— Wyglad?

— No to jest wlasciwie taka… galeria. Ze sztuka.

Barnes wzial gleboki oddech. Naprawde nie mogl scierpiec, ze musi sie ze mna zadawac.

— Jak wyglada teczka z dokumentami?

— Jak kazda teczka. Tekturowa…

— Jezus Maria! — mruknal Barnes. — Jakiego jest koloru? Zastanawialem sie przez chwile.

— Mysle, ze zolta. Tak. Zolta.

— Mike. Siodlaj konia.

— Chwileczke… — chcialem sie podniesc, ale jeden z Carlow oparl sie na moim ramieniu, wiec postanowilem usiasc. — Co pan robi?

Barnes zabral sie juz w powrotem za papierkowa robote. Nie podniosl wzroku.

— Bedzie pan towarzyszyl Lucasowi do siedziby swojej firmy i przekaze mu teczke. Zrozumiano?

— A dlaczego u licha mialbym to zrobic? — Nie wiedzialem, jak powinien zachowac sie wlasciciel galerii, ale zdecydowalem sie okazac rozdraznienie. — Przychodze do pana, zeby sie dowiedziec, co stalo sie z jedna z moich pracownic, a nie zeby wsciubial pan swoj nos w moja prywatna wlasnosc.

Wygladalo, jakby nagle zerknal na dol strony i zobaczyl, ze ostatnim punktem porzadku dziennego jest: „Pokazac wszystkim, jaki ze mnie kawal twardziela” — mimo ze Mike zdazyl juz wyjsc, a Carlowie wycofywali sie ku drzwiom.

— Posluchaj mnie uwaznie, pieprzona cioto — powiedzial. Szczerze mowiac, uwazam, ze przesadzil. Carlowie poslusznie zatrzymali sie, by podziwiac pokaz testosteronu. — Dwie sprawy. Pierwsza. Dopoki nie zobaczymy teczki, nie wiemy, czy to jest twoja prywatna wlasnosc, czy nasza. Druga. Im uwazniej bedziesz robic to, co ci, kurwa, mowie, ze masz robic, tym wieksza szansa, ze zobaczysz jeszcze te postrzelona suke. Czy wyrazilem sie jasno?

Mike byl bardzo sympatycznym chlopakiem. Dobiegal trzydziestki, skonczyl prestizowy uniwersytet i mial umysl ostry jak brzytwa. Widac bylo, ze nie czuje sie dobrze w swojej roli, czym zaskarbil sobie u mnie jeszcze wieksza sympatie.

Jechalismy przez Park Line jasnoniebieskim lincolnem diplomatem, wybranym z trzydziestu identycznych samochodow stojacych na parkingu przy ambasadzie. Wydawalo mi sie odrobine zbyt oczywiste, ze dyplomaci korzystaja z samochodu, ktory nazywa sie Diplomat, ale uznalem, ze moze Amerykanie lubia tego rodzaju wskazowki. O ile mi wiadomo, przecietny amerykanski agent ubezpieczeniowy jezdzi czyms, co nazywa sie Chevrolet Insurance Salesman. Podejrzewam, ze tym sposobem czlowiek ma w zyciu jedna decyzje mniej do podjecia.

Siedzialem z tylu, bawiac sie popielniczkami, podczas gdy ubrany po cywilnemu Carl zajmowal miejsce z przodu obok Mike'a. Carl mial w uchu sluchawke z kabelkiem znikajacym pod koszula. Bog jeden raczy wiedziec, gdzie prowadzil.

— Mily czlowiek z pana Barnesa — odezwalem sie w koncu.

Mike spojrzal na mnie w lusterku wstecznym. Carl obrocil glowe o jakies trzy centymetry i, sadzac po grubosci karku, mniej wiecej na tyle mogl sobie pozwolic. Mialem ochote przeprosic go za ograniczenie czasu, jaki normalnie poswiecal na podnoszenie ciezarow.

— Dobry w tym, co robi, powiedzialbym. Pan Barnes. Kompetentny.

Mike zerknal z ukosa na Carla, zastanawiajac sie, czy odpowiedziec.

— Pan Barnes to rzeczywiscie niezwykly czlowiek.

Podejrzewam, ze Mike nienawidzil Barnesa. Jestem prawie pewien, ze ja bym go nienawidzil, gdybym dla niego pracowal. Ale Mike jako mily i honorowy profesjonalista bardzo staral sie pozostac lojalny. Uznalem, ze nie zachowalbym sie fair, gdybym staral sie wyciagnac od niego cos wiecej w obecnosci Carla. Wrocilem do majstrowania przy elektrycznie otwieranych szybach.

Samochod zasadniczo nie byl odpowiednio przygotowany do zadania, jakie mial spelniac — zwykle zamki w tylnych drzwiach umozliwialy mi wyskoczenie w dowolnym momencie na swiatlach. Ale nie zrobilem tego, a nawet nie chcialem tego robic. Nie wiem czemu, ale niespodziewanie wpadlem w wyjatkowo radosny nastroj.

— Niezwykly, zgadza sie — powiedzialem. — Tego slowa wlasnie bym uzyl. Wlasciwie nie, to slowo, ktorego ty bys uzyl, ale nie masz chyba nic przeciwko, zebym i ja go uzyl?

Naprawde dobrze sie bawilem. Nieczesto mi sie to zdarza.

Skrecilismy w Piccadilly, a pozniej skierowalismy sie ku Cork Street. Mike spuscil oslone przeciwsloneczna, za ktora zatknal wczesniej wizytowke Glassa i odczytal numer domu. Odetchnalem z ulga, ze mnie o niego nie zapytal.

Zatrzymalismy sie przed numerem czterdziestym osmym. Carl otworzyl drzwi i wysiadl z samochodu, jeszcze zanim zupelnie sie zatrzymalismy. Naglym szarpnieciem otworzyl tylne drzwi i przeczesywal wzrokiem ulice, kiedy wysiadalem. Czulem sie jak prezydent.

— Czterdziesci osiem, zgadza sie? — zapytal Mike.

— Zgadza sie — potwierdzilem.

Nacisnalem dzwonek i czekalismy. Po kilku chwilach pojawil sie niewysoki, elegancko wygladajacy chlopak i zabral sie do otwierania zasuwek i zamkow w drzwiach.

— Witam panow — powiedzial. Wyjatkowo gardlowy Klos.

— Dzien dobry, Vince. Jak noga? — odparlem, wchodzac do galerii.

Elegancik byl zbyt angielski, aby zapytac, kim jest Vince, o jaka noge chodzi, a poza tym, o czym ty w ogole mowisz? Zamiast tego odsunal sie z uprzejmym usmiechem i wpuscil Mike'a i Carla do srodka.

Cala czworka przeszlismy na srodek sklepu i zlustrowalismy wzrokiem wiszace na scianach bohomazy. Wygladaly naprawde paskudnie. Bylbym zdumiony, gdyby udawalo mu sie sprzedac choc jeden w ciagu roku.

— Jezeli cos ci sie spodoba, moge dac dziesiec procent znizki — powiedzialem do Carla, ktory mrugal powoli.

Atrakcyjna blondynka, tym razem w przeslicznej koszuli, wyszla z zaplecza i rozpromienila sie w usmiechu. Nastepnie zauwazyla mnie i jej dobrze uksztaltowana szczeka opadla na jeszcze lepiej uksztaltowane piersi.

— Kim pan jest? — Mike zwrocil sie do elegancika. Carl gapil sie na obrazy.

— Jestem Terence Glass — odparl elegancik.

Coz to byla za wspaniala chwila. Zapamietam ja do konca zycia. Stalismy tam w piatke, ale tylko Glassowi i mnie udalo sie powstrzymac od rozdziawienia ust. Pierwszy przemowil Mike.

— Chwileczke — powiedzial. — Ty jestes Glass.

Odwrocil sie w moim kierunku z wyrazem desperacji na twarzy. Czterdziestoletnia kariera z planem emerytalnym i wielokrotnym przydzialem na Seszelach zaczela mu sie szybko przesuwac przed oczami.

— Przykro mi — westchnalem — ale to niezupelnie prawda.

Spojrzalem na podloge, ale nie dostrzeglem nigdzie plamy krwi. Glass bardzo szybko potraktowal ja srodkami czyszczacymi lub jego wniosek o zwrot kosztow byl nieuzasadniony.

— Czy cos sie stalo, panowie? — Glass wyczul nieprzyjemna atmosfere. Nie dosc, ze nie bylismy saudyjskimi ksiazetami, to jeszcze nie wygladalismy w ogole na klientow.

— Jestes… zabojca. Czlowiekiem, ktory… — blondynka z trudem wypowiadala slowa.

— Ja rowniez sie ciesze, ze cie widze — powiedzialem.

— Jezu Chryste! — mruknal Mike i odwrocil sie w kierunku Carla, ktory odwrocil sie w moim kierunku.

Byl z niego wielki chlop.

— No coz, przepraszam za to male nieporozumienie — powiedzialem. — Ale moze byscie tak sobie poszli?

Carl ruszyl w moim kierunku. Mike zlapal go za ramie, po czym spojrzal na mnie z grymasem na twarzy.

— Chwileczke. Jezeli ty nie jestes… Zdajesz sobie sprawe, co zrobiles? — mysle, ze naprawde nie wiedzial, co powiedziec. — o Jezu!

Zwrocilem sie do Glassa i blondynki.

— Wiem, ze musi was choc troche zastanawiac, o co chodzi. Chcialbym rozproszyc wasze obawy. Nie

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату