— Nie boj sie — mowi jej jezdziec.
Obozowisko nie jest daleko, docieraja tam jeszcze przed zapadnieciem ciemnosci. Stoi tam wiele namiotow i jedna mala, drewniana chatka. Naokolo gruba palisada. Jest tez wielki ogrodzony teren i tam wlasnie laduja. Jezdziec delikatnie stawia ja na ziemi. Czekaja na nich jacys ludzie.
— A to kto? — pyta jakis chlopak.
— Znalazlem ja, blakala sie po rowninie.
— Kim jestes? — pyta ktos inny.
— To na nic, nie mowi. Chyba jest niema. To sie dzieciom zdarza podczas wojny. Zaprowadzcie ja do stolowki i dajcie jej jesc, wyglada mi na wyglodniala.
I rzeczywiscie, Dubhe umiera z glodu.
Daja jej chleb zytni i zupe jarzynowa, a ona rzuca sie na wszystko zarlocznie. Wielkimi kesami pochlania chleb i pije zupe prosto z miski, bez lyzki. Mgliscie przypomina sobie uwagi swej matki jakby pochodzily z poprzedniego zycia. ”Ile razy mam ci powtarzac, ze przy stole musisz sie odpowiednio zachowywac? To podstawowa sprawa dla dobrze wychowanej panienki!”
— Daj jej jeszcze i przynies cos innego. Pewnie nie jadla od wielu dni — mowi jezdziec.
Przynosza jej ser, potem jeszcze niekonczace sie dokladki chleba i zupy, ale Dubhe zmiata wszystko do ostatka. Pozostali patrza na nia, usmiechajac sie pod nosem, i glownie o niej rozmawiaja.
— To pewnie dziewczynka z ktorejs z zaatakowanych wiosek. Granica nie jest w koncu tak daleko.
— Mowisz? Widziales, jaka jest brudna i obdarta? A te wszystkie zadrapania…
— Pewnie uciekla przed jakims najazdem. Wszyscy wiecie, ze zolnierze Dohora nie bawia sie w subtelnosci…
— Ale nie mowi nawet troche?
— W poprzednim obozie, gdzie stacjonowalem, byly chmary dzieciakow w takim stanie. Chodza po obozie jak duchy, a niektore nawet doprowadzaja sie do smierci glodowej.
— No tak, wyglada na to, ze akurat jej to nie grozi…
— Biedulka, ciekawe, co tez musiala widziec…
Dubhe w koncu przestaje jesc. Czuje, ze peka, i to jest wspaniale. Nie przypuszczala, ze tak rozkosznie jest jesc az do przesytu po tak dlugim poscie.
Jezdziec zabiera ja do siebie. Nie ma juz na sobie zbroi i wydaje sie mniej imponujacy. Znowu sciska ja za reke i prowadzi do drewnianej chatki. Wnetrze jest niewielkie, ale wygodne. Dubhe wydaje sie nierealne, ze znowu moze przebywac w domu. Zapach drewna wypelnia jej nozdrza i przypomina jej wlasny pokoik na pietrze, blisko stodoly. Zbiera jej sie na placz.
— No juz, nie placz — mowi jezdziec i ociera jej lze. — Teraz jestes bezpieczna. Ja bede cie bronil.
To nie o to chodzi, chcialaby powiedziec mu Dubhe. To nie jest jej miejsce i nawet nie wie, gdzie jest jej dom. To piekna chata, a on jest dobrym czlowiekiem, ale nie jest jej ojcem.
Jezdziec kladzie ja spac. Kolo swojego lozka przygotowal dla niej slomiane legowisko.
— Teraz mysl tylko o tym, zeby odpoczac, dobrze?
Dubhe odwraca sie. Slyszy, jak mezczyzna przygotowuje sie do snu, a lozko skrzypi pod jego ciezarem. Potem swieca gasnie i wreszcie wszystko zapada sie w ciemnosc.
Dubhe zostaje w obozie przez wiele dni. To dziwne miejsce, w swoim zyciu jeszcze nigdy takiego nie widziala. Sa tu tylko mezczyzni, prawie wszyscy uzbrojeni. Jezdziec nazywa sie Rin i Dubhe bardzo go lubi. Innych mezczyzn sie boi, a on jest jedyna osoba, ktora potrafi ja pocieszyc. Zreszta uratowal jej zycie, Dubhe nie moze o tym zapomniec.
Wydaje sie, ze wszyscy w obozie go lubia, a przez to i na nia patrza z sympatia. W obecnosci Rina Dubhe udaje sie zblizyc i do innych zolnierzy. Ktos jeszcze probuje pytac ja o imie, ale jezyk nie odnajduje wlasciwej drogi i Dubhe dalej jest niema. Naprawde chcialaby moc im wszystko powiedziec, ale nie jest w stanie.
Kiedy Rin nie musi robic niczego innego, bierze ja ze soba i prowadzi do pobliskich wiosek. Pokazuje dziewczynke wielu kobietom i pyta, czy ja znaja. Dubhe uwaznie przyglada sie kazdej z nich; wciaz ma nadzieje na znalezienie kogos, kto okaze sie znajomy, ale wszystkie twarze, jakie przed soba widzi, sa obce.
Wieczorem wracaja do obozu z niczym, ale Rin nigdy nie wydaje sie smutny.
Pozwolil jej dotknac miecza i nauczyl ja karmic swojego smoka, ktory nazywa sie Liwad. Byloby prawie idealnie, gdyby Dubhe nie byla tak nieskonczenie daleko od domu. Pewnego wieczoru slyszy, jak Rin rozmawia z kucharzem.
— Myslalem, zeby zatrzymac ja przy sobie.
— Szykuje sie wojna…
— Byc moze… Ale krol nie ma odwagi, wiec jestesmy tutaj i tylko patrzymy, czekamy.
Ja ich szpiegowalem, wiem, co knuja…
— I wlasnie dlatego wybuchnie wojna. Wielu ludzi podobnie jak ty lamie uklad i szpieguje nieprzyjaciela. Wczesniej czy pozniej Dohor to wykorzysta.
— Tym bardziej powinienem zatrzymac ja przy sobie.
— Uwazam, ze oboz nie jest odpowiednim miejscem dla dziewczynek.
— A las nim jest? Albo step? Morze?
— Ona potrzebuje ojca i matki. Zle jej tutaj, nie widzisz? Powinienes oddac ja komus z okolicznych wiosek.
— Akurat wioski sa najmniej wskazanym miejscem. Przeciez zolnierze Dohora czasami wychodza poza granice, widzielismy ich!
— Dobrze wiesz, ze tak jest tylko tutaj, przy granicy. Blizej morza jeszcze panuje pokoj. Moglbys wyslac ja tam.
Rin milczy bez przekonania.
— Rin, to nie jest twoja corka.
— Wiem.
— Nie mozesz myslec, ze zastapisz ja ta dziewczynka.
— Wcale tak nie zamierzam.
— Dales jej ubrania po corce…
— Nie miala innych. I tak czy inaczej, moze to znak bogow. Choroba zabrala mi zone i corke, a ona nie ma juz rodzicow. Bogowie sprawili, ze sie ze soba spotkalismy, abysmy sie nawzajem pocieszyli. Powiesz mi, co w tym zlego?
— Ze tu wkrotce nastapi koniec swiata.
— Ja tu bede i ja obronie.
Kucharz prycha, podnosi sie i idzie do niej, do sasiedniego pokoju.
Dubhe skonczyla jesc.
Znak bogow. Czyzby to bogowie chcieli, zeby to wszystko sie stalo? Czy to oni chcieli, zeby wpadla w ten koszmar?
Zbliza sie lato. Dubhe zrozumiala, ze znajduje sie w Krainie Morza. Nie pamieta jasno, gdzie ona lezy, wie tylko, ze Selva jest w Krainie Slonca. Mowi sobie, ze ostatecznie moze nie jest to tak daleko, ale Selva to malenka wioska i z pewnoscia nikt w tych okolicach nie wie, gdzie jej szukac.
Poza tym zaczyna rozkoszowac sie spokojem obozowiska a czasami nawet, kiedy jest z Rinem, wymyka jej sie usmiech. Nie jest to to samo, co bycie w domu, ale czuje sie mniej samotna. Wieczorami jeszcze poplakuje i czasami zadaje sobie pytanie, dlaczego jej nie szukaja, dlaczego jej ojciec nie przychodzi, aby ja zabrac, ale od jakiegos czasu mysli o tym mniej.
Pewnego dnia jednak na twarzach zolnierzy pojawia sie napiecie, a Rin ma dla niej mniej czasu. W obozie panuje poruszenie, Dubhe to czuje. Stala sie wrazliwa na takie rzeczy i zaczyna sie bac.
Potem Rin znika, a wraz z nim wielu innych mezczyzn. Dubhe zostaje sama na caly tydzien. Na rowninie za palisada zawsze widac bylo strzeliste kolumny dymu, ale nagle robia sie one blizsze i gestsze.
— Plona okoliczne wioski. Sprawy wcale nie maja sie dobrze — slyszy slowa pewnego zolnierza.
Dubhe jest niespokojna. W kazdej chwili spodziewa sie czegos strasznego.
I rzeczywiscie, w koncu to nadchodzi. Znienacka budza ja w nocy. Dubhe podrywa sie z krzykiem i dostrzega blyszczaca, pelna twarz kucharza.