obecnosc dzialala przytlaczajaco.
Godziny mijaly wolno. Alexios sluchal sapania Moliny szukajacego skal mogacych zawierac bioznaczniki.
— Chryste, jak tu goraco — skarzyl sie naukowiec.
Alexios postukal w klawiature, by sprawdzic odczyt temperatury na zewnatrz.
— Zaledwie trzydziesci osiem stopni Celsjusza. Chlodny poranek jak na Merkurego.
— Gotuje sie w tym pieprzonym skafandrze.
— Bez niego ugotowalby sie pan znacznie szybciej — droczyl sie z nim Alexios.
— Nic tu nie ma. Ide zbadac nastepne zakamarki wawozu.
— Prosze sprawdzic system chlodzenia skafandra. Jesli jest na zoltej czesci wyswietlacza, powinien pan wracac.
— Wskaznik jest zielony.
Alexios uruchomil program monitoringu skafandra i dostrzegl, ze system chlodzenia skafandra Moliny znajduje sie na granicy zoltej czesci. Zostala mu jeszcze jakas godzina, a zmieni sie w czerwony, policzyl szybko.
Prawie godzine pozniej Alexios zawolal:
— Doktorze Molina, czas wracac.
— Jeszcze chwile. Mam tu troche skal, ktorym chce sie przyjrzec.
— Przepisy bezpieczenstwa — rzekl stanowczo Alexios. — Pana system podtrzymywania zycia ledwie zipie.
— Widze odczyty rownie dobrze jak pan — odparl cierpko Molina. — Zostala mi jeszcze dobra godzina zanim dotrze do czerwonej linii, a nawet wtedy zostanie mi jeszcze margines bezpieczenstwa.
— Doktorze Molina, musi pan przestrzegac przepisow bezpieczenstwa. Wymyslono je, by nas chronic.
— Tak, tak. Jeszcze tylko przyjrze sie tym… hej! Do licha!
— Auc!
— Co sie stalo? — warknal szczerze zaniepokojony Alexios.
— Co jest?
— Nic mi nie jest. Przewrocilem sie i tyle. Potknalem sie na szczelinie w gruncie.
— Ach.
Alexios uslyszal sapanie, potem przeklenstwa, a na koncu ciezki, przyspieszony oddech. Odglos paniki.
— Chryste, nie moge wstac!
— Co?
— Nie moge sie podniesc! Leze na lewym boku i nie moge z tego cholernego skafandra wykrzesac dosc mocy, zeby stanac na nogi.
Alexios latwo wyobrazil sobie te klopotliwa sytuacje. Serwomotory skafandra zaprojektowano tak, by pomagac uzytkownikowi w normalnych ruchach ramion i rak. W zasadzie skonstruowano je tak, by ludzkie miesnie zyskaly wystarczajaca sile do poruszania ciezkimi rekawami i nogawkami skafandra. Niewiele wiecej. Molina lezal na ziemi i probowal podniesc do pozycji pionowej laczna mase swojego ciala i skafandra. Nawet w niskiej grawitacji Merkurego bylo to nielatwe zadanie dla serwomotorow.
— Moze pan usiasc? — rzucil do mikrofonu skafandra.
Mrukniecie, po czym pelne rozpaczy westchnienie.
— Nie. Ta pieprzona zelazna dziewica, w ktorej utknalem, nie zgina sie w srodku.
Alexios zaczal sie szybko zastanawiac. W skafandrze wytrwa jeszcze dwie godziny, moze trzy. Moge go tam zostawic i pozwolic, zeby sie ugotowal. Zostawil mnie, kiedy ja go potrzebowalem; dlaczego mialbym ratowac mu teraz zycie? To nie moja wina, sam chcial tam isc. Upieral sie.
Lacznosc z baza funkcjonowala na innej czestotliwosci niz komunikacja miedzy skafandrami. Oczywiscie, satelity komunikacyjne moga przechwytywac czestotliwosci skafandra, ale nalezalo je przesterowac, Victor o tym nie wiedzial. Popedzil w teren nie nauczywszy sie podstawowych procedur, zzymal sie Alexios. To ja mialem sie zajac szczegolami.
Tak samo jak ja na niego liczylem, kiedy go potrzebowalem. A on mnie zostawil. Zabral Lare i zostawil mnie na pastwe losu.
Alexios usmiechnal sie zlosliwie we wnetrzu helmu. Przypomnial sobie stare opowiadanie Poego „Beczka amontillado”. Jak brzmialy ostatnie slowa Fortunata? „Na milosc boska, Montresorze!”. A Montresor odparl, wkladajac ostatnia cegle i skazujac swego przyjaciela na powolna smierc, „Tak, na milosc boska!”.
— Hej! — zawolal Molina. — Ja naprawde potrzebuje po mocy.
— Tak, na pewno — rzekl spokojnie Alexios.
I wyobrazil sobie, jak przekazuje do bazy smutna wiadomosc. Opowiada Yamagacie, jak znany astrobiolog zginal na powierzchni Merkurego w szlachetnym porywie poszukiwania dowodow na istnienie zycia. Probowalem mu pomoc, Alexios wyobrazal sobie jak to mowi, ale kiedy do niego dotarlem, juz nie zyl. Posunal sie za daleko. Ostrzegalem go, ale on nie zwracal uwagi na przepisy bezpieczenstwa.
A potem bede musial powiedziec o tym wdowie. Laro, twoj maz nie zyje. Nie, nie moge tego tak powiedziec, to za brutalne. Laro, obawiam sie, ze mam dla ciebie zle nowiny…
Dostrzegl przerazenie w jej upstrzonych zlotymi cetkami oczach. I bol.
— Ja naprawde tu utknalem! — krzyczal Molina z rozpacza w glosie. — Potrzebuje pomocy! Co pan tam robi?
— Juz schodze — uslyszal swoj glos Alexios. — To zajmie pare minut. Niech pan sie trzyma.
— Na litosc boska, prosze sie pospieszyc! Tone we wlasnym pocie w tym pieprzonym skafandrze.
Alexios znow sie usmiechnal. Utrudniasz sobie zadanie, Victorze. I nie ulatwiasz mojego, tak nie bedzie mi latwiej przyjsc ci z pomoca.
Otworzyl jednak drzwi kabiny i zeskoczyl na ziemie, prawie z nadzieja, ze zlamie sobie kostke albo zwichnie kolano i nie bedzie w stanie uratowac zadufanego tylka Moliny. Zly na samego siebie, wsciekly na Victora, zirytowany na caly swiat, Alexios pomaszerowal do wyciagarki i chwycil line w odziane w rekawice dlonie i powoli zaczal opuszczac sie stromym zboczem wawozu.
— Co pan tam robi? — dopytywal sie Molina. — Idzie pan tu?
— Bede za pare minut — wycedzil Alexios przez zacisniete zeby.
Uratuje ci tylek, Victorze. Uratuje twoje cielsko. Nie pozwole ci zginac. Przywioze cie z powrotem i pozwole ci dalej dazyc do zguby. A to jest rownie dobre jak zabicie ciebie. A nawet lepsze. Bo ciebie czeka zguba, Victorze. Z moja pomoca.
SZYBKI STATEK
— Och, musial sie pan niezle przestraszyc, prawda? — spytal profesor McFergusen, nalewajac sobie mocnej whisky.
Molina siedzial z zona u boku na kanapie o oplywowych ksztaltach w doskonale wyposazonym salonie
Na ogorzalej twarzy Szkota malowal sie ojcowski usmiech. Usiadl w pokrytym imitacja pluszu fotelu na koncu koktajlowego stolika. On i fotel jednoglosnie westchneli.
— Nic sie panu nie stalo, mam nadzieje? — zwrocil sie do Moliny. — O ile moge dostrzec, zadnych polamanych kosci.
— Nic mi nie jest — odparl Molina. — Maly wypadek. Nie ma sie nad czym rozwodzic.
Pani Molina spojrzala na McFergusena, jakby byla przeciwnego zdania, ale milczala i starala sie nie okazywac uczuc; wziela szklanke z sokiem i pociagnela lyk. Sok owocowy. McFergusen stlumil odruch niesmaku.
— Sadze, ze cala te afere wyolbrzymiono — rzekla Lara.
— Z tego, co mowi Victor, nie bylo prawdziwego niebezpieczenstwa.
McFergusen pokiwal glowa.