smiechem, napelniajacy ja radoscia i z tego, co widze, napelniajacy ja takze kawalkami siebie — to Russell R Barnes.

Zrobimy sobie teraz mala przerwe. Dolaczcie do nas po tym, jak rzuce przez pokoj pudelkiem ze slajdami.

Rozdzial 20

Zycie sklada sie ze szlochow, pociagania nosem i usmiechow z przewaga pociagania nosem. O. Henry

Opowiedzialem Solomonowi o wszystkim. Musialem.

Widzicie, Solomon to madry czlowiek, jeden z najmadrzejszych, jakiego kiedykolwiek poznalem, i glupio byloby nie skorzystac z jego intelektu i na wlasna reke szukac nieporadnie wyjscia z sytuacji. Dopoki nie zobaczylem tych zdjec, bylem praktycznie zdany sam na siebie, samotnie zlobilem plugiem koleine swojego losu, nadszedl jednak czas, aby przyznac, ze plug zaczal telepac sie na ostrzejszych skretach i wjechal w boczna sciane stodoly.

Skonczylem mowic o czwartej nad ranem. Duzo wczesniej Solomon otworzyl plecak i wyjal z niego rzeczy, ktorych w jego swiecie najwyrazniej nigdy nie brakuje Solomonom. Mielismy termos goracej herbaty, dwa plastikowe kubki; po jednej pomaranczy i noz do ich obrania; oraz cwierckilogramowa czekolade mleczna Cadbury's.

Jedlismy, pilismy, palilismy i z dezaprobata wyrazalismy sie o paleniu, a ja przedstawialem opowiesc o Projekcie Absolwent od poczatku do srodka. Wyjasnilem, ze nie znajdowalem sie w miejscu, w ktorym sie znajdowalem, robiac to, co robilem, dla dobra demokracji; ze nie chronilem ludzi spiacych w swoich lozkach ani nic przyczynialem sie do zwiekszenia wolnosci i szczesliwosci na swiecie; zajmowalem sie jedynie — i to od samego poczatku — sprzedaza broni.

Co znaczylo, ze Solomon rowniez ja sprzedawal. Ja robilem za przedstawiciela handlowego, a Solomon lokowal sie gdzies w dziale marketingu. Wiedzialem, ze niespecjalnie mu sie to spodoba.

Solomon sluchal, kiwal glowa i zadawal odpowiednie pytania w odpowiedniej kolejnosci i w odpowiednim czasie. Nie potrafilem odgadnac, czy mi uwierzyl, ale ostatecznie nigdy mi sie ta sztuka nie udala z Solomonem i prawdopodobnie nigdy nie uda.

Kiedy skonczylem, rozparlem sie na krzesle i zaczalem bawic sie czastkami czekolady, zastanawiajac sie, czy przywiezienie czekolady Cadbury's do Szwajcarii przypomina wiezienie drzewa do lasu; uznalem, ze nie. Szwajcarska czekolada radykalnie stracila na jakosci od czasow mojego dziecinstwa i obecnie nadaje sie wylacznie na prezent dla cioci. W tym samym czasie czekolada Cadbury's mozolnie czynila postepy, stawala sie lepsza i tansza niz jakakolwiek inna czekolada na swiecie. Tak przynajmniej uwazam.

Diabelnie ciekawa opowiesc, panie, jezeli moge sie tak wyrazic.

Solomon stal, wpatrujac sie w sciane. Gdyby znajdowalo sie tam okno, prawdopodobnie patrzylby sie przez okno, ale sie nie znajdowalo.

— Ano — zgodzilem sie.

Wrocilismy do zdjec i zaczelismy sie zastanawiac nad ich sensem. Przypuszczalismy i zakladalismy; bycmozelismy, acojezelismy i chybazelismy; az wreszcie, kiedy pierwsze promienie slonca zaczely polyskiwac na sniegu i wlewac sie do srodka przez okiennice i szpare pod — drzwiami, uznalismy, ze przynajmniej udalo nam sie rozpatrzyc sprawe ze wszystkich punktow widzenia.

Istnialy trzy mozliwe wyjasnienia.

