— Pewnie nie bylo. Dobrze, ze Alexios tam byl i pomogl ci sie wydostac.

— Dlatego wlasnie przepisy bezpieczenstwa wymagaja, zeby nikt nie wychodzil na powierzchnie sam — rzekl Molina nieco sztywno.

— Tak. Oczywiscie. Najwazniejsze pytanie jednak brzmi: czy znalazl pan jakies probki podczas tej wyprawy?

Teraz Molina chwycil za szklanke.

— Nie — przyznal i pociagnal lyk soku.

Na brodatej twarzy McFergusena pojawil sie zmartwiony grymas.

— Widzi pan, nie mamy nic poza probkami zebranymi przez pana pierwszego dnia pobytu na planecie.

— Musi byc tego wiecej — upieral sie Molina. — Po prostu jeszcze ich nie znalezlismy.

— Chlopcze, szukalismy calymi tygodniami.

— Musimy szukac dalej. I na szersza skale.

Szklaneczka whisky nie opuszczala dloni McFergusena.

Pociagnal gleboki lyk i w koncu odstawil ja na stol. Potrzasnal glowa i oznajmil stanowczo:

— Yamagata wywiera naciski na MUA. I szczerze mowiac koncza mi sie juz preteksty, zeby przekladac powrot zespolu do centrali. Czy zdaje pan sobie sprawe z tego, jakie sa koszty pobytu tego statku na orbicie? I mojego zespolu?

Molina wygladal na solidnie zirytowanego.

— A ile jest warte odkrycie na Merkurym? Potrafi pan okreslic w dolarach wartosc nowej wiedzy?

— Czy na Merkurym jest zycie?

— To jest wlasnie pytanie, prawda?

— Niektorzy z czlonkow mojego zespolu uwazaja, ze robimy tu z siebie glupcow.

— W takim razie sa glupcami — warknal Molina.

— Czyzby?

Molina juz mial ostro odpowiedziec, ale zona polozyla mu reke na ramieniu. Dotkniecie bylo lekkie jak piorko, ale wystarczylo, by go uciszyc.

— Czy to Sagan powiedzial — rzekla cicho — ze brak dowodu istnienia nie jest dowodem nieistnienia?

McFergusen usmiechnal sie do niej.

— Tak, Sagan. I ja sie z nim zgadzam! Calkowicie sie zgadzam! Nie jestem twoim wrogim, chlopcze. Tez marze o sukcesie.

Lara natychmiast zrozumiala, czego nie powiedzial.

— Pragnie pan sukcesu Victora, ale ma pan watpliwosci.

— A nawet gorzej — McFergusen zmarkotnial. — Wsrod mojego zespolu panuje zgoda, ze te dowody nie sa rozstrzygajace. A moze nawet nie sa istotne.

Molina o malo nie upuscil szklanki.

— Nie sa istotne! Co pan ma na mysli?

McFergusen mial zdecydowanie nieszczesliwa mine.

— Zwolalem zebranie na jutro na dziesiata rano. Mam zamiar poddac ocenie wszystkie dowody, jakie odkrylismy.

— Przeciez juz wielokrotnie je ocenialismy.

— Ale to cos nowego — oznajmil McFergusen. — Cos, co zmienia sytuacje calkowicie.

— O co chodzi?

— Wolalbym poczekac na zebranie calego zespolu — rzekl McFergusen.

— Dlaczego wiec zaprosil nas pan dzis wieczorem?

Profesor obrzucil Moline krzywym spojrzeniem i rzekl ponuro:

— Chce dac panu szanse, by pan przemyslal co zrobil i rozwazyl ewentualne implikacje.

Molina zmarszczyl czolo z zaskoczeniem.

— Nie rozumiem, o czym pan mowi.

— To dobrze — rzekl McFergusen. — O ile mowi pan prawde.

— O ile mowie prawde!? Co pan ma na mysli, u licha!?

McFergusen uniosl dlonie obronnym gestem.

— Powoli, powoli, nie ma powodu, zeby tracic nad soba panowanie.

— Czyzby ktos nazwal mnie klamca? Czy ktos z tych akademickich jajoglowych powiedzial, ze moje dowody sa niewazne?

— Jutro — odparl McFergusen. — Porozmawiamy o wszystkim jutro, kiedy beda obecni wszyscy.

Dopil whisky i zerwal sie na rowne nogi. Molina i jego zona rowniez wstali.

— Nic z tego nie rozumiem — oznajmila Lara.

McFergusen zauwazyl, ze jest prawie rownie wysoka jak on.

— Moze nie powinienem byl panstwa dzisiaj fatygowac, ale chcialem was ostrzec co do tego, co was moze jutro czekac.

Twarz Moliny poczerwieniala z gniewu. Zona chwycila go za ramie i powstrzymal sie od powiedzenia tego, co mial zamiar wyrazic.

— Zatem do zobaczenia jutro o dziesiatej w sali konferencyjnej — rzekl McFergusen wyraznie zaklopotany. — Dobranoc.

Wyszedl z salonu i zanurkowal w klapie prowadzacej do glownego korytarza statku. Lara zwrocila sie do meza.

— Przynajmniej nie mial na tyle tupetu, zeby zyczyc nam przyjemnych snow.

Molina byl zbyt wsciekly, zeby docenic jej probe rozladowania sytuacji.

TRYBUNAL

Po wyrazie ich twarzy Molina ocenil, ze nie bedzie latwo. McFergusen siedzial na honorowym miejscu przy stole konferencyjnym, otoczony naukowcami. Najbardziej martwil go widok Danversa i jego akolitow siedzacych razem. Jedyne puste krzeslo, na najpodlejszym miejscu, czekalo na Moline.

Gdy Victor wkroczyl do sali konferencyjnej dokladnie o dziesiatej, wszyscy spojrzeli na niego. Kilku nawet sie usmiechnelo, ale bylo to powierzchowne, zdawkowe i sztuczne.

Oczywiscie McFergusen kazal im przyjsc wczesniej; pewnie po to, zeby najpierw omowic z nimi ich zeznania. Zeznania.

Molina skrzywil sie, gdy to slowo odruchowo przyszlo mu do glowy. Wiedzial, ze to bedzie sad. Jak sad wojskowy. Albo sad kapturowy.

Gdy otworzyl drzwi prowadzace z korytarza do sali konferencyjnej i wszedl, zapadla absolutna cisza. W tej ciszy Molina zajal miejsce i wlozyl swoj chip z danymi do szczeliny wbudowanej w stol z imitacji mahoniu.

— Doktorze Molina — zaczal McFergusen — zakladam, ze zna pan wszystkich obecnych.

Molina skinal glowa. Poznal juz wiekszosc z obecnych w sali naukowcow, a ich reputacja byla mu znana. Danvers byl starym przyjacielem, a przynajmniej starym znajomym. Dwoch towarzyszacych mu pastorow nie znal, ale dla Moliny nie mialo to znaczenia.

Sala konferencyjna byla urzadzona po spartansku. Waski stol, ktory stal pod jedna ze scian, byl pusty; zadnych zakasek, zadnego termosu z kawa czy dzbanka wody. Ekrany scienne byly wylaczone. W pokoju bylo nieznosnie cieplo, ale Molina mial wrazenie, ze w srodku jest zimny jak lod. To bedzie wojna, pomyslal. Wszyscy z jakiegos powodu sa przeciwko mnie. Dlaczego? Czy to zazdrosc? Czy niewiara? Niechec do zaakceptowania faktow? Niewazne. Mam dowody. Nie moga mi ich odebrac. Juz opublikowalem moje odkrycia w sieci. Moze o to chodzi. Moze sa wkurzeni, bo nie udostepnilem moich odkryc kanalami akademickimi. To klasyczna droga, zanim udostepni sie badania calemu swiatu.

McFergusen ostentacyjnie nacisnal klawisz na konsoli wbudowanej w stol.

— Niniejszym oficjalnie otwieram spotkanie. Zgodnie ze zwykla praktyka, wszystko zostanie zarejestrowane.

Molina odchrzaknal i przemowil.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату