Dwie cytrynki i kisc czeresni. Zagraj jeszcze raz.
— Obawiam sie, ze Ronnie cie wtedy oklamala — wyjasnilem przepraszajacym tonem.
Odchylil sie na krzesle, a na jego twarzy wykwitl lekki, sympatyczny usmiech z gatunku „Nic, co powiesz, nie zbije mnie z tropu”.
— Doprawdy?
Milczenie.
— Niegrzeczna dziewczynka.
— Nie zrobila tego z poczucia winy. Musisz zrozumiec, ze miedzy nami nic nie bylo — odczekalem chwile; mniej wiecej tyle czasu, ile zajmuje powiedzenie „odczekalem chwile”, po czym przeszedlem do puenty. — Przynajmniej wtedy.
Wzdrygnal sie. W widoczny sposob.
Trudno, zeby wzdrygnal sie w niewidoczny sposob, bo w takim wypadku bym tego nie zauwazyl. Rzecz w tym, ze chodzilo o potezne wzdrygniecie sie, niemal podskok. Na tyle duze, aby zainteresowac trenera skoku wzwyz.
Spojrzal na swoje szelki i poskrobal paznokciem jedna z mosieznych klamerek.
— Przynajmniej wtedy… Rozumiem — podniosl na mnie wzrok. — Przepraszam, ale zanim przejdziemy dalej, powinienem cie, jak sadze, poprosic o podanie prawdziwego nazwiska. Jezeli nie jestes Arthurem Collinsem, to…
Ledwo wydusil z siebie te slowa, zrozpaczony i spanikowany, ale nie chcial tego po sobie pokazac. Przynajmniej nie w mojej obecnosci.
— Nazywam sie Lang — powiedzialem. — Thomas Lang. Przede wszystkim chcialbym powiedziec, ze zdaje sobie sprawe, jakim musi to byc dla ciebie szokiem.
Powstrzymal ruchem reki jakiekolwiek dalsze proby wyrazania skruchy, siedzial nieruchomo przez chwile, przygryzajac knykiec i zastanawiajac sie, co powinien zrobic.
Piec minut pozniej nadal siedzial w tej samej pozycji. Otworzyly sie drzwi i stanely w nich dziewczyna w prazkowanej bluzce, przypuszczalnie Jane, oraz Ronnie.
Obie kobiety zatrzymaly sie w progu, wodzac wzrokiem po pokoju. Philip i ja wstalismy i rowniez powodzilismy po nich wzrokiem. Gdybyscie musieli wyrezyserowac te scene, stanelibyscie przed nie lada problemem, gdzie umiescic kamere. Ten zywy obraz trwal w najlepsze, wszyscy smazylismy sie w spolecznym piekle, az wreszcie Ronnie przerwala milczenie.
— Kochanie!
Philip, biedny duren, zrobil krok do przodu.
Ale Ronnie zmierzala ku mojej stronie biurka, Philip musial wiec przeksztalcic ten krok w nieokreslony gest w strone Jane; widzisz, kawa sie rozlala, herbatniki namokly, mam ogromna prosbe, czy bylabys tak mila i…
Kiedy skonczyl i obrocil sie w nasza strone, Ronnie tulila sie juz do mnie jak do cieplego pieca. Odwzajemnilem uscisk, poniewaz sytuacja wydawala sie tego wymagac, a takze dlatego, ze mialem na to ochote. Bardzo ladnie pachniala.
Po chwili Ronnie wyslizgnela sie z moich ramion i odchylila, aby mi sie przyjrzec. Zdawalo mi sie, ze ma lzy w oczach; bez watpienia mocno sie zaangazowala w cala scenke.
— Coz moge powiedziec, Philip… — odezwala sie, bo w sumie coz wiecej mogla powiedziec.
Philip podrapal sie po karku, oblal lekkim rumiencem i z powrotem zajal sie plama po kawie na koszuli. W koncu byl prawdziwym Anglikiem.
— Zostaw nas na chwile, Jane — powiedzial, nie podnoszac wzroku.
Prosba okazala sie muzyka dla uszu Jane, ktora blyskawicznie zniknela za drzwiami. Philip meznie sprobowal sie zasmiac.
— No tak — powiedzial.
— No tak — ja tez sie zasmialem, w rownie nienaturalny sposob. — To chyba wszystko. Przykro mi, Philip. Wiesz…
Stalismy tak w trojke przez kolejny wiek, czekajac az ktos podpowie nam szeptem zza kulis nastepna kwestie. W koncu Ronnie zwrocila sie do mnie, a jej oczy mowily: zrobmy to teraz.
Wzialem gleboki oddech.
— A tak przy okazji, Philip — powiedzialem, wyswobadzajac sie z objec Ronnie i podchodzac do biurka. — Zastanawiam sie, czy moglbym cie prosic… no wiesz… o przysluge.
Philip spojrzal na mnie, jakbym uderzyl go budynkiem.
— Przysluge? — zapytal i widac bylo, ze rozwaza wszystkie za i przeciw rozgniewania sie na mnie.
Za moimi plecami Ronnie mruknela z dezaprobata.
— Nie rob tego, Thomas — powiedziala. Philip spojrzal na nia i zmarszczyl lekko brwi, ale ona w ogole nie zwracala na niego uwagi. — Przeciez obiecales — wyszeptala.
Philip wspaniale zareagowal na te wymiane zdan.
Wciagnal nosem powietrze i nawet jesli nie wydalo mu sie slodkie, to przynajmniej mniej gorzkie niz chwile wczesniej, poniewaz w ciagu trzydziestu sekund od momentu, kiedy zakomunikowalismy mu, ze to my tworzymy jedyna szczesliwa pare w tym pokoju, wszystko wskazywalo na to, ze Ronnie i ja zaraz sie posprzeczamy.
— Jakiego typu przysluge? — zapytal, krzyzujac rece na piersiach.
— Thomas, powiedzialam nie — Ronnie sprawiala wrazenie mocno zagniewanej.
Przekrecilem sie o pol obrotu w jej strone, ale wzrok utkwilem w drzwiach, jakbysmy odbyli juz te rozmowe kilka razy.
— Sluchaj, sam moze odmowic, prawda? Przeciez tylko go pytam, na Boga.
Ronnie zrobila kilka krokow do przodu, okrazajac naroznik biurka, az znalazla sie prawie dokladnie miedzy nami. Philip zatrzymal wzrok na wysokosci jej ud i widzialem, ze ocenia swoje szanse. Jeszcze nie wypadlem z gry, myslal sobie.
— Nie wolno ci go wykorzystywac, Thomas — oznajmila Ronnie, przesuwajac sie troche dalej wokol biurka. — Nie zrobisz tego. To niesprawiedliwe. Nie teraz.
— Och, na litosc boska — odparlem, zwieszajac glowe.
— Jakiego rodzaju przysluge? — zapytal ponownie Philip; wyczulem, ze nadzieja rosnie w jego sercu.
Ronnie zblizyla sie jeszcze bardziej.
— Prosze, Philip — powiedziala. — Nie rob tego. Pojedziemy sobie, pozwolimy ci…
— Posluchaj — przerwalem, nie podnoszac wzroku. — Taka szansa moze sie juz nie powtorzyc. Musze go zapytac. Na tym polega moja praca, pamietasz? Zadawanie ludziom pytan.
Zrobilem sie sarkastyczny i nieprzyjemny, a Philip bawil sie coraz lepiej.
— Philip, prosze, nie sluchaj go. Przepraszam, ze musisz… — Ronnie poslala mi zagniewane spojrzenie.
— Nie, w porzadku — stwierdzil. Nie spieszyl sie i myslal, ze teraz wystarczy nie popelnic bledu. — A tak przy okazji, Thomas, czym sie zajmujesz?
To bylo bardzo sympatyczne, ten Thomas. Slodki, przyjacielski, niewzruszony sposob zwracania sie do czlowieka, ktory wlasnie ukradl mu narzeczona.
— Jest dziennikarzem — powiedziala Ronnie, zanim zdazylem sie odezwac. Slowo „dziennikarz” zabrzmialo, jak okreslenie obrzydliwego zawodu. Ktorym, spojrzmy prawdzie w oczy…
— Jestes dziennikarzem i chcesz mnie o cos poprosic? — powtorzyl, usmiechajac sie, Philip. — No to wal smialo.
Uprzejmy mimo porazki. Prawdziwy gentleman.
— Thomas, jezeli teraz go o to poprosisz, po tym, co uzgodnilismy… — pozwolila, aby jej slowa zawisly w powietrzu. Philip chcial, aby dokonczyla.
— To co? — zapytalem zadzierzyscie.
Ronnie popatrzyla na mnie z wsciekloscia, po czym odwrocila sie na piecie w strone sciany. Przy okazji musnela prostujacy sie lekko lokiec Philipa. Pieknie wykonane. Jestem juz blisko, myslal. Tylko ostroznie.
— Pisze artykul o rozpadzie panstwa narodowego — wyjasnilem ze znuzeniem, niemal chwiejac sie na nogach. Kilku dziennikarzy, z ktorymi w zyciu rozmawialem, wydawalo sie zachowywac w ten sposob: poza wiecznego wyczerpania spowodowana zadawaniem sie z ludzmi, ktory okazuja sie nie az tak fantastyczni, jakby