jeden test. Och, przyszedl nam do glowy jeszcze jeden sposob pobierania probek. Nie ma pan nic przeciwko, jesli potrzymamy je jeszcze przez dzien albo dwa?
Molina wiedzial, ze wyniki sa identyczne z tymi, ktore sam uzyskal. A przynajmniej w granicach marginesu bledu. Po co wiec nadal piluja moje kamienie? Co takiego chca znalezc, czego ja jeszcze nie znalazlem? Nie moga mi odebrac zaslug. Wiec po co to robia, u licha?
Pomyslal, ze chyba wie, o co chodzi. Probuja udowodnic, ze sie mylilem. Probuja mnie zdyskredytowac. Szperaja, grzebia, wesza i badaja, dopoki nie znajda jakiegos bledu w analizie, jakiejs pomylki.
Nigdy, powiedzial sobie w duchu. Nie ma pomylki. Nie ma bledu. Bioznaczniki tam sa i bez wzgledu na to, co robia, nie pozbeda sie ich stamtad.
Ale ciagle probuja, usiluja udowodnic, ze sie myle. Molina sapnal z wsciekloscia, ledwo zdolal sie opanowac. Probowal sobie przypomniec stare porzekadlo: „Niezwykle twierdzenia wymagaja niezwyklych dowodow”. Kto to powiedzial? Fermi? Sagan?
A co za pieprzona roznica, zzymal sie w duchu. Dowody juz sa. Sa prawdziwe, do licha. Nie sprawia, zeby znikly.
Ale nie beda usatysfakcjonowani, dopoki nie znajdzie sie wiecej probek z bioznacznikami. Dobrze. Nie znajda ich siedzac na orbicie i gmerajac w tylkach swoimi palcami VR.
— Zblizamy sie do tego wawozu — zaskoczyl go glos Alexiosa w sluchawkach, przywracajac go do rzeczywistosci.
Odsuwajac na bok swoje pelne zlosci rozmyslania, Molina dostrzegl z prawej strony dlugi, raczej prosty wawoz, rownolegly do ich trasy, rozpadline w skalistej powierzchni. Na mapie geodezyjnej nie wygladal na gleboki, ale ogladany przez szklostalowa kopule robil wrazenie Wielkiego Kanionu.
To tylko zludzenie, powiedzial sobie. Nie ma swiatla, jesli nie liczyc gwiazd, wszystko wyglada na ciemne, glebokie i przerazajace.
— Gdzie mam sie zatrzymac? — spytal Alexios.
Dziwne, jak ten glos w sluchawkach wydaje sie znajomy, pomyslal Molina. A przeciez nie moglem go slyszec, poznalem go pare tygodni temu. A mimo to…
— Gdzie stanac? — powtorzyl Alexios.
— Prosze podjechac jak najblizej brzegu — poprosil Molina, czujac, jak prawie skreca go z niecierpliwosci i strachu.
Alexios podjechal do wawozu tak blisko, ze Molina na sekunde wystraszyl sie, ze tam wpadna. Traktor zatrzymal sie, a Molina zajrzal w cieniste glebiny.
— Lepiej poczekac, az wyjdzie Slonce — doradzil Alexios.
Molina pokiwal glowa w helmie i zaczal wstawac z fotela.
— Wyciagne sprzet z tylu.
Alexios wystukal na klawiaturze panelu sterowania sekwencje otwierajaca klape w kopule po stronie Moliny.
— Pomoge panu.
Pracowali przy swietle gwiazd, przenoszac skrzynie ze sprzetem z bagaznika traktora. Jedna z metalowych skrzyn nie dala sie ruszyc z podlogi.
— Przymarzla — mruknal Alexios. — Musiala miec troche wilgoci od spodu, kiedy pan ja wkladal.
Molina uswiadomil sobie, ze w ciemnosciach nocy jest ponad sto stopni ponizej zera.
— Odmarznie szybko, kiedy wzejdzie Slonce — rzekl Alexios.
Molina niecierpliwil sie jednak; przeszedl na tyl traktora i otworzyl tam skrzynie. Zaczal przenosic sprzet, ktory w niej byl: manipulatory do pobierania probek, wysiegniki, reczne mierniki promieniowania. Podawal je Alexiosowi, jeden po drugim, a ten ukladal je starannie na ziemi.
Alexios uniosl lewe ramie, by spojrzec na miniaturowy wyswietlacz na nadgarstku.
— Do wschodu jeszcze pol godziny.
Molina juz montowal wyciagarke i fulerenowa line. Alexios dostrzegl wsrod lezacego na ziemi sprzetu swider elektryczny i pomogl astrobiologowi ustawic pewnie stalowa konstrukcje, przyczepili do niej wyciagarke, a potem podlaczyli kabel zasilania do gniazdka elektrycznego traktora.
Nie odzywajac sie ani slowem opuscili sprzet Moliny na dno wawozu. Byl to niezly test wytrzymalosci wyciagarki, choc zaden z tych gadzetow nie wazyl tyle, co Molina i jego skafander.
Choc noc byla chlodna, Alexios pocil sie z wysilku. Dobrze, pomyslal. Skafander jest dobrze izolowany. Wyprostowal sie i zobaczyl perlowe lsnienie na horyzoncie.
— Prosze spojrzec — rzekl do Moliny i wyciagnal reke.
Przez moment Molina czul sie zdezorientowany. Merkury nie ma atmosfery. Nie moze byc stopniowego switu, jak na Ziemi. I wtedy zrozumial, ze to co widzi, to zodiakalne swiatlo Slonca, swiatlo rozproszone przez miliardy czasteczek pylu orbitujace wokol slonecznego rownika, pozostalosci materii z najdawniejszych czasow, z epoki narodzin Ukladu Slonecznego, ktore unosily sie blisko gwiazdy jak dwa podluzne ramiona, zbyt delikatne, by je dostrzec, chyba ze byly podswietlone przez niewidoczne jeszcze slonce, jak teraz.
— Chyba powinienem zaczac wkladac uprzaz — rzekl Molina, odchrzaknawszy.
Alexios potrzasnal glowa wewnatrz helmu. Nigdy nie miales duszy poety, Victor. Ani jednego romantycznego neuronu w calym mozgu. Ale to on zdobyl Lare, przypomnial mu sardoniczny glos gdzies w glowie.
Zanim zdolal pomoc Molinie we wkladaniu uprzezy, Slonce wyjrzalo zza horyzontu zalewajac pustynny krajobraz fala zaru. Alexios uslyszal, jak jego skafander wydaje dziwne postukiwania i jeki, gdy cermet rozszerzal sie przy naglym uderzeniu upalu. Wentylatory rzezily jak wsciekle owady. Wizjer helmu automatycznie pociemnial.
— Gotowy? — spytal Moline.
Uslyszal odglos przelykania sliny i kaszlniecie, po czym Molina odpowiedzial:
— Tak, jestem gotowy.
Slonce wspinalo sie coraz wyzej po czarnym niebie, a wawoz wypelnial sie swiatlem. Alexios stal przy wyciagarce, z ktorej odwijal sie kabel, a Molina wolno opuszczal sie wzdluz stromej sciany wawozu.
Wcale nie jest az tak gleboko, pomyslal Alexios, zagladajac do szczeliny. Jakies dziesiec metrow, moze dwanascie. Wystarczajaco gleboko. Patrzyl, jak Molina dociera do dna i odpina line od uprzezy.
— Powodzenia na polowaniu — zawolal Alexios.
— Dziekuje — odparl slabo Molina. Glos zanikal, przekazywany z dna wawozu do jednego z satelitow komunikacyjnych na gorze, a potem do radia w skafandrze Alexiosa.
Odpiawszy line od uprzezy, Molina wzial gleboki, uspokajajacy oddech, po czym rozejrzal sie po wawozie. Wygladalo to jak dluga, nieco nieregularna sala bez dachu. Jedna stroma sciana byla skapana w promieniach Slonca, druga pozostawala w cieniu. Od jasnej sciany odbijalo sie jednak wystarczajaco duzo swiatla, zeby Molina mogl dostrzec nierowne podloze, a nawet dosc dokladnie widziec ciemna sciane.
To musi byc uskok, pomyslal. Moze pekniecie pojawilo sie po upadku meteoru. Przypial czerpak na probki do wysiegnika i rozlozyl go na pelna dlugosc. Dostrzegl, ze na gruncie nie ma zbyt wiele pylu. Dno musi byc odslonieta stara formacja. Jesli zmierze udzialy procentowe pierwiastkow radioaktywnych, powinienem byc w stanie okreslic jej wiek.
Klekanie w ciezkim, niewygodnym skafandrze bylo niemozliwe, ale Molina powoli opadl na kolana. W skafandrze uslyszal, jak serwomotory protestuja z jekiem. Odlamal maly kawalek skaly, po czym zaczal grzebac wsrod lezacego na ziemi sprzetu, szukajac miernika promieniowania. Nie ma sensu mierzyc zawartosci argonu, pomyslal. Zar wypedzil wszystkie substancje lotne z tych skal eony temu.
Wykryl jednak promieniowanie pochodzace od uranu. Slabe, ale wyraznie widoczne na malym ekraniku recznego wykrywacza. Potem sprobowal wykryc potas. Wyrazna obecnosc. Nie dajaca sie z niczym pomylic. Molina zwazyl probke, a nastepnie wykonal kilka przyblizonych obliczen na komputerze wbudowanym w nadgarstek skafandra. Probka miala co najmniej dwa i pol miliarda lat. Gdybym sprobowal pokopac glebiej, moze znalazlbym starsze warstwy skaly.
Spojrzal w glab nieco nierownego skalnego korytarza. Dno wygladalo, jakby opadalo jeszcze glebiej. Moze