— No.
Autostrada buczala dookola.
— Dlaczego pytasz?
Wzruszylem ramionami.
— Po prostu… no wiesz… tak sie zastanawiam.
Zasmial sie niczym szalony rockandrollowiec.
— Ricky, przyjacielu, lepiej sie nie zastanawiaj. Zajmij sie dzialaniem. Jestes dobry w dzialaniu. Trzymaj sie tego.
Tez sie zasmialem, poniewaz Francisco uwazal, ze wlasnie takimi slowami poprawi mi humor. Gdyby byl pietnascie centymetrow wyzszy, zmierzwilby mi wlosy niczym wielkoduszny starszy brat.
— No wiem. Tak sie jednak zastanawialem…
Przerwalem. Na trzydziesci sekund obaj wyprostowalismy sie na siedzeniach, kiedy mijal nas ciemnoniebieski peugeot
— Tak sie zastanawialem — podjalem — ze jak na przyklad placilem czekiem w hotelu… i pomyslalem, ze to kupa pieniedzy… no wiesz… nasza szostka… hotele i w ogole… bilety lotnicze… kupa pieniedzy. I zaczalem sie zastanawiac… skad sie one biora? No bo przeciez ktos musi za to placic, co nie?
Francisco pokiwal madrze glowa, jakby staral sie pomoc mi w rozwiazaniu skomplikowanego problemu z dziewczyna.
— Jasne, Ricky. Ktos za to placi. Przez caly czas ktos musi placic.
— No wlasnie. Tak sobie wlasnie pomyslalem. Ktos musi za to placic. No wiec zastanawialem sie wlasnie… no wiesz… kto to jest?
Przez chwile patrzyl przed siebie, po czym powoli odwrocil sie i obrzucil mnie przeciaglym spojrzeniem. Tak przeciaglym, ze musialem nieustannie zerkac na droge przed nami, sprawdzajac, czy nie zblizamy sie do konwoju skaczacych z pasa na pas tirow.
Miedzy tymi spojrzeniami, wpatrywalem sie w niego najbardziej niewinnym wzrokiem glupka, na jaki tylko — mnie bylo stac. Staralem sie w ten sposob powiedziec, te Ricky nie jest niebezpieczny. Ricky to szczery zolnierz. Ricky to prosty czlowiek, ktory po prostu chce sie dowiedziec, kto od kogo dostaje wyplate. Ricky nie jest nigdy nie byl i nie bedzie — zagrozeniem.
Zachichotalem nerwowo.
— Moze powinienes patrzec sie na droge — mruknalem. — To znaczy… no wiesz.
Francisco przygryzl warge, po czym niespodziewanie sie zasmial i z powrotem odwrocil sie przodem do kierunku jazdy.
— Pamietasz Grega? — odezwal sie radosnym, melodyjnym glosem.
Zmarszczylem brwi, poniewaz poza sprawami, ktore zdarzyly sie w trakcie kilku ostatnich godzin, Ricky nie byl pewien, czy cokolwiek dobrze pamieta.
— Greg — powtorzyl. — W porsche. Z cygarami. Zrobil ci zdjecie do paszportu.
Odczekalem chwile, po czym energicznie pokiwalem glowa.
— No jasne, pamietam Grega. Jezdzil porsche.
Francisco usmiechnal sie. Moze pomyslal, ze nie ma — znaczenia, co mi powie, bo i tak wszystko zapomne, zanim dojedziemy do Paryza.
— To wlasnie on. Bo widzisz, Greg to przebiegly gosc.
— Tak? — zdziwilem sie, jakbym pierwszy raz slyszal to okreslenie.
— No pewnie — powiedzial Francisco. — Naprawde przebiegly. Przebiegly gosc z duza iloscia pieniedzy. Przebiegly gosc z duza iloscia roznych rzeczy.
Przez chwile zastanawialem sie nad jego slowami.
— A mnie sie wydawalo, ze to dupek — stwierdzilem.
Francisco zerknal na mnie zaskoczony i zaraz potem — wybuchnal salwami radosnego smiechu, raz za razem uderzajac piescia w kierownice.
— Jasne, ze to dupek — wykrzyknal. — Pieprzony dupek, tak wlasnie.
Smialem sie razem z nim, promieniejac z dumy, ze udalo mi sie rozbawic mistrza. W koncu sie uspokoilismy, a Francisco nachylil sie do magnetofonu i wylaczyl Bruce'a Springsteena. O malo go nie ucalowalem.
— Greg wspolpracuje z jeszcze jednym gosciem — powiedzial Francisco, niespodziewanie powaznym tonem. — W Zurychu. Zajmuja sie finansami. Obracaja pieniedzmi na duza skale, robia interesy. Bardzo rozne interesy. Rozumiesz?
Spojrzal na mnie, a ja poslusznie zmarszczylem brwi, udajac niezwykle skupionego. Wydawalo mi sie, ze tego wlasnie oczekiwal.
— W kazdym razie do Grega trafiaja te pieniadze. Dostaje polecenie, ze ma zrobic z nimi to, zrobic tamto. Przetrzymac. Stracic. Cokolwiek.
— To znaczy, ze mamy konto bankowe? — zapytalem, szczerzac zeby w usmiechu.
Francisco rowniez sie usmiechnal.
— Jasne, ze mamy konto bakowe, Ricky. Mamy mnostwo kont bankowych.
Potrzasnalem glowa ze zdumienia nad pomyslowoscia tego rozwiazania, po czym ponownie zmarszczylem brwi.
— A wiec Greg za nas placi, zgadza sie? Ale nie swoimi pieniedzmi?
— Nie, nie swoimi. Zajmuje sie tym i bierze procent. Duzy procent, jak sadze, biorac pod uwage, ze on jezdzi porsche, a ja mam tylko pieprzona alfe. Ale pieniadze nie naleza do niego.
— A wiec do kogo? — zapytalem. Pewnie za szybko. — To znaczy do jednej osoby? Do kilku czy jak?
— Do jednej osoby — powiedzial Francisco, po czym obrzucil mnie ostatnim, rozstrzygajacym spojrzeniem, badajac mnie, oceniajac, probujac sobie przypomniec — wszystkie momenty, kiedy go zirytowalem, i wszystkie momenty, kiedy byl ze mnie zadowolony; rozwazajac, czy zasluzylem na te informacje, ktorej nie mialem prawa ani powodu uslyszec. Pociagnal nosem, co robil zawsze, kiedy przygotowywal sie do powiedzenia czegos waznego.
— Nie znam nazwiska — powiedzial. — To znaczy prawdziwego. Tym niemniej uzywa pewnego nazwiska do zalatwiania spraw finansowych. W bankach.
— Tak?
Staralem sie, aby nie zauwazyl, ze wstrzymuje oddech. Cisco droczyl sie ze mna, dla zabawy odwlekajac odpowiedz.
— Tak? — powtorzylem.
— Nazywa sie Lucas — powiedzial w koncu. — Michael Lucas.
Skinalem glowa.
— Fajnie.
Po chwili przylozylem glowe do szyby i udawalem, ze spie.
Cos sie szykuje, myslalem, sluchajac dudnienia kol na autostradzie wiodacej do Paryza, i Bog jeden raczy wiedziec co. Ktos wciela w zycie dziwna filozofie. Tyle tylko, ze ja nie zdawalem sobie z tego wczesniej sprawy.
Zawsze przyjmowalem, ze przykazanie „Nie zabijaj” znajduje sie na szczycie listy. Jako to najwazniejsze. Nalezalo oczywiscie wystrzegac sie pozadliwego spogladania na tylki sasiadek; podobnie cudzolostwa, oddawania czci cudzym bogom, nie wolno tez zapominac o czczeniu ojca swego i matki swojej.
Ale „Nie zabijaj” — to naprawde prawdziwe Przykazanie. Takie, ktore wszyscy pamietaja, poniewaz wydaje sie najsluszniejsze, najsprawiedliwsze i najbardziej kategoryczne.
Wszyscy zapominaja, ze nie nalezy mowic falszywego swiadectwa przeciw blizniemu swemu. W porownaniu z „Nie zabijaj” wydaje sie to zupelnie blahe. Przypomina czepianie sie. Jak mandat za nieprawidlowe parkowanie.
Kiedy jednak zostanie skierowane przeciwko tobie i kiedy instynktownie reagujesz na nie, na kilka sekund, zanim mozg ma w ogole szanse przetrawic to, co uslyszal, zdajesz sobie sprawe, ze zycie, moralnosc, wartosci nie funkcjonuja tak, jak to sobie wyobrazales.