Calkiem sporo podwyjasnien, rzecz jasna, ale na tym etapie wolelismy nakreslic obraz sytuacji szerokimi pociagnieciami pedzla, dlatego zagarnelismy podwyjasnienia na trzy glowne stosy, ktore przedstawialy sie nastepujaco: on wciskal kit jej; ona wciskala kit jemu; zadne z nich nie wciskalo kitu drugiemu, tylko po prostu sie w sobie zakochali — dwoje Amerykanow spedzajacych ze soba dlugie popoludnia w obcym miescie.

— Jezeli ona wciska kit jemu — zaczalem po raz mniej wiecej setny — jaki ma w tym cel? Co zamierza w ten sposob uzyskac?

Solomon pokiwal glowa, zacisnal powieki i szybkim ruchem dloni przetarl twarz.

— Chciala go sklonic do jakichs wyznan po odbyciu stosunku seksualnego? — wzdrygnal sie, slyszac wlasne slowa. — Nagrywa je, filmuje czy cos w tym stylu i wysyla do „Washington Post”?

Nie bardzo mi sie to podobalo, jemu zreszta tez.

— Powiedzialbym, ze to niezbyt przekonujace.

Solomon ponownie pokiwal glowa. Wciaz zgadzal sie — ze mna czesciej, niz na to zaslugiwalem, prawdopodobnie z powodu ulgi, jaka odczuwal, widzac, ze moj swiat nie rozsypal sie jak domek z kart — nie siedzialem na podlodze, zastanawiajac sie, co sie stalo z krolem pik albo dziewiatka karo — i chcial z powrotem wzbudzic we mnie optymizm i zachecic do racjonalnego myslenia.

— A wiec to on wciska kit jej? — powiedzial, przekrzywiajac glowe, unoszac brwi, prowadzac mnie za reke niczym pelen subtelnosci pies pasterski.

— No moze — zastanawialem sie. — Ulegly jeniec sprawia mniej klopotow niz krnabrny. A moze naopowiadal — jej niestworzonych historii, zapewnil, ze sytuacja jest pod kontrola. „Po mojej interwencji sprawa zajal sie sam prezydent”, cos w tym stylu.

To rowniez nie brzmialo najlepiej.

W ten sposob zostala nam ewentualnosc numer trzy.

Z jakiego powodu kobieta taka, jak Sara Woolf, chcialaby zwiazac sie z mezczyzna takim, jak Russell P Barnes? Dlaczego mialaby z nim spacerowac, smiac sie i robic najlepszy uzytek z wszystkich czterech posladkow, jakimi razem dysponowali? A nie mialem wiekszych watpliwosci, ze to wlasnie robili.

No, dobrze, byl przystojny. Wysportowany. W glupi sposob inteligentny. Mial wladze. Dobrze sie ubieral. Ale pomijajac to, co jej sie w nim podobalo? Na litosc boska, mial wystarczajaco wiele lat, aby byc skorumpowanym przedstawicielem jej rzadu.

Wlokac sie z powrotem do hotelu, rozmyslalem nad seksualnymi urokami Russella R Barnesa. Swit zdazyl juz na dobre zagoscic w alpejskiej stacji zimowej, a snieg zaczal polyskiwac elektryzujaca, swieza biela. Wchodzil mi pod nogawki, skrzypial pod butami, a ten lezacy tuz przede mna wydawal sie mowic: „Nie wchodz na mnie, prosze, nie wchodz… ojej”.

Russell Poldupek Barnes.

Dotarlem do hotelu i na palcach przeszedlem korytarzem do pokoju. Otworzylem drzwi, wslizgnalem sie do srodka i zastyglem w bezruchu z do polowy zdjeta wiatrowka. Po wedrowce przez snieg, podczas ktorej otaczalo mnie jedynie alpejskie powietrze, wyczuwalem wszystkie niuanse zapachow wewnatrz budynku — zwietrzale piwo z baru, szampon na dywanie, chlor z basenu w piwnicy, krem przeciwsloneczny praktycznie ze wszystkich stron — a teraz dolaczyl do nich nowy zapach. Zapach czegos, co z pewnoscia nie powinno sie znajdowac w moim pokoju.

Nie powinno sie tam znajdowac, poniewaz zaplacilem za jedynke, a szwajcarskie hotele slyna z rygorystycznego podejscia do tych spraw.

Latifa lezala wyciagnieta na lozku, pograzona we snie, z koldra owinieta wokol nagiego ciala. Wygladala

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату