— Musze wypelnic wagonik przed wyruszeniem, ale ze panstwo sa tacy cierpliwi, pojedziecie, gdy tylko znajde jeszcze jednego pasazera.

Zajelo to kwadrans, ale w koncu wagonik byl pelny. Ruszyl na linie w strone poteznej sluzy powietrznej wbudowanej w potezna kopule Grand Plaza. Po kilku minutach pelzl juz nad starymi, zwietrzalymi gorami otaczajacymi krater, i w dol, w strone Mare Nubium. Wagonik podskakiwal lekko, gdy toczyl sie dwadziescia metrow nad jalowym, spekanym regolitem. Cuchnal jakby byl stary i uzywany; zbyt wiele ludzi juz nim jezdzilo przez zbyt dlugi czas, pomyslal Bracknell. Usmiechnal sie jednak, gdy wagonik pedzil, a z glosnikow zabrzmial automatyczny wyklad o cudach przyrody, ktore wlasnie mijali.

W wagoniku nie bylo zalogi ani pilota; wszystko bylo zautomatyzowane. Bezplatny posilek skladal sie z cienkiej kanapki i butelki „prawdziwej wody ksiezycowej”, ktore pobieralo sie z automatu z tylu wagonika. Bracknell zul z zadowoleniem i patrzyl, jak mijaja Prosta Sciane.

Zgodnie ze slowami blond akwizytora, wagonik potoczyl sie prosto do kasyna Inferno. Inni pasazerowie pobiegli, niecierpliwi, by wydac swoje pieniadze. Bracknell wyszedl ostatni, szukajac najblizszego wyjscia z kasyna. Nie bylo to latwe: widzial tylko morze ludzi pochylonych nad stolami do gry, podnieconych lub ponurych, z zapalem przegrywajacych swoje pieniadze. Z glosnikow saczyla sie halasliwa muzyka, zagluszajac wszystkie rozmowy i smiechy. Nie bylo widac wyjscia; personel kasyna chcial, zeby klienci zostali przy stolach albo w restauracjach. Dookola wloczylo sie mnostwo seksownych kobiet, wiele tylko w namalowanych na ciele kostiumach, ale zadna z nich nie obdarzyla Bracknella niczym wiecej poza zdawkowym spojrzeniem; w szarym kombinezonie wygladal raczej na sprzatacza niz bogacza.

Dotarlszy wreszcie do glownego wejscia do kasyna, Bracknell zauwazyl, ze caly krater Hell to kompleks kasyn, hoteli, restauracji i sklepow wybudowanych pod jedna potezna kopula. Podobnie jak w Selene, kwatery mieszkalne i biura zbudowano pod ziemia. Bracknell postudiowal mape, po czym ruszyl pieszo do kliniki mlodosci Takeo Kogi. W calym kompleksie miescilo sie szesc takich klinik.

Pokonawszy dwa poziomy w dol, po dziesieciominutowym spacerze oswietlonym korytarzem wyscielonym miekka wykladzina dotarl do kliniki Kogi. Bylo tam przyjemnie cicho i prawie nie widzialo sie ludzi. Nikt nie zwracal na Bracknella uwagi, za co ten byl im wdzieczny. Znaczylo to, ze w szpitalu nikt jeszcze nie wszczal alarmu w zwiazku z jego nieobecnoscia.

Szyld na drzwiach byl dziwnie gustownie maly, ale Bracknell mial wrazenie, ze jest wrecz groteskowo ostentacyjny: CENTRUM IDEALNEJ ODNOWY, TAKEO KOGA, LEK. MED., CHIRURG PLASTYCZNY.

Majac nadzieje, ze nikt nie wezmie go za obszarpanca, Bracknell otworzyl drzwi i wkroczyl do malej poczekalni. Dwie watle kobiety siedzace w wygodnych fotelach obrzucily go krotkim spojrzeniem, po czym powrocily do ogladania wyswietlanego na ekranie sciennym filmu przyrodniczego. Z ukrytych glosnikow saczyla sie dyskretna muzyka. Byly tam dwa puste krzesla i niski stolik z nastepnym ekranem wbudowanym w jego powierzchnie. Ekran na stole jarzyl sie delikatnie.

Bracknell podszedl do stolika i pochylil sie lekko.

— Witamy w Centrum Idealnej Odnowy — rzekl przyjemny, kobiecy glos. — W czym moge pomoc?

— Musze zobaczyc sie z doktorem Koga.

— Byl pan umowiony?

— Chodzi o jego brata, Toshikazu — odparl Bracknell.

Nastapil moment przerwy, po czym odezwal sie inny glos:

— Prosze usiasc. Ktos sie zaraz panem zajmie.

KLINIKA KOGA

Mloda Azjatka otworzyla drzwi po drugiej stronie poczekalni i skinela na Bracknella. Bez slowa zaprowadzila go do malego gabinetu, wskazala mu gestem krzeslo obok lekarskiego stolu, po czym delikatnie zamknela drzwi i wyszla.

Bracknell nagle poczul sie nieswojo. A jesli wezwie ochrone? Ale skad beda wiedziec, kim jestem? Mimo to w tym malutkim pomieszczeniu poczul sie jak w pulapce.

Wstal i podszedl do drzwi. W tej samej chwili stanely one otworem i wkroczyl solidnie zbudowany, ponury Azjata. Wygladal mlodo, ale jego przystojna twarz jakos nie pasowala do mocnej budowy ciala. Mial kosci policzkowe, ktore wygladaly jak rzezbione, solidnie zarysowana szczeke, gladka szyje bez zmarszczek. Mial starannie przyciety, ciemny wasik, a wlosy ostrzyzone na krotko i zaczesane do tylu.

— Jestem bratem Toshikazu, Takeo — rzekl, gdy zamknal drzwi za soba. Takeo zachowywal sie podejrzliwie, wygladal na prawie rozzloszczonego. Jednym spojrzeniem objal skromny kombinezon Bracknella i papierowe buty. Bracknell pomyslal, ze musi byc dobrym diagnosta.

— A wiec, co u niego slychac?

Bracknell wzial gleboki oddech i odparl:

— Obawiam sie, ze nie zyje.

Oczy Takeo rozszerzyly sie. Podszedl niepewnie do kozetki i opadl na nia.

— Nie zyje? Kiedy to sie stalo?

— Zginal w eksplozji na pokladzie frachtowca Alhambra. Byl skazancem, ktorego transportowano do Pasa.

— A wiec wreszcie go dopadli.

— Wie pan o tym — stwierdzil Bracknell.

Takeo potarl oczy.

— Wiedzialem tylko, ze przed czyms albo kims ucieka. Bal sie o swoje zycie. Nie chcial mi powiedziec, o co chodzi; powiedzial, ze wtedy tez chcieliby zabic mnie.

Bracknell usiadl na krzesle w kacie.

— Czy kiedykolwiek wspominal panu o Yamagacie?

— Nie — odparl Takeo tak gwaltownie, ze Bracknell zrozumial, ze klamie. — Nigdy nie powiedzial mi, dlaczego go scigaja. Wiedzialem tylko, ze jest w powaznych tarapatach. Dwa razy zmienilem mu wyglad, cala tozsamosc.

— A mimo to go znalezli.

— Biedny Toshi. — Takeo opuscil brode na piers.

— Opowiadal mi, ze potrafi pan zmieniac tozsamosc ludzi.

Takeo poderwal glowe i obrzucil Bracknella niechetnym spojrzeniem.

— Musze zmienic tozsamosc.

— Powiedzial pan, ze Toshi byl skazancem? Pan tez nim jest, tak?

Bracknell niemal sie usmiechnal.

— Im mniej pan wie, tym lepiej dla pana.

Potrzasajac glowa, Takeo odparl:

— Pomoglem mojemu bratu, bo byl moim bratem. Dla pana nie zamierzam nadstawiac karku.

— Pomagal pan tez innym ludziom, ktorzy chcieli rozpoczac nowe zycie. Toshikazu opowiadal mi o panskiej pracy.

— Ich bylo na to stac. A pana stac?

Bracknell usmiechnal sie lobuzersko.

— Nie mam ani grosza.

— Wiec dlaczego mialbym panu pomagac?

— Bo jesli mi pan nie pomoze, opowiem panu cala historie panskiego brata. Kto go scigal i dlaczego. Bedzie pan wiedzial, i ludzie Yamagaty beda wiedziec, ze pan wie. I ludzie, ktorzy go zabili, przyjda zabic takze pana.

Takeo milczal przez dluzsza chwile. Patrzyl Bracknellowi w oczy, najwyrazniej probujac ocenic, jak zdesperowany czy zdeterminowany jest ten przybysz.

W koncu odezwal sie:

— Wiec chce pan calkowitej przerobki?

— Chce sie stac pewna okreslona osoba, czlowiekiem o nazwisku Dante Alexios.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату