— Mam nadzieje, ze ten czlowiek nie zyje. Byloby troche klopotliwe, gdyby sie objawil zaraz po tym, jak pan oglosi, ze jest nim.

— Zginal w tej samej eksplozji, co panski brat.

Takeo skinal glowa.

— Potrzebna mi jego pelna kartoteka medyczna.

— Powinna byc w archiwach Miedzynarodowego Urzedu Astronautycznego. Maja duplikaty wszystkich czlonkow zalogi.

— I nie udostepniaja ich.

— Juz pan kiedys robil takie rzeczy — zauwazyl Bracknell.

— Dla ludzi, ktorzy dostarczali mi wszystkiego, co potrzebne.

— Jest pan lekarzem. Prosze powiedziec MUA, ze musi pan zidentyfikowac cialo dla United Life and Accident Assurance Limited. Oni sprzedali polise Alhambrze.

— Nie chce sie mieszac w takie rzeczy — rzekl Takeo.

— Z tego co mi mowil Toshikazu, robil pan gorsze rzeczy. Poza tym, nie ma pan za bardzo wyboru.

— Pan mnie szantazuje!

Bracknell westchnal dramatycznie.

— Obawiam sie, ze tak.

Przerobka trwala cale tygodnie i wygladala zupelnie inaczej niz Bracknell przypuszczal. Takeo latwo wydobyl kartoteke medyczna z MUA; maly elektroniczny przelew i po niecalym dniu otrzymal skan zmarlego. Potem zaczela sie ciezka, bolesna praca.

Takeo zakwaterowal Bracknella w jednym z malych, ale luksusowych apartamentow za gabinetami lekarskimi. Przez pierwsze dziesiec dni Bracknell nie widywal Takeo, czasem rozmawial z nim przez interkom. Bracknell niecierpliwil sie i odczuwal coraz wiekszy niepokoj. Bal sie, ze w kazdej chwili moze wpasc ochrona i zawlec go na statek lecacy do Pasa.

Przechadzal sie po apartamencie: salon, sypialnia, aneks kuchenny, w ktorym przygotowywal sobie pozbawione smaku posilki z mikrofalowki, wyciagajac je z niezle zaopatrzonej spizarni. Zadnego alkoholu, narkotykow ani gosci. Jego jedyna rozrywke stanowily filmy i ogladanie wiadomosci w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak, ze jest scigany. Nic. Chcial zadzwonic do szpitala w Selene i sprawdzic, jakie dane o nim maja w aktach, ale odkryl, ze nie moze dzwonic na zewnatrz. Znow byl wiezniem. Jego cela wiezienna byla wygodna, nawet wyscielana aksamitem, ale nadal czul, ze jest zamkniety.

Kiedy poskarzyl sie Takeo, na nienaturalnie przystojnej twarzy chirurga widocznej na ekranie pojawil sie usmiech.

— Moze pan wyjsc w kazdej chwili.

— Ale jeszcze nie zaczal pan mojej kuracji.

— Alez zaczalem.

Bracknell wpatrzyl sie w twarz na ekranie.

— Najtrudniejsza czesc procesu — wyjasnil Takeo, z trudem ukrywajac irytacje — to programowanie nanomaszyn. Bedziemy musieli zmienic panu twarz, skore, cala budowe koscca. Kiedy juz bedziemy mieli je zaprogramowane, reszta bedzie latwa.

Ale wcale tak nie bylo.

Pewnego dnia, gdy Bracknell rankiem przegladal serwisy informacyjne, myslac, ze powtorne aresztowanie byloby chyba lepsze od tej nudy, do jego salonu wkroczyla pielegniarka, mloda Azjatka, niosac srebrna tace z czyms, co wygladalo jak sok pomaranczowy.

— To pana pierwsza kuracja.

— To? — Bracknell uniosl szklanke i przyjrzal sie jej z powatpiewaniem.

— Powinien sie pan polozyc do lozka natychmiast, jak tylko pan wypije — oznajmila pielegniarka. — Zawiera srodek usypiajacy.

— A nanomaszyny?

Pokiwala powaznie glowa.

— Och, tak. Mnostwo nanomaszyn. Setki milionow.

— Dobrze — mruknal Bracknell. Oproznil szklanke, po czym odstawil ja na tace ze stuknieciem.

— Powinien pan isc do lozka.

Bracknell mial ochote poprosic ja, zeby mu towarzyszyla, ale uznal, ze lepiej nie. Wyszla z apartamentu, a on poszedl do sypialni. Nie zdazyl jeszcze poscielic lozka po nocy.

To jakis nonsens, pomyslal. Nie jestem spiacy i nie…

Fala sennosci prawie podciela mu kolana. Upadl na lozko, czujac jak lomocze mu serce. Twarz go klula i swedziala. Czul sie, jakby cos pelzalo mu pod skora. To tylko psychosomatyczne, powiedzial sobie. Gdy jednak rozciagnal sie na lozku ze sklebiona posciela, odniosl wrazenie, ze jakies obce pasozyty zaatakowaly jego cialo. Mial ochote drapac sie po twarzy, zebrach, wszedzie. Wil sie na lozku, ogarniety przerazeniem, jeczacy ze strachu. Zamknal oczy i mial nadzieje, ze zasnie, zanim zacznie krzyczec jak szaleniec.

Codziennie rano przez szesc dni ta sama pielegniarka przynosila mu szklanke z sokiem. I nanomaszynami. Codziennie przez szesc dni Bracknell wypijal zawartosc, trzymajac szklanke drzaca reka, i czekal, az srodek uspokajajacy wylaczy jego swiadomosc, gdy jego cialo zacznie ciskac sie i wic. Z kazdym dniem bol stawal sie ostrzejszy i silniejszy. Mial wrazenie, ze jego kosci sa rozcinane pila, a miesnie twarzy i ciala odrywane przez jakiegos sadystycznego oprawce. Rozmyslal o owadach, w ktorych cialach osy skladaly jajeczka, a larwy wyzeraly potem nosiciela od srodka. Nanomaszyny wykonywaly swoja prace, a on trwal w bolu i przerazeniu.

Nie dostrzegal jednak zadnych zmian w swojej twarzy. Co rano szedl do lazienki i uwaznie badal sie w lustrze nad umywalka. Wygladal tak samo, tylko broda mu nie rosla. Po trzech dniach nanoterapii przestal sie w ogole golic. Nie bylo takiej potrzeby. Poza tym reka drzala mu ze strachu.

Dzwonil codziennie do Takeo, ale wlaczala sie tylko automatyczna sekretarka:

— Doktor Koga oddzwoni, gdy tylko bedzie mogl.

Moze on mnie powoli morduje, pomyslal Bracknell. Uzywa nanomaszyn, zeby wyzarly mnie od srodka i w ten sposob pozbedzie sie mnie. Mimo tych wszystkich lekow co rano polykal sok i niewidzialne, krazace w nim urzadzenia. I cierpial piekielne meki, dopoki nie stracil przytomnosci.

Gdy minal tydzien od chwili przyjecia nanomaszyn, w apartamencie pojawil sie Koga.

— Jak sie pan czuje?

— Jakby mnie cos pozeralo od srodka — warknal Bracknell.

Takeo lekko pochylil glowe.

— Nic na to nie poradze. Zwykle robimy to wolniej, ale obu nam sie spieszy, wiec dostaje pan dosc duze dawki.

— Nie widze zadnych zmian — rzekl Bracknell.

— Nie widzi pan? Ja widze — usmiechnal sie protekcjonalnie Takeo.

— Moja twarz dalej wyglada tak samo.

Podchodzac do telefonu Takeo rzekl:

— Zmiany pomiedzy poszczegolnymi dniami sa niewielkie, to prawda. — Wydal jakies polecenie po japonsku. — Ale juz po tygodniu zmiana jest znaczaca.

Bracknell zobaczyl wlasna twarz na ekranie telefonu.

— Prosze spojrzec w lustro.

Bracknell poszedl do lazienki. Spojrzal, po czym wrocil do salonu. Roznica byla subtelna, ale widoczna. Takeo usmiechnal sie na widok swojego dziela.

— Jeszcze tydzien, a nawet United Life and Accident Assurance nie odrozni pana od Dantego Alexiosa.

— To boli — poskarzyl sie Bracknell.

Przebudowa kosci istotnie wiaze sie z pewnym dyskomfortem — przyznal niewzruszony Takeo. — Ale sa dodatkowe korzysci: juz nigdy nie bedzie sie pan musial golic. Wyeliminowalem cebulki wlosowe na panskiej twarzy.

— Ale to piekielnie boli.

Takeo wzruszyl ramionami.

— Taka jest cena.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату