powiedzialem. Jesli sie dowiedza…
Zamknal oczy. Glowa opadla mu na bok. A Bracknell wysyczal:
— Yamagata.
ZBRODNIA I KARA
Bracknell nadal przebywal w ambulatorium z Addie i nieprzytomnym Toshikazu, gdy wkroczyla ekipa ratunkowa z
Starszy mezczyzna zostal i poprosil Addie o kartoteke medyczna Toshikazu. Wyjela chip z pudelka i podala mu.
Staruszek wysyczal cos w podziekowaniu, po czym zebral dlonia dlugie wlosy z twarzy i spytal:
— Czy na chipie sa dane audio?
— Dane audio? — spytala Addie.
— Musiala pani do niego duzo mowic, kiedy sie nim pani zajmowala — rzekl. — Czy te rozmowy sa tu nagrane?
Spojrzala na Bracknella, ktory oznajmil:
— Wiekszosc czasu byl nieprzytomny. Kiedy probowal cos mowic, i tak nie dalo sie go zrozumiec.
— Rozumiem. — Japonczyk popatrzyl na Addie, potem na Bracknella. — Rozumiem — powtorzyl.
Kapitan Farad, niecierpliwy jak zawsze, spytal:
— Czy jeszcze czegos pan potrzebuje?
Stary Japonczyk pogladzil podbrodek, jakby sie nad czyms zastanawial.
— Nie — odparl w koncu. — Mam juz wszystko, czego mi trzeba.
Wyszedl z kapitanem. Addie usmiechnela sie.
— Chyba uratowalismy mu zycie, Mance.
— Moze — odparl, patrzac nadal na otwarta klape, przez ktora przeszedl kapitan ze starszym Japonczykiem.
— Nie mamy tu juz nic do roboty — rzekla Addie. — Ide do mojej kajuty i wezme przyjemny, dlugi prysznic.
Bracknell pokiwal glowa.
— Odprowadzisz mnie do domu? — spytala z usmiechem.
Jej kajuta znajdowala sie przy tym samym korytarzu co jego, kilkanascie metrow dalej. Kiedy dotarli do drzwi, Addie chwycila go za reke i wciagnela do kajuty.
Zaczal protestowac.
— Twoj ojciec…
— …odprowadza ekipe ratunkowa — przerwala mu Addie.
— A w mojej kajucie nie ma kamer. Sprawdzilam.
— Nie powinienem byc z toba sam na sam.
— Boisz sie? — usmiechnela sie psotnie.
— Do diabla, tak!
Kajuta bardzo przypominala jego wlasna: koja, wbudowane biurko i komoda, harmonijkowe drzwi do szafy i toalety.
Addie dotknela panelu sterowania na scianie i gorne swiatlo zgaslo; zostala tylko nocna lampka.
— Addie, nie powinnismy.
Slyszal bicie swojego serca i pulsowanie krwi. Stala przed nim, usmiechajac sie tajemniczo.
— Nie podobam ci sie, Mance? Chociaz troche?
— To nie o to chodzi…
— Dzis sa moje siedemnaste urodziny, Mance. Z punktu widzenia prawa jestem juz dorosla. I dosc zamozna. Teraz mam dostep do wlasnego posagu. Moge sama decydowac.
Siegnela do zamka swego kombinezonu i rozpiela go na cala dlugosc. Dostrzegl, ze nie ma na sobie biustonosza. Miala mlode, pelne i kuszace cialo.
— Kocham cie, Mance — wymruczala, podchodzac do niego i zarzucajac mu rece na szyje.
Objal ja, przyciagnal do siebie i zaczal calowac.
Po czym uslyszal trzask otwierajacych sie drzwi. Do kajuty wpadl kapitan Farad, a zanim Bracknell zdolal odwrocic sie, poczul piekielny bol nastawionego na pelna moc paralizatora. Stracil przytomnosc i osunal sie na podloge.
Na pokladzie
— Najdostojniejszy panie: zaopiekowalismy sie ostatnim egzemplarzem. Zostanie potraktowany zgodnie z ustaleniami. Niestety, prawdopodobnie skazil statek, gdzie go znalezlismy. Statkiem takze wiec musimy sie zajac. To jest moja ostatnia wiadomosc do pana i ostatnia w moim zyciu. Sayonara.
Gdy Bracknell odzyskal przytomnosc, mial juz na sobie sztywny skafander, z helmem przypietym do obreczy szyjnej. Kapitan patrzyl na niego, w jego oczach czaila sie wscieklosc.
— Mowilem ci kiedys, zebys trzymal sie od niej z daleka! — wrzeszczal do Bracknella, na tyle glosno, ze bylo go slychac przez gruba izolacje helmu. — Ostrzegalem!
— Gdzie ona jest? Co pan zrobil…
— Ryczy w swojej kajucie. Przejdzie jej. Musze ja wydac jak najszybciej, zeby sie nie rzucala na takiego smiecia jak ty.
Bracknell poczul, ze ktos go stawia na nogi i zauwazyl, ze za nim stoi dwoch czlonkow zalogi. Jego nogi jeszcze nie funkcjonowaly wlasciwie; uklad nerwowy nie wrocil do wlasciwego stanu po trafieniu ladunkiem paralizatora.
— Zaniescie go do sluzy bocznej — warknal kapitan. — Ten cholerny
— Ale ja nic nie zrobilem! — protestowal Bracknell.
— Akurat!
Bracknella powleczono korytarzem do sluzy. Kapitan przypial linke do jego skafandra i podal mu luzny koniec.
— Sam sobie znajdz uchwyt i przypnij sie. Inaczej odlecisz w kosmos, ale to mnie nie obchodzi.
Bracknell stapal niepewnie w sztywnym skafandrze. Nogi mu scierply. On mnie zabije, pomyslal. Nie przezyje w skafandrze calej drogi do Pasa. Jesli nawet podrzuci mi troche jedzenia i powietrza, jak mam…
Wewnetrzna klape sluzy zatrzasnieto i przez podeszwy butow Bracknell poczul, ze pompy zaczynaja wysysac powietrze z pociemnialej metalowej komory. Nie minela nawet minuta, a pompy wylaczyly sie i zewnetrzna klapa stanela otworem.
Bracknell dostrzegl patrzace na niego odlegle, zimne gwiazdy. Niepewnie, czujac, ze nogi dalej go bola po potraktowaniu ich paralizatorem, podszedl do skraju zewnetrznej sluzy. Wyjrzal, spojrzal na pancerz statku i dostrzegl pare zaczepow w zasiegu reki. Przez chwile pomyslal, zeby odmowic wyjscia na zewnatrz. Zostane w sluzie, powiedzial sobie. I przyszlo mu do glowy, ze wtedy kapitan wysle paru czlonkow zalogi w skafandrach, ktorzy wpadna tu i wyrzuca go, moze nawet bez liny. Wiec jak czlowiek, ktory wlasnie sni koszmar, przyczepil koniec liny do najblizszego zaczepu i wyszedl w pustke. Klapa sluzy zamknela sie za nim.
Pozeglowal w ciszy, gdy lina zaczela sie rozwijac, po czym zatrzymal sie. Dotarles do konca liny, zabrzmial jakis sardoniczny glos w jego glowie, niezla smierc. Zrozumial, ze pomimo mysli o samobojstwie, mimo nauk Addie o wyrzekaniu sie pragnien na buddyjskiej sciezce do oswiecenia, bardzo pragnie zyc.
Po co? Czy nie lepiej po prostu odkrecic helm i zakonczyc to, tu i teraz? Odpowiedz zrodzila sie w jego glowie jak ognista kula eksplozji nuklearnej: zostala mu zemsta. Victor i Danvers go zdradzili. A Yamagata to najgorszy lajdak. To Yamagata zburzyl kosmiczna wieze i wepchnal Lare w ramiona Moliny.