Skinal glowa, rozwazajac te kwestie.
— A jaki jest twoj? — zapytal po chwili.
— Moj co?
— Punkt widzenia.
Spojrzelismy sobie w oczy.
— Anglia powinna grac czterema zawodnikami w obronie przeciwko Holandii — oznajmilem.
Solomon podniosl sie z lozka, zaczal sciagac plaszcz przeciwdeszczowy, o co nie moglem miec raczej pretensji. Temperatura musiala przekraczac trzydziesci stopni i odnosilo sie wrazenie, ze w pokoju jest zdecydowanie za duzo powietrza. Wciskalo sie w twarz, w oczy i czlowiek mial odczucie, jakby przebywal w zatloczonym wagoniku metra w godzinach szczytu; tlumy dodatkowego powietrza wslizgnely sie do srodka tuz przed zamknieciem drzwi.
Zapytalem pielegniarki, czy moglaby troche zmniejszyc ogrzewanie, ale poinformowala mnie, ze poziomem temperatury steruje komputer w Reading. Gdybym nalezal do ludzi, ktorzy pisuja listy do „The Daily Telegraph”, napisalbym w tej sprawie list do „The Daily Telegraph”.
Solomon powiesil plaszcz na drzwiach.
— No wiec, panie — powiedzial — mozesz mi wierzyc lub nie, ale moi chlebodawcy polecili mi wydobyc z ciebie wyjasnienie, jak doszlo do tego, ze lezales na podlodze renomowanej galerii na West Endzie z dziura po kuli w klatce piersiowej.
— Pod pacha.
— Pod pacha, jezeli wolisz. A wiec wyjasnisz mi to, panie, czy mam ci przycisnac poduszke do twarzy i zmusic do wspolpracy?
— No coz — mruknalem, uznajac, ze rownie dobrze mozemy przejsc do rzeczy — zakladam, ze wiesz, ze McCluskey to Woolf.
Ja oczywiscie w ogole tego wczesniej nie zakladalem. Powiedzialem to, bo chcialem sprawic wrazenie czlowieka kompetentnego. Z wyrazu twarzy Solomona jasno wynikalo, ze nie wiedzial, mowilem zatem dalej.
— Sledzilem McCluskeya do galerii, zakladajac, ze mogl sie tam udac, aby wyrzadzic krzywde Sarze. Troche mu nastukalem, Sara mnie postrzelila, nastepnie poinformowala, ze nastukany to w rzeczywistosci jej ojciec, Aleksander Woolf.
Solomon spokojnie kiwal glowa, jak zawsze, kiedy slyszal jakas dziwaczna historyjke.
— A jednoczesnie — powiedzial w koncu — z zamknietymi oczami wskazalbys go jako osobe, ktora zaproponowala ci pieniadze za zabicie Aleksandra Woolfa?
— Zgadza sie.
— I zalozyles, a przypuszczam, ze w tych okolicznosciach postapiloby tak wiele osob, iz kiedy ktos proponuje — ci zabicie jakiegos czlowieka, to ow czlowiek nie okaze sie pozniej tym ktosiem?
— Z pewnoscia na planecie Ziemia inaczej zalatwiamy te sprawy.
— Hm.
Solomon oddalil sie w kierunku okna, gdzie najwyrazniej zauroczyl go widok na wieze Pocztowa.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? — zapytalem. — „Hm”? Oprawiony w skore raport ministerstwa obrony ze zlota pieczecia i podpisami Rady Ministrow bedzie sie skladal ze slowa „hm”?
Solomon nie odpowiedzial i wciaz wpatrywal sie w wieze Pocztowa.
— W takim razie — powiedzialem — wyjasnij mi, co stalo sie z malym i duzym tajniakiem Woolfa? Jak sie tu dostalem? Kto zadzwonil po karetke? Czy zostali ze mna do czasu jej przybycia?
— Byles kiedys w tej restauracji, ktora obraca sie na gorze… ?
— Dawidzie, na litosc boska…
— Osoba, ktora zadzwonila po karetke, byl pan Terence Glass, wlasciciel galerii, w ktorej zostales postrzelony, ten sam, ktory wystapil do Ministerstwa Obrony o odszkodowanie za zabrudzenie podlogi krwia.
— Doprawdy wzruszajace.
— Choc tak naprawde to Green i Baker uratowali ci zycie.
— Green i Baker?
— Chodzili za toba od jakiegos czasu. Baker przyciskal chusteczke do twojej rany.
Mocno mnie ta informacja zaskoczyla. Po wypadzie na piwo z Solomonem zalozylem, ze odwolali pare tajniakow. Zachowalem sie nieostroznie. Na szczescie.
— Niech zyje Baker! — wykrzyknalem.
Solomon zamierzal najwyrazniej powiedziec cos jeszcze, ale przerwal mu dzwiek otwieranych drzwi. ONeal szybko do nas dolaczyl. Od razu podszedl do mojego lozka i po jego minie widzialem, ze postrzelenie mnie uwazal za absolutnie wspaniala wiadomosc.
— Jak sie pan czuje? — zapytal. Niemal udalo mu sie nie usmiechnac.
— Dziekuje, panie ONeal, bardzo dobrze.
Nastapila chwila ciszy, a jego twarz odrobine spowazniala.
— Mial pan szczescie, ze przezyl, jak slyszalem — powiedzial. — Tyle tylko, ze od tej chwili moze pan uwazac te okolicznosc raczej za nieszczesliwa.
ONeal byl bardzo zadowolony z tego, co powiedzial. Moglem sobie wyobrazic, jak cwiczy to zdanie w windzie.
— Miarka sie przebrala, panie Lang. Nie widze mozliwosci, abysmy dalej ukrywali te sprawe przed policja. W obecnosci swiadkow dokonal pan wyraznej proby zamachu na zycie Woolfa…
ONeal przerwal i obaj rozejrzelismy sie po pokoju, koncentrujac wzrok na poziomie podlogi, poniewaz dzwiek, ktory dobiegl naszych uszu, musial wydac chory pies. Kiedy uslyszelismy go ponownie, zdalismy sobie sprawe, ze to kaszel Solomona.
— Z calym szacunkiem, panie ONeal — powiedzial Solomon, kiedy skupil juz na sobie nasza uwage. — Lang sadzi, ze czlowiek, ktorego zaatakowal, byl w rzeczywistosci McCluskeyem.
ONeal zamknal oczy.
— McCluskey? Woolf zostal zidentyfikowany przez…
— Z cala pewnoscia — stwierdzil lagodnie Solomon. — Ale Lang utrzymuje, ze Woolf i McCluskey to ta sama osoba.
Dlugie milczenie.
— Slucham?
Wyniosly usmieszek zniknal z jego twarzy, a ja nagle poczulem, ze wracaja mi wszystkie sily.
ONeal prychnal.
— McCluskey i Woolf to ta sama osoba? — zawolal glosem zalamujacym sie w
Solomon spojrzal na mnie, szukajac potwierdzenia.
— Na to wychodzi — powiedzialem. — Woolf to czlowiek, ktory spotkal sie ze mna w Amsterdamie i zaproponowal mi zabicie czlowieka o nazwisku Woolf.
Krew calkowicie odplynela z twarzy ONeala. Wygladal, jak ktos, kto wlasnie sobie uswiadomil, ze wyslal list milosny w niewlasciwej kopercie.
— Ale to przeciez niemozliwe — wyjakal. — To zupelnie bez sensu.
— Co nie oznacza, ze to niemozliwe — zauwazylem.
Ale ONeal przestal juz sluchac. Wygladal okropnie. Dla dobra Solomona ciagnalem dalej.
— Wiem, ze jestem w tej sprawie tylko pionkiem — powiedzialem — i ze nie powinienem sie odzywac, ale mam taka teorie: Woolf wie, ze wiele osob z calego swiata zyczy mu smierci. Podejmuje standardowe srodki, kupuje psa, zatrudnia ochroniarza, nie mowi nikomu, gdzie wyjezdza, dopoki nie znajdzie sie na miejscu, ale — widzialem, ze ONeal doszedl do siebie i skoncentrowal sie na moich slowach — wie rowniez, ze to nie wystarczy. Ludzie, ktorzy zycza mu smierci, sa wyjatkowo zdeterminowani, to prawdziwi zawodowcy. Predzej czy pozniej otruja psa i przekupia ochroniarza. Dlatego staje przed wyborem.
ONeal gapil sie na mnie. Nagle zdal sobie sprawe, ze ma otwarte usta i zamknal je z trzaskiem.
— Tak?
— Przerzucic pilke na ich boisko — stwierdzilem — co, o ile nam wiadomo, byloby malo realne. Albo uprzedzic ich ruch.