telefonicznej i przedyktuje im mnostwo nazwisk i adresow.

Odkrycie, ze jazdy uczyli mnie slepi instruktorzy, lekko mna wstrzasnelo.

Przedstawili mi plan infiltracji i kazali milion razy powtorzyc kazdy etap. Obawiali sie, jak sadze, ze jako Anglik nie potrafie zapamietac wiecej niz jednej mysli na raz, a kiedy przekonali sie, ze dosc latwo przyswoilem sobie calosc, klepali sie po plecach i powtarzali „Dobra robota”.

Po ohydnej kolacji skladajacej sie z klopsikow i lambrusco, podanej przez udreczonego Sama, Louis i pozostala trojka spakowali teczki, uscisneli mi dlon, pokiwali znaczaco glowami, po czym wsiedli do samochodow i odjechali droga do szczescia. Nie pomachalem im na pozegnanie.

Zamiast tego poinformowalem Carlow, ze udaje sie na spacer. Przeszedlem przez ogrod na tyl domu, gdzie trawnik opadal lagodnie w dol do rzeki, tworzac najpiekniejszy widok na calej dlugosci Tamizy.

Byla ciepla noc, a na drugim brzegu wciaz spacerowaly mlode pary i starsi ludzie z psami. W poblizu zacumowalo kilka lodzi motorowych, woda chlupala lagodnie o kadluby, a z okien kabin wydobywalo sie lagodne, cieple, zolte swiatlo. Ludzie smiali sie, czulem zapach zupy z puszki.

Tkwilem po uszy w gownie.

Barnes zjawil sie zaraz po polnocy i wygladal zupelnie inaczej niz podczas naszego pierwszego spotkania. Zniknely eleganckie ubrania i bardziej przypominal czlowieka, ktory za chwile ma wyjechac do nikaraguanskiej dzungli. Spodnie khaki, ciemnozielona koszula z diagonalu, buty Red Wing. Miejsce roleksa zajal wojskowy zegarek z plociennym paskiem. Mialem wrazenie, ze z radoscia stanalby przed lustrem i pokryl kamuflazem twarz, ktora wygladala na jeszcze bardziej pobruzdzona niz wczesniej.

Odeslal Carlow i razem usiedlismy w salonie. Wyjal z teczki pol butelki jacka danielsa, paczke marlboro i pomalowana w barwy ochronne zapalniczke Zippo.

— Jak sie miewa Sara? — zapytalem.

Pytanie bylo dosc glupie, ale musialem je zadac. Poza wszystkim to wlasnie z jej powodu robilem to wszystko, wiec gdyby okazalo sie, ze tego poranka wpadla pod autobus albo umarla na malarie, na pewno wypisalbym sie z interesu. Nie zeby Barnes mial mi o tym powiedziec, ale mialem nadzieje wyczytac cos z jego twarzy.

— Dobrze — odparl. — Czuje sie dobrze.

Rozlal bourbona do szklaneczek i popchnal jedna w moja strone.

— Chce z nia porozmawiac — powiedzialem. Patrzyl na mnie z kamienna twarza. — Musze wiedziec, ze nic jej sie nie stalo. Ze zyje i ma sie dobrze.

— Mowie przeciez, ze wszystko u niej w porzadku — wychylil odrobine bourbona.

— Wiem, uslyszalem. Problem w tym, ze jestes psychopata, ktorego slowo liczy sie dla mnie mniej niz kropla rzygowin.

— Tez za toba nie przepadam, Thomas.

Siedzielismy naprzeciw siebie, popijajac whisky i palac — papierosy, ale atmosfera dalece odbiegala od idealnej relacji zwierzchnik-agent i pogarszala sie z kazda sekunda.

— Wiesz, co jest twoim problemem? — zapytal po chwili Barnes.

— Tak, doskonale wiem, co jest moim problemem. Moj problem kupuje ubrania z katalogu L. L. Bean i siedzi naprzeciwko mnie.

Udal, ze nie slyszy. A moze nie udawal.

— Twoj problem, Thomas, polega na tym, ze jestes Brytyjczykiem. — Zaczal w dziwny sposob ruszac glowa. Co chwile w karku trzaskala mu jakas kostka, co wydawalo sie sprawiac mu przyjemnosc. — Wszystko, co jest nie w porzadku z toba, jest tez nie w porzadku z ta zapadla, zasrana wyspa.

— Chwileczke! — zawolalem. — Jedna krociutka chwileczke. Chyba sie przeslyszalem. Czyzby pieprzony Amerykanin mowil mi, co jest nie w porzadku z moim krajem?

— Brakuje ci jaj, Thomas. Nie masz ich. Ten kraj ich nie ma. Moze kiedys je mieliscie, ale to juz przeszlosc. Zreszta srednio mnie to obchodzi.

— Uwazaj, Rusty, uwazaj… — powiedzialem. — Powinienem cie ostrzec, ze u nas slowo „jaja” uwaza sie za synonim odwagi. Nie rozumiemy amerykanskiego znaczenia. Dla was „jaja” oznacza niewyparzona gebe i erekcje za kazdym razem, kiedy mowicie „Delta”, „atak” i „skopac tylek”. Mamy tu do czynienia z istotna roznica kulturowa. A dla nas roznica kulturowa — dodalem, bo musze przyznac, ze troche we mnie zawrzalo — nie oznacza w tym wypadku odmiennych wartosci. Rozumiemy przez nia: pierdolic was w dupe szczotka druciana.

Wybuchnal smiechem. Nie na taka reakcje liczylem. Mialem nadzieje, ze sprobuje mnie uderzyc, dzieki czemu moglbym zadac mu cios w gardlo i odjechac w noc ze spokojnym umyslem.

— No coz, Thomas — powiedzial. — Mam nadzieje, ze oczyscilismy w ten sposob atmosfere. Mam nadzieje, ze lepiej sie teraz czujesz.

— O wiele lepiej, dziekuje — zgodzilem sie.

— Ja tez.

Wstal, aby ponownie napelnic szklaneczki. Rzucil mi na kolana papierosy i zapalniczke.

— Thomas, powiem wprost. W tej chwili nie mozesz sie zobaczyc z Sara Woolf, ani z nia porozmawiac. To niemozliwe. Nie oczekuje jednak, ze kiwniesz dla mnie palcem, dopoki jej nie zobaczysz. Co powiesz na taki uklad? Brzmi uczciwie?

Lyknalem whisky i wyciagnalem papierosa z paczki.

— Nie macie jej, prawda?

Ponownie sie zasmial. Uznalem, ze musze polozyc kres tym wybuchom wesolosci.

— Nigdy nie powiedzialem, ze ja mamy, Thomas. Sadziles, ze trzymamy ja gdzies przykuta do lozka? Daj spokoj, moglbys nas choc troche docenic. Jestesmy zawodowcami, a nie jakimis zoltodziobami. — Usiadl ponownie na krzesle i wrocil do rozciagania szyi. Zalowalem, ze nie moge mu pomoc. — Jezeli tylko zajdzie taka potrzeba, w kazdej chwili mozemy skontaktowac sie z Sara. Akurat w tej chwili, poniewaz zachowujesz sie, jak na grzecznego angielskiego chlopca przystalo, nie ma takiej potrzeby. W porzadku?

— Nie, nie w porzadku — zgasilem papierosa i wstalem. Barnes nie wydawal sie tym przejmowac. — Albo sie z nia zobacze i upewnie sie, ze nic sie jej nie stalo, albo niczego dla ciebie nie zrobie. Nie tylko niczego dla ciebie nie zrobie, ale moze nawet zabije cie, aby udowodnic, jak bardzo jestem niechetny zrobieniu czegokolwiek. W porzadku?

Ruszylem powoli w jego kierunku. Wiedzialem, ze moze zawolac Carlow, ale zupelnie sie tym nie przejmowalem. W razie czego ja potrzebowalbym tylko kilku sekund, podczas gdy Carlowie musieliby przez godzine rozgrzewac te swoje idiotyczne zwaly miesni. I wtedy zorientowalem sie, dlaczego Barnes zachowuje sie tak swobodnie.

Zanurzyl reke w stojacej u jego boku teczce i w jego dloni blysnal metalowy przedmiot. Byl to duzy pistolet. Trzymal go luzno nad kroczem, mierzac w moj brzuch z odleglosci okolo dwoch i pol metra.

— A wiec to taki z ciebie zartownis — odezwalem sie. — Uwazaj, bo dostaniesz erekcji, Barnes. Czy to nie przypadkiem colt delta elite?

Tym razem nie odpowiedzial, tylko wpatrywal sie we mnie.

— Kaliber dziesiec milimetrow — powiedzialem. — Bron dla ludzi, ktorzy albo maja malego penisa, albo malo wiary w swoja umiejetnosc trafienia w srodek celu.

Zastanawialem sie, jak przebyc te dwa i pol metra, nie obrywajac zbyt dotkliwie. Nie bylo to latwe, ale mimo wszystko mozliwe. Pod warunkiem, ze mialo sie jaja. Przed i po zdarzeniu.

Musial wyczuc, o czym mysle, poniewaz odbezpieczyl pistolet. Bardzo powoli. Musze przyznac, ze trzask byl sugestywny.

— Wiesz, co to jest kulka Glaser, Thomas? — mowil cichym, niemal kojacym glosem.

— Nie, Rusty — odparlem. — Nie wiem, co to jest kulka Glaser, ale cos mi sie wydaje, ze wolisz mnie zanudzic na smierc wyjasnieniami niz zastrzelic. No, dawaj.

— Kula produkowana przez Glaser Safety Slug to mala miseczka z miedzi. Wypelniona drobniutkim srutem zanurzonym w cieklym teflonie — odczekal, az to do mnie dotrze. Wiedzial, ze zrozumiem. — Producent daje gwarancje, ze w chwili uderzenia glaser przekazuje celowi dziewiecdziesiat piec procent swojej energii. Pocisk nie przelatuje na wylot, nie rykoszetuje, tylko rozwala cel — przerwal, aby pociagnac lyk whisky. — Robi duze, ale to

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату