Bracknell wiedzial, ze tak nazywal sie drugi oficer. Niewiele o nim wiedzial, poza tym, ze nie byl skazancem i nie mial zony ani dzieci.

— Dante Alexios — powtorzyl. — Dante Alexios…

— Cos to panu mowi? — spytal DaSilva z nadzieja.

Bracknell spojrzal na psychotechnika.

— Dante Alexios! To chyba ja!

Pratt nie wygladal na zachwyconego.

— Doskonale. Obawiam sie jednak, ze bedzie pan musial udowodnic swoja tozsamosc, zanim zloze wniosek o wyplate odszkodowania.

KRATER HELL

Paragraf 22, rozmyslal Bracknell siedzac na lozku. Moge dostac dziesiec milionow dolarow jesli udowodnie, ze jestem Dante Alexios, wiec musze im pozwolic na przeskanowanie mojego ciala. Kiedy jednak to zrobia, od razu odkryja, ze jestem Mance Bracknell i odesla mnie do Pasa jako skazanca.

Do jego pokoju wpadla jakas inna pielegniarka i polozyla mu na kolanach tablet.

— Prosze przycisnac prawy kciuk do pustego kwadracika — poprosila.

— Co to jest? — warknal.

— Standardowa zgoda na pelny skan ciala. Potrzebujemy panskiego odcisku kciuka.

Nie chce tego, pomyslal Bracknell, i nie chce zostawiac im mojego odcisku. Mogliby porownac go z odciskiem prawdziwego Dantego Alexiosa.

Oddal tablet pielegniarce.

— Nie.

Wygladala na zdziwiona.

— Co pan chce przez to powiedziec? Musi pan to zrobic, w przeciwnym razie nie bedziemy mogli pana zbadac.

— Nie chce badania. Jeszcze nie.

— Musi pan sie mu poddac — rzekla pielegniarka, troche zmieszana, troche zla. — Tak jest napisane w pana karcie.

— Nie teraz — odparl Bracknell. — Moze jutro.

— Zmusza pana do tego, czy pan chce czy nie.

— Akurat! — warknal. Pielegniarka cofnela sie o pol kroku. — Nie jestem przestepca ani wariatem. Jestem wolnym obywatelem i nie zycze sobie, by mnie zmuszano do czegos, czego nie chce.

Patrzyla na niego w zdumieniu.

— Ale to dla panskiego dobra.

— To ja decyduje, co jest dla mnie dobre, dziekuje. — Bracknell poczul, jak ogarnia go fala zadowolenia. Uswiadomil sobie, ze nie domagal sie niczego od lat. Kiedys bylem kims waznym, pomyslal. Wydawalem rozkazy i ludzie pedzili, zeby je wykonac. Nie jestem zadnym skazancem ani zboczencem.

Nie zabilem tych ludzi. To byl Yamagata.

Ruda pielegniarka stala przy jego lozku i z zaklopotaniem przekladala tablet z reki do reki.

— Prosze posluchac — rzekl lagodnie — duzo przeszedlem. Nie mam ochoty, zeby mi ktos grzebal i zagladal…

— Badanie jest calkowicie nieinwazyjne — oznajmila pielegniarka z nadzieja.

— Dobrze, cos pani powiem. Prosze znalezc dla mnie jakas pare butow, zebym mogl troche pochodzic i rozprostowac kosci. Jutro rano podpisze zgode. Dobrze?

Wygladala, jakby odczula ulge, ale zarazem mu niedowierzala.

— Musze zapytac mojego zwierzchnika.

— Doskonale. Ale najpierw prosze dac mi jakies buty.

Niecale pol godziny pozniej Mance Bracknell opuscil ruchliwe lobby szpitala w Selene w swoim starym, szarym kombinezonie i parze pomarszczonych szpitalnych butow. Nikt nie probowal go zatrzymywac. Nikt go nawet nie zauwazyl. W lobby byl tylko jeden straznik, a kiedy Bracknell bezczelnie mu pomachal, tez odwzajemnil gest. Nie mial na sobie szpitalnego ubrania, wiec dla straznika wygladal jak ktos z gosci odwiedzajacych szpital. Albo ktos z pracownikow dzialu konserwacji w drodze do domu.

Wiekszosc Selene miescila sie pod ziemia, wiec i szpital znajdowal sie na drugim poziomie liczac od gory. Pierwszym krokiem ze strony Bracknella bylo uruchomienie mapy na ekranie informacyjnym po drugiej stronie korytarza, naprzeciwko wejscia do szpitala. Znalazl centrum transportu, w gore kolo Grand Plaza i ruszyl w tym kierunku.

Jestem wolny, cieszyl sie idac przestronnym korytarzem, mijajac ludzi zmierzajacych w przeciwnym kierunku. Nie mam nic w kieszeni, a ludzie ze szpitala moga wezwac ochrone Selene, zeby mnie szukali, ale teraz jestem wolny i moge isc, dokad zechce.

Chcial pojechac do krateru Hell.

Znalazl ruchome schody i pojechal do Grand Plaza, zbudowanego na powierzchni wielkiego krateru Alphonsus. Betonowa kopula wyrastala z pasma gor otaczajacych krater i siegala podloza krateru. Bracknell dostrzegl, ze na Plaza jest zielono od trawy i krzewow; wzdluz wijacych sie sciezek zasadzono nawet drzewa. Byl tam basen o wymiarach olimpijskich. Muszla koncertowa i scena. Sklepy i male kafejki, gdzie ludzie siedzieli, gawedzili i saczyli drinki. W powietrzu bylo slychac spiew i muzyke. Turysci latali pod kopula na specjalnych, wypozyczonych plastikowych skrzydlach napedzanych sila miesni. Bracknell poczul zapach kwiatow i gotowanego jedzenia.

To niesamowite, pomyslal, idac w strone centrum transportowego. Od tego mnie wlasnie odcieli: prawdziwego zycia, prawdziwych ludzi cieszacych sie zyciem. Wolnosc. I wtedy uswiadomil sobie, ze nie ma ani gotowki, ani kredytu. Jak ja sie tam dostane? Wolnosc nie znaczy wiele, jesli jestes bez grosza.

Gdy zblizyl sie do centrum transportowego, energiczny mlody czlowiek w jaskrawej sportowej koszuli, z promiennym usmiechem zblizyl sie do niego.

— Jedzie pan do krateru Hell?

Bracknell przyjrzal mu sie. Blond wlosy przystrzyzone na wojskowa modle, przyklejony do twarzy usmiech, doskonale zeby. Usluzny akwizytor, pomyslal.

— Wlasnie sie zastanawiam — odparl.

— Prosze koniecznie odwiedzic kasyno Sam Gunn’s Inferno — rzekl z usmiechem mlody czlowiek. — Tam to jest czad.

— Czad? — Bracknell udal naiwnego.

— Ruletka, blackjack, stoly do gry w kosci w niskiej grawitacji, mistrzowskie zawody karate. — Jego usmiech stal sie jeszcze szerszy. — Piekne kobiety i darmowy szampan. Brudne mysli, czyste ciala. Coz wiecej trzeba?

Bracknell spojrzal na wielki rozklad jazdy centrum transportowego.

Mlody akwizytor chwycil go za ramie.

— Prosze sie o to nie martwic! Za pietnascie minut odjezdza specjalna kolejka do Inferno. Prosto do kasyna. Bedzie pan tam za dwie godziny, a podczas jazdy podamy posilek!

— Bilet musi byc…

— To za darmo! — zapewnil blondynek. — I zetony na pierwsze sto dolarow gratis od firmy!

— Naprawde?

— Jesli kupi pan za tysiac dolarow. Dziesiec procent upustu na wejsciu.

Bracknell pozwolil wciagnac sie do wagonika pomalowanego w jaskrawe plomienie na srebrnym korpusie. W srodku siedzialo czternascie innych osob, wiekszosc z nich w srednim wieku. Zaczynali sie juz niecierpliwic.

Kiedy zajal wolne miejsce z przodu, przy oknie, jedna z niechlujnie ubranych kobiet zawolala:

— Kiedy odjezdzamy? Siedzimy tu juz prawie godzine!

Blondynek obdarzyl ja najpiekniejszym ze swoich usmiechow.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату