spojrzalem na podloge. U jego stop lezalo siedem lub osiem naoliwionych nakretek. Schylilem sie, aby odgarnac je na bok.

Ale to nie byly nakretki i srubki. Nie byl to tez olej. Kleczalem na jego zebach.

Rozwiazalem paski i sprobowalem uniesc jego glowe. Oczy mial zamkniete, ale nie potrafilem orzec, czy dlatego, ze byl nieprzytomny, czy z powodu potwornej opuchlizny skory na policzkach i wokol oczodolow. Pecherzyki krwi i sliny otaczaly usta, jego oddech brzmial strasznie.

— Wszystko bedzie w porzadku — mruknalem. Sam sobie nie wierzylem i watpie, aby i on mi uwierzyl. — Gdzie jest Sara?

Nie odpowiedzial, ale widzialem, ze usiluje otworzyc lewe oko. Odchylil glowe do tylu. Ciche stekniecie rozerwalo kilka pecherzykow wokol jego ust. Nachylilem sie i chwycilem go za rece.

— Gdzie jest Sara? — powtorzylem, a gruba, owlosiona dlon niepokoju chwycila mnie za krtan. Przez chwile trwal w bezruchu i zaczalem juz podejrzewac, ze stracil przytomnosc, ale nagle jego klatka piersiowa uniosla sie i Woolf otworzyl usta, jakby ziewal.

— Co mowisz, Thomas? — wychrypial slabo. Oddech pogarszal sie z kazda sekunda. — Czy jestes…

Przerwal, aby wciagnac do pluc wiecej powietrza.

Wiedzialem, ze nie powinien nic wiecej mowic. Wiedzialem, ze powinienem mu powiedziec, zeby milczal i oszczedzal sily, ale nie potrafilem tego zrobic. Chcialem, zeby mowil. Cokolwiek. o tym, jak bardzo zle sie czuje, kto mu to zrobil, o Sarze, o wyscigach konnych w Doncaster. O czymkolwiek zwiazanym z zyciem.

— Czy jestem… ? — zapytalem.

— Czy jestes dobrym czlowiekiem?

Mysle, ze sie usmiechnal.

Przez chwile trwalem w bezruchu, obserwujac go i zastanawiajac sie, co robic. Moglby umrzec, gdybym sprobowal go przeniesc. Umarlby na pewno, gdybym tego nie zrobil. Mysle nawet, ze czesc mnie tak naprawde chciala, aby umarl, dzieki czemu moglbym swobodnie podjac jakies dzialania. Zemscic sie. Uciec. Wsciec sie.

Nagle niemal instynktownie puscilem Woolfa, chwycilem za glocka i kucajac najnizej jak potrafilem, pomknalem pod jedna ze scian.

Ktos nacisnal klamke.

Krzeslo wytrzymalo jedno czy dwa pchniecia, po czym trafione stopa wyskoczylo spod klamki. Drzwi otworzyly sie gwaltownie i stanal w nich mezczyzna. Byl wyzszy, niz go zapamietalem, dlatego kilka dziesiatych sekundy zajelo mi zorientowanie sie, ze jest to Zadbany i ze stoi tam z pistoletem wycelowanym w srodek pokoju. Woolf zaczal podnosic sie z krzesla, a moze po prostu przewracal sie do przodu. Uslyszalem przeciagly, glosny loskot, ktory przerodzil sie w serie gluchych trzaskow, kiedy wystrzelilem szesc pociskow w glowe i korpus Zadbanego. Odrzucilo go do tylu na korytarz, a ja dopadlem do niego i wystrzelilem jeszcze trzy razy w klatke piersiowa, zanim upadl na ziemie. Wytracilem mu kopnieciem pistolet z reki i wycelowalem glocka w srodek jego glowy. Puste luski toczyly sie po podlodze korytarza.

Odwrocilem sie. Woolf znajdowal sie prawie dwa metry od miejsca, w ktorym ostatni raz go widzialem. Lezal na plecach w powiekszajacej sie kaluzy czarnego plynu. Nie potrafilem zrozumiec, w jaki sposob jego cialo przebylo tak duza odleglosc, dopoki nie spojrzalem w dol i nie dostrzeglem broni Zadbanego.

MAC 10. Paskudny, kieszonkowy pistolet maszynowy, ktorego wlasciciel nie musial sie zbytnio przejmowac tym, w kogo celowal, poniewaz w niespelna dwie sekundy mogl oproznic magazynek mieszczacy trzydziesci pociskow. Zadbany zdazyl trafic Woolfa wiekszoscia z trzydziestu naboi, ktorymi podziurawil go jak sito.

Pochylilem sie do przodu i wystrzelilem kolejny pocisk w usta Zadbanego.

Przetrzasniecie domu od piwnicy do strychu zajelo mi godzine. Kiedy skonczylem, wiedzialem, ze jego tyl wychodzi na High Holborn, ze miescila sie w nim kiedys firma ubezpieczeniowa, a teraz stal zupelnie opuszczony. Tego ostatniego domyslilem sie juz wczesniej. Wystrzal z pistoletu bez nastepujacych po nim syren policyjnych radiowozow na ogol oznacza, ze nikogo nie ma w domu.

Nie mialem wyboru i musialem rozstac sie z glockiem. Przyciagnalem cialo Richiego do pokoju, w ktorym lezal Woolf, polozylem je na podlodze, wytarlem kolbe i spust glocka koszula i wcisnalem go w dlon Richiego. Podnioslem MAC-a i wystrzelilem ostatnie trzy pociski w cialo Richiego, po czym polozylem bron obok Zadbanego.

Zaaranzowana przeze mnie scenka rodzajowa nie miala wiekszego sensu. Ale przeciez zycie rowniez go nie ma, a w zagmatwana scene zbrodni czesto latwiej uwierzyc niz w czytelna. Na to przynajmniej liczylem.

Nastepnie wycofalem sie do The Sovereign, brudnego hoteliku na King's Cross, gdzie spedzilem dwa dni i trzy noce, w trakcie ktorych moj podbrodek stopniowo sie uciszal, a siniaki na ciele nabieraly pieknych kolorow. Za oknem spoleczenstwo brytyjskie handlowalo crackiem, spalo ze soba dla pieniedzy i wszczynalo pijackie burdy, ktorych przyczyny nie moglo sobie przypomniec nad ranem.

Siedzac w hotelu, rozmyslalem o helikopterach, pistoletach, Aleksandrze Woolfie i Sarze Woolf oraz o masie innych interesujacych spraw.

Czy jestem dobrym czlowiekiem?

Rozdzial 9

Kufer, siodlo, na kon i w droge!

Brownine

— Projekt co?

Dziewczyna byla sliczna, w ten olsniewajacy sposob sliczna, i zastanawialem sie, jak dlugo utrzyma sie na obecnym stanowisku. Przypuszczam, ze recepcjonistka w Ambasadzie Amerykanskiej na Grosvenor Square moze liczyc na przyzwoite zarobki i nieograniczony dostep do nylonowych ponczoch, ale jednoczesnie jej praca musi byc nudniejsza od zeszlorocznej debaty budzetowej.

— Projekt Absolwent — powiedzialem. — Pan Russell Barnes.

— Oczekuje pana?

Nie przetrwa nawet szesciu miesiecy, uznalem. Ja ja nudzilem, nudzila ja ambasada, nudzil ja swiat.

— Mam taka nadzieje. Sekretarka z mojego biura potwierdzala dzis spotkanie telefonicznie. Powiedziano jej, ze ktos mnie bedzie oczekiwal.

— Solomon, zgadza sie?

— Zgadza sie.

Przejrzala dwie listy.

— Przez jedno m — dodalem pomocnie.

— A panskie biuro to… ?

— To, z ktorego dzwoniono dzis rano. Przepraszam, myslalem, ze juz o tym wspomnialem.

Byla zbyt znudzona, aby powtorzyc pytanie. Wzruszyla ramionami i zaczela wypelniac dla mnie przepustke.

— Carl! — zawolala.

Carl nie byl po prostu Carlem. Byl CARLEM. Byl ode innie cztery centymetry wyzszy, podnosil ciezary w czasie wolnym, a najwyrazniej mial go calkiem sporo. Byl rowniez zolnierzem piechoty morskiej Stanow Zjednoczonych i mial na sobie mundur tak nowy, ze spodziewalem sie zobaczyc kogos wykanczajacego rabek spodni na wysokosci kostek.

— Pan Solomon — przedstawila mnie recepcjonistka. — Pokoj 5910. Spotkanie z Barnes, Russell.

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату