najgorsza czesc z glowy; wrzucic Ronnie na gleboka wode, a pozniej powoli holowac ja do brzegu, pozwalajac, aby naturalny hart ducha pozwolil jej poradzic sobie z sytuacja. Jednoczesnie nie chcialem, aby pomyslala, ze sie boje, poniewaz nie przysluzyloby sie to zadnemu z nas.
Zniosla te wiadomosc dobrze. Lepiej niz sole, ktora lezala nietknieta na talerzu z zalosna mina „Czy powiedzialem cos nie tak?”, dopoki kelner jej nie porwal.
Zanim skonczylem opowiesc, kwartet smyczkowy porzucil Mozarta na rzecz motywu przewodniego z
— A wiec zamierzasz to zrobic, prawda? Zrobisz to, co ci kaza?
Wzruszylem lekko ramionami.
— Tak, Ronnie, to wlasnie zamierzam zrobic. Nie mam na to ochoty, ale inne rozwiazania sa nieco gorsze.
— I to ma byc powod?
— Tak. Z tego wlasnie powodu wiekszosc ludzi decyduje sie na wiekszosc rzeczy. Jezeli nie zrobie tego, co ml kaza, prawdopodobnie zabija Sare. Zabili juz jej ojca, wiec nie beda musieli porywac sie na cos nowego.
— Ale zginie wielu ludzi.
Miala w oczach lzy i gdyby nie to, ze akurat pojawil sie kelner i probowal nam opchnac kolejna butelke pouilly, prawdopodobnie bym ja przytulil. Zamiast tego wzialem ja za reke.
— Ludzie i tak by zgineli — powiedzialem, wsciekly na siebie, ze moje slowa brzmia jak jedna z paskudnych pogadanek Barnesa. — Znalezliby kogos na moje miejsce albo wymyslili inny sposob. Rezultat bylby taki sam, z ta roznica, ze Sara przyplacilaby to zyciem. Z takimi ludzmi mamy do czynienia.
Ponownie spuscila wzrok i widzialem, ze przyznaje mi racje. Mimo to chciala wszystko posprawdzac, jak ktos, kto wyjezdza na dlugi czas z domu. Zawor gazu zamkniety, telewizor wylaczony z pradu, lodowka rozmrozona.
— No a ty? — zapytala po chwili. — Jezeli ci ludzie sa tacy, jak opowiadasz, co sie z toba stanie? Zabija cie, prawda? Czy im pomozesz, czy nie, predzej czy pozniej cie zabija?
— Zapewne sprobuja, Ronnie. Nie potrafilbym cie oklamac w tej kwestii.
— A w jakiej kwestii moglbys mnie oklamac? — rzucila szybko, ale chyba nie chciala, zeby to tak zabrzmialo.
— Rozni ludzie probowali juz mnie w przeszlosci zabic, Ronnie — wyjasnilem — ale im sie nie udalo. Wiem, ze uwazasz mnie za prozniaka, ktory nie potrafi nawet zrobic zakupow, ale potrafie zadbac o siebie w inny sposob — przerwalem, aby zobaczyc, czy sie usmiechnie. — Jezeli inne sposoby zawioda, znajde sobie jakas elegancka babeczke ze sportowym samochodem, ktora o mnie zadba.
Podniosla wzrok i niemal sie usmiechnela.
— Jedna juz znalazles — powiedziala i wyjela portmonetke.
Zaczelo padac, a poniewaz Ronnie zostawila opuszczony dach w swoim tvr, musielismy pognac co sil w nogach Mayfair, aby uratowac skorzane siedzenia.
Mocowalem sie wlasnie z zapieciem dachu, probujac wykombinowac, jak zakryc pietnastocentymetrowa szczeline miedzy stelazem a przednia szyba, kiedy poczulem czyjas dlon na ramieniu. Staralem sie zareagowac na tyle naturalnie, na ile to bylo mozliwe.
— A kim ty niby, kurwa, jestes? — odezwal sie glos.
Wyprostowalem sie powoli i obrocilem glowe. Byl — mniej wiecej mojego wzrostu, niewiele mlodszy, ale znacznie zamozniejszy. Koszule kupil u jednego ze znanych krawcow na Jermyn Street, garnitur uszyl mu na miare jakis krawiec na Savile Row, a glos wyksztalcil w jednej z drozszych prywatnych szkol. Ronnie wystawila glowe z bagaznika, gdzie skladala ochronny pokrowiec.
— Philip — stwierdzila, co mnie w zasadzie nie zaskoczylo.
— Kto to, kurwa, jest? — powtorzyl Philip, wciaz patrzac na mnie.
— Jak sie masz, Philip?
Staralem sie byc mily. Naprawde sie staralem.
— Spierdalaj — powiedzial.
Odwrocil sie do Ronnie.
— Czy to ten palant, ktory pil moja wodke?
Gromadka turystow w jaskrawych anorakach zatrzymala sie i usmiechnela do nas, majac nadzieje, ze tak naprawde tworzymy paczke dobrych przyjaciol. Ja rowniez mialem taka nadzieje, ale czasami nadzieja to za malo.
— Philip, prosze, nie badz nudny.
Ronnie zatrzasnela bagaznik i podeszla do nas. Dynamika sytuacji zmienila sie nieco i mialem nadzieje, ze uda mi sie wycofac, zostawiajac ich samych. Ostatnia rzecza, na ktora mialem ochote, bylo wplatanie sie w cudze — problemy przedmalzenskie, jednak Philip nie mial zamiaru odpuscic.
— Gdzie sie, kurwa, wybierasz? — zapytal, unoszac lekko podbrodek.
— Zejdz mi z drogi — odparlem.
— Daj spokoj, Philip.
— Ty gnoju! Za kogo ty sie, kurwa, uwazasz?
Wyciagnal prawa reke i chwycil mnie za klapy marynarki. Trzymal je mocno, ale nie na tyle, aby obligowalo go to do wszczecia bojki. Poczulem ulge. Spojrzalem na jego dlon, po czym przenioslem wzrok na Ronnie. Dawalem jej szanse na rozladowanie sytuacji.
— Philip, nie badz glupi — powiedziala.
Trudno rzecz jasna o gorszy dobor slow. Kiedy mezczyzna zostanie zapedzony w kozi rog, ostatnia rzecza, ktora moze go uspokoic, jest kobieta mowiaca: „Nie badz glupi”. Gdybym to ja znalazl sie na jej miejscu, powiedzialbym, ze jest mi przykro, poglaskal go po czole, usmiechnal sie lub zrobil cokolwiek innego, byle tylko zatamowac strumien hormonow.
— Zadalem pytanie — nie ustepowal Philip. — Za kogo ty sie uwazasz? Wypijasz moj alkohol, obsikujesz moje terytorium?
— Pusc mnie, prosze — powiedzialem. — Pognieciesz mi marynarke.
Widzicie, jak rozsadnie sie zachowywalem? Nie pognebilem go, nie wyzywalem go na pojedynek, nie stanalem do walki ani nic w tym stylu. Wykazalem jedynie zwyczajna troske o stan marynarki. Jak mezczyzna wobec mezczyzny.
— Gowno mnie obchodzi twoja marynarka, ofermo.
I to by bylo na tyle. Po wyprobowaniu wszystkich mozliwych srodkow dyplomatycznych i ich odrzuceniu przez druga strone, postanowilem uciec sie do przemocy.
Najpierw sprobowalem go odepchnac, ale naturalnie stawil opor. W zwiazku z tym odsunalem sie i przekrecilem w bok. W tej sytuacji musial zgiac nadgarstek, aby nie puscic klap mojej marynarki. Przytrzymalem jego dlon, uniemozliwiajac rozluznienie uchwytu, a drugim przedramieniem oparlem sie delikatnie na wyprostowanym lokciu. Jezeli was to ciekawi, jest to jedna z technik aikido zwana Nikkyo i pozwala praktycznie bez wysilku zadac przeciwnikowi niewiarygodny bol.
Krew odplynela mu z twarzy, kiedy osunal sie w dol, desperacko starajac sie zmniejszyc nacisk na przegub dloni. Puscilem go, zanim dotknal kolanami chodnika, poniewaz uznalem, ze jezeli pozwole mu wyjsc z tej sytuacji z twarza, nie dam mu pretekstu do podjecia innych dzialan. Nie chcialem rowniez, aby przez reszte popoludnia Ronnie kleczala nad nim i powtarzala: „No, juz dobrze, dobrze, kto jest moim dzielnym zolnierzem?”
— Przepraszam — powiedzialem i usmiechnalem sie niepewnie, jakbym rowniez nie do konca wiedzial, co sie stalo. — Nic ci nie jest?
Philip rozprostowal reke i poslal mi pelne nienawisci spojrzenie, ale obaj wiedzielismy, ze niczego w zwiazku z tym nie zrobi. Mimo wszystko nie mial pewnosci, czy celowo zadalem mu bol.
Ronnie stanela miedzy nami i lagodnie polozyla dlon na jego piersi.
— Philip, to zupelnie nie tak jak myslisz.
— Czyzby?