Wyskoczylem z lozka i pobieglem do kuchni, gdzie zastalem Ronnie przypalajaca bekon na patelni. Dym z kuchenki igral z wpadajacymi przez okno promieniami slonca, a BBC Radio 4 szemralo gdzies w poblizu. Wlozyla na siebie moja jedyna czysta koszule, co troche mnie zirytowalo, poniewaz trzymalem ja na specjalna okazje, na przyklad dwudzieste pierwsze urodziny wnukow — ale dobrze w niej wygladala, wiec dalem sobie spokoj.
— Jaki lubisz bekon?
— Chrupiacy — sklamalem, zagladajac jej przez ramie. Raczej nie moglem powiedziec nic innego.
— Moglbys zaparzyc kawe — rzucila, odwracajac sie do patelni.
— Kawa. Racja.
Zaczalem odkrecac pokrywke sloika z kawa rozpuszczalna, ale Ronnie cmoknela z niezadowoleniem i skinela w strone kredensu, na ktorym wrozka zakupowa zostawila w nocy wszelkiego rodzaju pysznosci.
Otworzylem lodowke i zastalem w srodku swiat nalezacy do innego czlowieka. Jajka, ser zolty, jogurt, steki, mleko, maslo, dwie butelki bialego wina. Rzeczy, ktorych — nie mialem w swojej lodowce od trzydziestu szesciu lat. Nalalem wode do czajnika i go wlaczylem.
— Pozwolisz, ze zwroce ci za te wszystkie rzeczy — zaproponowalem.
— Ojej, dorosnij.
Probowala rozbic jajko jedna reka o krawedz patelni i spieprzyc jajecznice. A ja nie mialem pieprzu.
— Nie powinnas byc juz w galerii? — zapytalem, wsypujac do kubka Ciemna Prazona Mieszanke Sniadaniowa Melforda. Wszystko to bylo bardzo dziwne.
— Zadzwonilam i powiedzialam Terry'emu, ze zepsul mi sie samochod. Nawalily hamulce i nie wiem, jak bardzo sie spoznie.
Zastanowilem sie nad tym przez chwile.
— Skoro nawalily ci hamulce, to chyba powinnas dotrzec tam przed czasem.
Zasmiala sie i postawila przede mna talerz z czyms czarnym, bialym i zoltym. Potrawa wygladala w sposob niedajacy sie opisac i smakowala przepysznie.
— Dziekuje, Thomas.
Szlismy przez Hyde Park bez specjalnego celu, trzymajac sie przez chwile za rece, pozniej jednak puscilismy je, jakby trzymanie sie za rece wiazalo sie z podjeciem bardzo powaznej decyzji zyciowej. Slonce zagoscilo tego dnia nad miastem i Londyn wygladal imponujaco.
— Za co mi dziekujesz?
Ronnie spuscila wzrok i kopnela cos, czego prawdopodobnie tam nie bylo.
— Za to, ze ostatniej nocy nie probowales sie ze mna kochac.
— Nie ma za co.
Naprawde nie wiedzialem, co wedlug niej powinienem powiedziec, nie wiedzialem nawet, czy w ten sposob zaczynala rozmowe, czy ja konczyla.
— Dziekuje, ze mi dziekujesz — dodalem, przechylajac szale na korzysc konca.
— Och, zamknij sie.
— Nie, naprawde — powiedzialem. — Naprawde bardzo to doceniam. Nie probuje sie kochac z milionami kobiet kazdego dnia i zadna nawet nie pisnie na ten temat slowa. To bardzo mila odmiana.
Spacerowalismy jeszcze przez jakis czas. Golab podlecial w nasza strone, ale w ostatnim momencie wystrzelil w bok, jakby nagle zorientowal sie, ze nie jestesmy osobami, za ktore nas uwazal. Przez Rotten Row przebiegla klusem para koni z ubranymi w tweedowe marynarki mezczyznami na grzbiecie. Zapewne Kawaleria Przyboczna. Konie wygladaly na dosc inteligentne.
— Masz kogos, Thomas? — zapytala Ronnie. — Aktualnie.
— Mowisz o kobietach, jak przypuszczam.
— Tak wlasnie. Sypiasz z jakimis?
— Przez sypianie rozumiesz… ?
— Albo odpowiesz mi natychmiast na to pytanie, albo zawolam policjanta.
Usmiechala sie. Z mojego powodu. Sprawilem, ze sie usmiechala i bylo to mile uczucie.
— Nie, Ronnie, nie sypiam w tej chwili z zadnymi kobietami.
— A z mezczyznami?
— Ani z mezczyznami. Ani ze zwierzetami. Ani z zadnym gatunkiem drzew iglastych.
— Dlaczego nie, jezeli moge zapytac? Nawet jezeli nie moge.
Westchnalem. Tak naprawde sam nie znalem odpowiedzi na to pytanie, ale nawet przyznanie sie do tego, nie wybawiloby mnie z opresji. Zaczalem mowic, nie bardzo wiedzac, do jakich wnioskow dojde.
— Poniewaz seks wywoluje wiecej zmartwien, niz daje przyjemnosci. Poniewaz mezczyzni i kobiety maja inne — pragnienia i jedno z nich zawsze w koncu czuje sie zawiedzione. Poniewaz nieczesto ktos mi to proponuje, a ja nienawidze sam tego proponowac. Poniewaz nie jestem w tym zbyt dobry. Poniewaz jestem przyzwyczajony do samodzielnosci. Poniewaz zaden inny powod nie przychodzi mi do glowy.
Zarobilem przerwe na oddech.
— No, dobrze — mruknela Ronnie. Odwrocila sie i zaczela isc tylem, zeby dobrze widziec moja twarz. — Ktora odpowiedz jest prawdziwa?
— B — powiedzialem. — Chcemy roznych rzeczy. Mezczyzna chce uprawiac seks z kobieta. Pozniej chce uprawiac seks z inna kobieta. A pozniej z jeszcze inna. Nastepnie ma ochote na platki i odrobine snu, a pozniej chce uprawiac seks z jeszcze inna kobieta, i tak az do smierci. Kobieta — uznalem, ze powinienem dobierac slowa odrobine ostrozniej, opisujac plec, do ktorej nie naleze — chce stworzyc zwiazek. Moze sypiac z wieloma mezczyznami, zanim go osiagnie, ale ostatecznie tego wlasnie pragnie. To jest jej cel. Mezczyzni nie maja celow. Takich naturalnych. Wiec je wymyslaja i umieszczaja je na drugim koncu boiska pilkarskiego. Pozniej wymyslaja pilke nozna. Albo wywoluja bojki, albo staraja sie wzbogacic, albo wszczynaja wojny, albo wpadaja na jeden z niezliczonych durnych pomyslow, aby zrekompensowac sobie w ten sposob brak prawdziwych celow.
— Zawracanie glowy — prychnela Ronnie.
— To, oczywiscie, jest druga zasadnicza roznica.
— Naprawde uwazasz, ze chcialabym stworzyc z toba zwiazek?
Podchwytliwe. Zwod, pilka nisko.
— Nie wiem, Ronnie. Nie osmielilbym sie zgadywac, czego chcesz od zycia.
— Ach, znowu pleciesz bzdury. Wez wreszcie sprawy w swoje rece, Thomas.
— Ciebie mam wziac w swoje rece?
Ronnie zatrzymala sie. Wyszczerzyla zeby w usmiechu.
— To juz znacznie lepiej.
Znalezlismy budke telefoniczna, z ktorej Ronnie zadzwonila do galerii. Poinformowala wlasciciela, ze czuje sie wyczerpana napieciem towarzyszacym naprawie samochodu i reszte popoludnia zamierza spedzic w lozku. Nastepnie wsiedlismy do samochodu i pojechalismy na lunch do hotelu Claridges.
Wiedzialem, ze w koncu bede musial opowiedziec Ronnie troche o tym, co sie stalo, i troche o tym, co wedlug mnie mialo sie stac. Prawdopodobnie, majac na uwadze zarowno swoje, jak i jej dobro, musialbym przy okazji troche naklamac, a takze wspomniec o Sarze. Z tego powodu odkladalem te rozmowe na pozniej.
Naprawde polubilem Ronnie. Moze gdyby byla „dama w opalach” uwieziona w czarnym zamku na szczycie czarnej gory, zakochalbym sie w niej. Ale nia nie byla. Siedziala naprzeciwko mnie, trajkoczac wesolo i zamawiajac sole z salatka z rukoli, podczas gdy w holu za naszymi plecami kwartet smyczkowy w austriackich strojach narodowych pitolil jakis kawalek Mozarta.
Rozejrzalem sie po sali, szukajac wzrokiem sledzacych mnie tajniakow, majac jednoczesnie swiadomosc, ze tym razem moge miec do czynienia z wiecej niz jedna ekipa. W zasiegu wzroku nie dostrzeglem zadnych oczywistych kandydatow, chyba ze CIA zaczela werbowac siedemdziesiecioletnie wdowy, ktorych twarze ktos najwyrazniej posypal proszkiem do pieczenia.
Zreszta mniej przejmowalem sie tym, czy ktos nas sledzi, niz tym, czy moze podsluchac nasza rozmowe. Wybralismy Clardiges przypadkowo, co gwarantowalo, ze nikt nie zainstalowal wczesniej podsluchu. Siedzialem tylem do sali, tak wiec jakiekolwiek mikrofony kierunkowe okazalyby sie bezuzyteczne. Nalalem nam po duzym kieliszku zupelnie znosnego wina Pouilly-Fuisse, ktore wybrala Ronnie, i zaczalem mowic.
Zaczalem od informacji o smierci ojca Sary i tego, ze bylem jej swiadkiem. Chcialem szybko miec