— Chcialbym przedstawic moje dowody na odkrycie istnienia aktywnosci biologicznej na Merkurym.
McFergusen skinal glowa.
— Pana dowody zostana dolaczone do protokolu ze spotkania.
— Dobrze.
— Jakies uwagi?
Przemowila pulchna kobieta o wygladzie babci, z okragla twarza i posiwialymi wlosami spietymi schludnie z tylu.
— Ja mam jedna uwage.
— Doktor Paula Kantrowitz — rzekl McFergusen do protokolu. — Geobiolog, Cornell University.
Przegapilas ostatnia serie zabiegow odmladzajacych, szydzil w duchu Molina. I przydalby ci sie miesiac albo dwa na silowni.
Postukala w klawiature i na ekranach sciennych po obu stronach sali pojawily sie dane Moliny.
— Dowody przedstawione przez doktora Moline sa niepodwazalne — rzekla. — Jednoznacznie wykazuja zakres sygnatur sugerujacych aktywnosc biologiczna.
Molina poczul, ze sie odpreza. Moze w koncu nie bedzie az tak zle, pomyslal.
— Nie ulega watpliwosci, ze skaly zbadane przez doktora Moline wykazuja wysoki poziom bioznacznikow.
Kilka osob przy stole skinelo glowami.
— Problem w tym — mowila dalej Kantrowitz — czy skaly te pochodza z Merkurego?
— Co pani ma na mysli? — warknal Molina.
Unikajac jego wscieklego spojrzenia, Kantrowitz mowila dalej.
— Kiedy zbadalam probki skal, ktore uprzejmie udostepnil nam doktor Molina, zastanowila mnie jedna rzecz w wynikach. Przypominaly mi cos, co juz kiedys widzialam.
— To znaczy? — spytal McFergusen, jakby odgrywal dobrze wycwiczony rytual.
Kantrowitz dotknela kolejnego klawisza i na ekranie sciennym pojawil sie nowy zestaw krzywych, tuz obok danych Moliny. Wygladaly bardzo podobnie — nieomal identycznie.
— Ten drugi zestaw wartosci to dane z Marsa — rzekla.
— Skaly doktora Moliny zawieraja bioznaczniki, ktorych nie da sie odroznic od tych w probkach marsjanskich.
— I co z tego? — warknal Molina. — Najwczesniejsza aktywnosc biologiczna na Merkurym wykazuje sygnatury podobne do najwczesniejszej aktywnosci biologicznej na Marsie. Jest to wazne odkrycie samo w sobie.
— Tak by bylo — odparla Kantrowitz — gdyby panskie probki rzeczywiscie pochodzily z Merkurego.
— Rzeczywiscie pochodzily z Merkurego? — Molina byl zbyt zaskoczony, zeby zareagowac wsciekloscia. — Co pani ma na mysli?
Kantrowitz miala smutna mine, jakby byla rozczarowana zachowaniem dziecka.
— Kiedy zauwazylam podobienstwo do marsjanskich skal, zbadalam morfologie probek doktora Moliny.
Dane znikly z ekranu, zastapione przez nowy zestaw krzywych.
— Gorne wykresy, te czerwone, to doskonale znane wyniki badan marsjanskich skal. Nizsze, zolte, to probki doktora Moliny. Jak panstwo widza, maja tak podobne ksztalty, ze sa praktycznie identyczne.
Molina gapil sie na ekran. Nie, powiedzial sobie w duchu. Cos tu jest nie tak.
— Trzeci zestaw krzywych, czerwone na dole, to losowe probki, ktore sama zebralam z powierzchni Merkurego. Sa zupelnie inne, jesli chodzi o zawartosc mineralow i ilosci izotopow, w porownaniu do dobrze zbadanych probek marsjanskich. I probek doktora Moliny.
Molina, oniemialy, opadl na fotel.
Kantrowitz niezmordowanie ciagnela dalej.
— Potem uzylam mikroskopu tunelowego, by przeszukac inkluzje w probkach.
Na ekranie pojawil sie kolejny wykres.
— Znalazlam kilka, zawieraly gazy uwiezione w skale. Zawartosc gazow szlachetnych w inkluzjach odpowiada skladowi marsjanskiej atmosfery, az do granicy mozliwosci pomiaru.
Gdyby te probki przebywaly na powierzchni Merkurego przez dluzszy czas, gazy zostalyby wyzarzone ze skal z powodu panujacych na planecie wysokich temperatur dziennych.
— Chce pani powiedziec — spytal McFergusen — ze probki doktora Moliny w rzeczywistosci sa skalami z Marsa?
— Wcale nie pochodza z Merkurego? — wtracil sie Danvers, nie mogac ukryc usmiechu zadowolenia.
— Zgadza sie — odparla Kantrowitz, kiwajac posepnie glowa, po czym spojrzala prosto na Moline.
— Bardzo mi przykro, doktorze Molina, ale panskie probki w rzeczywistosci sa pochodzenia marsjanskiego.
— Ale ja je tu znalazlem — rzekl Molina, a jego glos brzmial prawie jakby byl bliski placzu. — Na Merkurym.
— Wiec powstaje kwestia — rzekl chlodno McFergusen — jak znalazly sie na Merkurym.
Przy stole konferencyjnym zapadla zlowieszcza cisza. Po chwili jeden z mlodszych mezczyzn siedzacych naprzeciwko Kantrowitz, podniosl reke. Jakis Azjata, pomyslal Molina. Albo Amerykanin pochodzenia azjatyckiego.
— Doktor Abel Lee — oznajmil McFergusen. — Wydzial astronomii, uniwersytet w Melbourne.
Lee wstal. Molina dostrzegl ze zdumieniem, ze byl dosc wysoki.
— Jest powszechnie wiadome, ze wiele meteorytow znalezionych na Ziemi pochodzi z Marsa. Zostaly wyrzucone z planety wskutek uderzenia potezniejszego meteoru, osiagnely predkosc ucieczki i wedrowaly w przestrzeni miedzyplanetarnej, dopoki nie wpadly w studnie grawitacji Ziemi.
— W istocie — dodal McFergusen — pierwsze dowody na istnienie zycia na Marsie znaleziono w meteorycie, ktory spadl na Antarktydzie — choc nad tymi dowodami zawziecie debatowano przez wiele lat.
Lee skinal lekko profesorowi, po czym mowil dalej.
— Jest wiec mozliwe, ze skala znajdujaca sie na powierzchni planety czy nawet pod nia moze odleciec z planety i wyladowac na innej?
Molina pokiwal z zapalem glowa.
— Czy jest wszakze mozliwe, by taka skala wyladowala na Merkurym? — spytal inny z naukowcow. — Studnia grawitacyjna Merkurego jest w koncu znacznie mniejsza niz ziemska.
— A ze planeta znajduje sie tak blisko Slonca — rzekl inny — czy nie byloby raczej mozliwe, ze skala spadlaby raczej na Slonce?
— Musialbym dokonac obliczen — odparl Lee — ale oba spostrzezenia sa sluszne. Szanse, by marsjanska skala wyladowala na Merkurym, sa znikome. Moim zdaniem — dodal.
— Jest jeszcze cos — wtracil McFergusen z ponura mina na brodatym obliczu.
Molina poczul sie, jakby byl oskarzonym podczas procesu prowadzonego przez Torquemade.
— Po pierwsze — rzekl McFergusen, unoszac pokryty zgrubieniami palec — doktor Molina nie znalazl jednej marsjanskiej skaly, ale osiem, wszystkie w jednym miejscu.
— Byc moze jeden meteor spadl i rozbil sie przy uderzeniu o ziemie — podsunal Molina.
McFergusen skrzywil sie, dajac do zrozumienia, co mysli o takim pomysle.
— Po drugie — kontynuowal — jest faktem, ze choc przeszukalismy dosc mala powierzchnie, nie znalezlismy zadnych podobnych probek.
— Ale przeciez dopiero zaczeliscie szukac! — krzyknal Molina, czujac jak ogarnia go rozpacz.
McFergusen pokiwal glowa jak sedzia, ktory wlasnie ma oglosic wyrok smierci.
— Zgadzam sie, ze przeszukana przez nas powierzchnia byla stosunkowo niewielka. Ale… — westchnal, po czym patrzac wprost na Moline mowil dalej: — Jest cos takiego jak brzytwa Ockhama. Jesli mamy do wyboru kilka mozliwych odpowiedzi na pytanie, poprawna jest zwykle najprostsza.
— Co pan ma na mysli? — szepnal Molina, choc juz wiedzial, jaka bedzie odpowiedz.
— Najprostsza odpowiedz — rzekl McFergusen, niskim, dudniacym glosem — jest taka, ze w miejscu, gdzie okryl pan te skaly, zostaly one specjalnie rozrzucone przez kogos, kto przywiozl je z Marsa.
— Nie! — krzyknal Molina. — To nie moze byc prawda!