wyjasniali, jak korzystaja z genetycznie ulepszonych wirusow, by wytwarzac molekuly fulerenowe i sztuczne komorki mikroorganizmow skladajacych czasteczki fulerenowe w nanorurki.
— Kiedy juz mamy zestaw nanorurek — wyjasnil Molina — przekazujemy je inzynierom, a oni wmontowuja je w wlokna tworzace wieze.
— I wolno wam to robic, mimo zakazu korzystania z nanotechnologii?
— Nie ma w tym niczego nielegalnego — rzekl lekkim tonem Molina.
— Ale nie oglaszamy tego na rogach ulic — dodal Bracknell.
— Trzymamy to w tajemnicy.
— To nowa technika budowlana, ktora bedzie warta miliardy — rzekl Molina z blyszczacymi oczami. — Tryliony!
— Kiedy ja opatentujemy — dodal Bracknell.
Lara pokiwala glowa, z roztargnieniem nabierajac na widelec troche salatki i zujac ja w roztargnieniu. Naturalna nanotechnologia, pomyslala. Genetycznie modyfikowane wirusy. Jest mnostwo ludzi, ktorzy bardzo sie zaniepokoja, kiedy to uslysza.
— Rozumiem, dlaczego chcecie to ukryc — rzekla.
PUBLIKUJ ALBO GIN
— A tak naprawde — mowil Molina — chcialbym sie zajac astrobiologia.
— Naprawde? — Lara poczula zdziwienie. Po raz pierwszy od wielu tygodni spedzonych w Ciudad de Cielo poruszyl przy niej ten temat.
Maszerowala obok biologa glowna ulica miasta u podstawy wiezy, w kolorowym poncho kupionym od jednego z ulicznych handlarzy, ktorym Mance pozwalal sprzedawac w miescie w weekendy. Wiatr od gor byl chlodny, a rano mzylo przez pol godziny. Poncho z grubej welny bylo doskonalym rozwiazaniem w przypadku pogody panujacej na duzych wysokosciach. Molina naciagnal stara skorzana kurtke na koszule i dzinsy.
— Astrobiologia to teraz modna dziedzina w biologii — wyjasnil. — Tu mozna zdobyc slawe.
— Przeciez robisz tu niesamowite rzeczy.
Obejrzal sie przez ramie na wznoszaca sie ponad nim wieze. Oplywaly ja szare chmury. Wzruszyl ramionami z niezadowoleniem i rzekl:
— Tu juz skonczylem prace. Wytrenowalem drobnoustroje, zeby produkowaly dla Mance’a wlokna z nanorurek. Supersprawa. Nie moge opublikowac moich prac, bo Mance trzyma wszystko w tajemnicy.
— Tylko do chwili uzyskania patentu.
Molina skrzywil sie.
— Czy ty masz pojecie, ile czasu trwa uzyskanie miedzy narodowego patentu? Cale lata! A i tak Skytower Corporation pewnie bedzie chciala zatrzymac proces dla siebie. Moglbym zmarnowac tu najlepsze lata mojej kariery bez zadnego uznania za moja prace.
Idac obok niego ulica Lara dostrzegla niecierpliwosc na jego twarzy i zacisniete piesci.
— Wiec co masz zamiar zrobic?
Molina zawahal sie przez sekunde, po czym odparl:
— Wyslalem zgloszenie do kilku najlepszych uniwersytetow, gdzie jest wydzial astrobiologii. Wyglada na to, ze Melbourne chce mnie przyjac.
— Australia?
— Tak. Wlasnie dostali grant na dalsze poszukiwania w marsjanskich ruinach i szukaja ludzi.
— Chcesz poleciec na Marsa?
Usmiechnal sie gorzko.
— Najpierw Australia, potem moze Mars. Jesli sprawie sie wystarczajaco dobrze na Ziemi.
— Coz, Victorze, to chyba duzy krok na drodze twojej kariery.
— Mam nadzieje. Astrobiologia. Bardzo obiecujaca dziedzina, dzieki tym odkryciom na ksiezycach Jowisza i nie tylko.
— Opuszczasz nas?
— Musze! — W jego glosie pojawila sie nuta bolu. — Mance nie pozwoli mi opublikowac moich wynikow do chwili uzyskania tego przekletego patentu. Jesli nie znajde sobie jakiejs dziedziny, w ktorej bede mogl zrobic cos waznego, wszystko na marne.
— Mance’owi tak dobrze sie z toba pracuje — zauwazyla.
— Przezyje szok, jak mu powiesz.
— On mnie juz nie potrzebuje. Wydoil mnie z potencjalu intelektualnego i ma wszystko, czego chcial.
Lare zaskoczyla gorycz w jego glosie.
— Mance’owi bedzie ciebie brakowalo.
— A tobie?
— Oczywiscie, ze tak, Victorze.
Oblizal wargi, po czym wyrzucil z siebie:
— To jedz ze mna do Melbourne, Laro! Ucieknijmy stad razem!
Zaskoczona Lara cofnela sie niepewnie o pare krokow od niego.
— Kocham cie, Laro. Naprawde cie kocham. Ostatnie kilka miesiecy… byly takie… — zawahal sie, lapiac z trudem oddech. — Wyjdz za mnie.
Wygladal na tak zrozpaczonego i zalamanego, a zarazem zniecierpliwionego, ze Lara nie wiedziala, jak zareagowac, nie wiedziala, co odpowiedziec.
— Przykro mi, Victorze — powiedziala lagodnym tonem.
— Naprawde mi przykro. Kocham Mance’a. Wiesz o tym.
Zwiesil glowe i wymruczal:
— Wiem. Przepraszam. Nie powinienem byl ci mowic.
— To bardzo milo z twojej strony, Victorze — rzekla, probujac zlagodzic cios. — Twoje uczucie bardzo mi pochlebia. Ale nic z tego nie bedzie.
— Wiem — powtorzyl. — Wiem.
Ale tak naprawde uslyszal w jej glosie: „Gdyby nie bylo Mance’a, moglabym sie w tobie zakochac, Victorze”.
Elliott Danvers wiedzial, ze dostojnicy Nowej Moralnosci poddaja go probie. Walczyl o swoja pozycje w szkole teologicznej, akceptujac przytyki i zlosliwe zarty o pijanym bylym lowcy nagrod, ktory probuje zostac wyslannikiem Boga. Probowal utrzymywac nerwy na wodzy, nawet kiedy dowcipy jego kolegow stawaly sie naprawde nieprzyjemne. Nie moge wdac sie w bojke, powtarzal sobie. Jesli uderze ktoregos z nich, oskarza mnie o probe morderstwa i doskonale o tym wiedza.
Dlatego wlasnie uwazaja, ze moga mnie bezkarnie napastowac. A ja nie jestem na tyle sprytny, zeby ich przechytrzyc. Bede milczal. Bede cierpliwy wobec tych, ktorzy mnie przesladuja. Nadstawie drugi policzek. Ich glupota jest mala cena za wprowadzenie mojego zycia na wlasciwa sciezke.
Uzyskal dyplom jako jeden z najgorszych w klasie, ale jednak mu sie udalo. Danvers byl czlowiekiem, ktory uparcie dazy do wyznaczonego celu, by tylko wykonac zadanie, jakie mu przydzielono. Na zasmieconych uliczkach Detroit jeszcze jako dziecko nauczyl sie, ze nalezy przyjmowac to, co niesie los, i probowal sobie z tym radzic, bez wzgledu na to, czy sa to ciosy szybszego przeciwnika o ciezszej piesci, czy zawoalowane aluzje nauczyciela, ktory najchetniej by go oblal na egzaminie.
Nagroda za uzyskanie dyplomu bez wpakowania sie w klopoty byla nominacja na pastora. Teraz byl Wielebnym Elliotem Danversem, doktorem teologii. Jego opiekun naukowy pogratulowal mu niesienia tych wszystkich krzyzy, jakie zlozyli na jego szerokich ramionach dowcipni koledzy i zlosliwi nauczyciele.
— Doskonale sobie poradziles, Elliot — powiedzial z usmiechem zadowolenia na szarej, zmeczonej twarzy. — Czasem juz myslalem, ze ci sie nie uda, ale wytrwales i odniosles ostateczne zwyciestwo.
Danvers wiedzial, ze jego stopnie na studiach byly w najlepszym razie podrzedne. Pochylil glowe w pokorze i wymruczal: