szczescia?
Wiedzial, ze szczescie odgrywa w nauce duza role. Zawsze lepiej miec szczescie niz po prostu byc inteligentnym. Ale az takie szczescie? Czy to mozliwe?
Victor Molina siedzial w swoim laboratorium, przegladajac obraz z mikroskopu tunelowego — ostatnie probki skal sprowadzone z powierzchni. Nic. Probki byly rownie martwe jak probki z powierzchni Ksiezyca. Nic. Zadnych hydratow, zadnych czastek organicznych, zadnych molekul o dlugich lancuchach. Wszystko wyzarzone na proch i martwe.
Rozsiadl sie wygodnie i potarl oczy ze znuzeniem. Jak to mozliwe? Nawet probki pylu zdrapanego z gruntu nie wykazywaly sladu bioznacznikow.
Usiadl prosto i przypomnial sobie, ze probki pylu z powierzchni Marsa badane przez stara sonde
Odwrocil sie i przyjrzal sie skalom, ktore osobiscie zbadal, gdy po raz pierwszy przybyl na Merkurego. Byly starannie zapakowane w przezroczyste plastikowe pojemniki. McFergusen chce, zeby pozwolil mu je wyslac na Ziemie w celu dalszego zbadania. Nigdy! Nie zamierzam spuszczac z nich oka. Wroca na Ziemie dopiero razem ze mna, a inni beda je badac wylacznie w mojej obecnosci.
Molina czul goracy sentyment do tych skal. Byly kluczem do szacunku i podziwu, jakie czekaly na niego w przyszlosci, jego biletem do Sztokholmu i Nagrody Nobla.
Dopiero po chwili uswiadomil sobie, ze ktos puka do drzwi laboratorium, czy raczej wali w nie tak mocno, ze az sie trzesa.
— Wejsc — warknal zirytowany.
Biskup Danvers odsunal drzwi i wkroczyl do laboratorium z ponura mina na pulchnej twarzy. Drzwi zamknely sie automatycznie.
— Czesc, Elliott — rzekl obojetnym tonem Molina. — Jestem teraz raczej zajety. — Bylo to klamstwo, ale nie mial ochoty na wysluchiwanie banalow starego przyjaciela.
— To jest oficjalna wizyta — oswiadczyl Danvers, stajac zaledwie dwa kroki od drzwi.
— Oficjalna? — warknal Molina. — O czym ty mowisz?
Nie ruszajac sie z miejsca Danvers oznajmil:
— Przyszedlem tu jako biskup Kosciola Nowej Moralnosci.
Molina usmiechnal sie mimowolnie.
— Co masz zamiar zrobic, Elliott? Ochrzcic mnie? Czy poblogoslawic moje kawalki skal?
— Nie — odparl Danvers, a jego policzki lekko poczerwienialy. — Mam zamiar cie przesluchac.
Brwi Moliny powedrowaly w gore.
— Przesluchac? Jak inkwizycja?
Twarz Danversa pociemniala, a dlonie zwinely sie w piesci. Szybko jednak odzyskal panowanie nad soba i przywolal na twarz slaby usmieszek.
— Victorze, Nowa Moralnosc umiescila na moich barkach ciezkie brzemie. Przydzielono mi zadanie zakwestionowania twojego odkrycia — zycia na Merkurym.
Molina usmiechnal sie i wyraznie odprezyl.
— Ach, o to chodzi.
— To powazna sprawa!
Molina skinal glowa.
— Rozumiem cie.
Wskazal gestem drugie krzeslo w pomieszczeniu.
— Usiadz i rozgosc sie.
Plastikowe krzeslo z metalowych rurek zaskrzypialo, gdy Danvers opadl na nie calym ciezarem. Biskup wygladal na spietego i zaniepokojonego.
— Elliot, jak dlugo sie znamy? — spytal Molina.
Danvers zastanowil sie przez chwile.
— Poznalismy sie w Ekwadorze, ponad dwanascie lat temu.
— Blizej czternastu.
— Pewnie tak. Ale nie widzialem cie od procesu w Quito, a to bylo jakies dziesiec lat temu.
Molina znow pokiwal glowa.
— W Ekwadorze bylismy przyjaciolmi. Nie ma powodu, dla ktorego mielibysmy przestac nimi byc teraz.
Danvers wskazal gestem sprzet laboratoryjny pod scianami.
— Zyjemy w dwoch roznych swiatach, Victorze.
— Moze w roznych, ale nie tak calkiem oddzielonych od siebie. Nie ma powodu, zebysmy byli wrogami.
— Mam swoje obowiazki — rzekl nieco sztywno Danvers. — Otrzymuje rozkazy prosto z Atlanty, od samego arcybiskupa.
Molina westchnal lekko i rzekl:
— Dobrze. Powiedz w takim razie, czego od ciebie chca?
— Jak ci juz mowilem, mam obalic twoja teorie, ze na Merkurym istnieje zycie.
— Nigdy tak nie twierdzilem.
— Albo kiedys istnialo, wieki temu — dodal Danvers.
— Tego raczej nie da sie obalic, Elliocie.
— Z powodu zwiazkow chemicznych, ktore znalazles w skalach? — Danvers wskazal na plastikowy pojemnik.
— Zgadza sie. Te dowody sa niepodwazalne.
— Ale, o ile mi wiadomo, McFergusen i jego ludzie nie znalezli zadnych dowodow potwierdzajacych.
— Dowody potwierdzajace! — prychnal Molina. — Mowisz jak naukowiec, Elliocie.
Danvers lekko sie skrzywil.
— Twoi kumple-naukowcy bardzo sie niepokoja, jesli nie uda im sie znalezc tego samego, co odkryli inni.
Molina wzruszyl ramionami.
— Merkury moze i jest mala planeta, ale to jest i tak planeta. Caly glob. Jej powierzchnia moze byc rowna powierzchni Eurazji. Jak sadzisz, jak starannie garstka naukowcow moze zbadac cala Eurazje, od wybrzeza Portugalii po Chiny? I to w pare tygodni?
— Przeciez ty znalazles te skaly pierwszego dnia pobytu na Merkurym.