11. Swiatynia Czarnego Boga

Wyruszyla nastepnego dnia. Zrobila to switem, pospiesznie pozegnawszy sie z Magara.

Po powrocie do domu kilka dni poswiecila wylacznie na leczenie i wypoczynek. Na wszelkie sposoby starala sie uciec od widoku symbolu na ramieniu; dopoki go nie widziala, prawie udawalo jej sie nie myslec zbytnio o klatwie, ale kiedy juz sie wydawalo, ze wreszcie wydobyla sie z koszmaru, rekaw podciagal sie i odkrywal przed nia prawde.

Musiala odnalezc czarodzieja, ktory nalozyl na nia pieczec.

Podroz miala trwac nie wiecej niz szesc dni; to drobiazg dla wytrenowanych nog Dubhe, ale w koncu byla rekonwalescentka, a to komplikowalo sprawe.

Swiatynia Gildii znajdowala sie na najbardziej na polnoc polozonym obszarze Krainy Nocy, na terytorium, ktore za czasow Wielkiej Wojny bylo jeszcze zajete przez Twierdze Tyrana.

Dubhe nigdy tam nie byla. Znala to miejsce tylko ze slyszenia i z tego, co jej opowiedzial Mistrz. Pokryta kurzem swiatynia, postawiona w zapomnianym miejscu, poswiecona bogu, o ktorym wiekszosc nic nie wiedziala. Niektorzy mowili, ze Czarny Bog — tak nazywali go zwykli ludzie, adeptom Gildii znany byl jako Thenaar — pochodzil z czasow elfickich. Swiatynia prawie zawsze byla pusta: nie bylo w niej nikogo, oprocz jedynego kaplana, ktory cale swoje zycie spedzal miedzy tymi murami, odseparowany w sekretnej izbie.

Ukryty Kaplan byl jedyna postacia tego tajemniczego kultu, ktora wzbudzala zainteresowanie ludzi. Od czasu do czasu jakis desperat udawal sie do swiatyni, aby za wstawiennictwem Kaplana prosic Thenaara o laske. Zazwyczaj chodzilo o osoby, ktore doszly juz do kresu i gotowe byly na wszystko, aby tylko spelnila sie ich prosba, sklonne byly nawet poswiecic sie temu mrocznemu kultowi. Kaplan regularnie wybieral sposrod Postulantow jakiegos szczesliwca i zabieral go ze soba w najtajniejsze obszary swiatyni. Nikt stamtad nie wracal, ale byli ludzie gotowi przysiac, ze otrzymali laske wlasnie dzieki poswieceniu tych, ktorzy zostali wybrani przez Ukrytego Kaplana.

Dubhe nie wiedziala, jakie sa prawdziwe rytualy kultu Thenaara. Kiedy byla dzieckiem, kilka razy probowala wypytac o to Mistrza, ale zawsze mowil na ten temat bardzo ogolnie i nie wdawal sie w szczegoly. Z pewnoscia mialo to cos wspolnego z krwia i zabojstwem, ale nic wiecej nie udalo jej sie zrozumiec. Mistrz byl zawsze bardzo niespokojny, kiedy o tym mowil.

„Rytualy Thenaara i Gildii nie sa dla ludzi, a nawet dla zabojcow takich jak ja. To sprawy zlych demonow, lepiej, zebys nic o nich nie wiedziala”.

Tylko raz Mistrz okazal sie bardziej rozmowny, tamtej nocy, ktorej Dubhe miala nigdy nie zapomniec. To wowczas zrozumiala, dlaczego Mistrz opuscil Gildie, a opowiesc o tym jedynym epizodzie zmrozila jej krew w zylach.

Dubhe podrozowala niespiesznie, czesto sie zatrzymujac. Byc moze, kiedy juz dotrze na miejsce, bedzie musiala walczyc, wiec chciala byc wypoczeta, przygotowana, z jak najbardziej swobodny umyslem. Starala sie nie myslec zbytnio o tym, co ja czeka. Bestia na razie spala, ale w kazdej chwili mogla sie rozbudzic, a mysl o tym, co stalo sie ostatnio, byla dla niej nie do zniesienia. Przedsmak tego, co ja czeka, poczula tego ciemnego dnia, kiedy zrozumiala, ze zbliza sie do Krainy Nocy. Chmury byly czarne i pelne deszczu, a powietrzem od czasu do czasu wstrzasal grzmot. Zmierzch nadszedl jeszcze przed poludniem. Byla to ziemia dla milosnikow zachodu; mozna bylo go zobaczyc o kazdej godzinie, wystarczylo stanac tam, na granicy, i obserwowac ow wieczny zmierzch. Gdyby mogla wybrac miejsce ostatecznego pozegnania Mistrza, byloby to wlasnie tam, w czerwieni ostatnich promieni slonca. Tymczasem jednak zdarzylo sie to latem pod pogodnym niebem Krainy Slonca.

Nadejscie nocy zapowiedzialo pojawienie sie tych niewielu gwiazd, ktorym udalo sie wyjrzec zza chmur. Tak wlasnie bylo w Krainie Nocy. Przeplatanie sie dnia i nocy bylo zaznaczone tylko obecnoscia ksiezyca i gwiazd: w ciagu dnia ciemnosc byla calkowita, przelamana jedynie nienaturalna i lekka mleczna barwa nieba, wywolana przez zaklecie, ktore sprowadzilo na to krolestwo wieczna noc.

Dubhe kontynuowala swa podroz.

Po kolejnych trzech dniach marszu dotarla do sanktuarium Znajdowalo sie ono na opuszczonym obszarze, otoczone tylko niepokojaca roslinnoscia typowa dla Krainy Nocy. W miejscu gdzie nigdy nie ma slonca, zwykle rosliny nie mogly miec zadnej nadziei na wzrost. Dlatego ta niewielka grupa, jaka przezyla efekty zaklecia, wygladala dosc dziwacznie. Wystarczalo jej lekkie rozjasnienie nieba w ciagu dnia, ale jeszcze lepiej radzila sobie w swietle gwiazd. Rosliny te, podobne do kaktusow, mialy wielkie, miesiste i bujne liscie, a ich ubarwienie bylo mroczne: krolowala czern, ale rosly tez drzewa o lisciach ciemnobrazowych, do zludzenia przypominajacych barwe zakrzeplej krwi, czy tez kwiaty o intensywnym, ciemnogranatowym kolorze. Bardzo wiele owocow wygladalo jak dziwaczne fosforyzujace narosle, zalane bladym, wewnetrznym swiatlem.

Posrod tej roslinnosci wznosila sie wysoka budowla z czarnego krysztalu, o raczej prostej strukturze. Podstawa byl zwykly prostokat i to nawet niezbyt rozlegly; tym, co robilo wrazenie, byla raczej nadzwyczajna wysokosc konstrukcji, ktora rozwijala sie w trzy wysokie, spiczaste wiezyczki: jedna centralna grubsza i wyniesiona oraz dwie nizsze, znajdujace sie po obu jej stronach. Zdawaly sie pochloniete gwaltownym wyscigiem ku niebu. Wrota byly rownie smukle i waskie, ciasna szpara otwarta w tkance muru. Na srodku fasade zdobila wielka rozeta jarzaca sie zywym, czerwonym swiatlem. Mury byly calkowicie pokryte fryzami i cienkimi splatanymi symbolami kryjacymi, kto wie, jakie znaczenia, ktorych gesta siec oplatala trzy wiezyczki az po szczyty. Oprocz czerwonego swiatla rozety, po obu stronach wejscia znajdowaly sie dwie swietliste kule umieszczone w pyskach posagow dwoch wielkich potworow. Zza swiatyni mozna bylo dostrzec slabe swiatlo, jakim emanowaly owoce owej Krainy. Dubhe zatrzymala sie i nie mogla powstrzymac dreszczy, jakie przebiegly ja na widok tej budowli.

Po tak dlugim czasie spedzonym na probach ucieczki wreszcie sama przyszla az tutaj. Jej strach zostal wyparty przez gniew.

Nie dosc, ze moj Mistrz, nie wystarczylo ci zniszczyc jego… teraz tez mnie…

Ale jej strach nie byl jedynie nienawiscia, jaka odczuwala do Gildii i wszystkiego, co jej dotyczylo, ani tez wylacznie lekiem, wpojonym jej juz w dziecinstwie przez nieliczne opowiesci Mistrza. Chodzilo o cos nikczemnego i mrocznego, co przebijalo z wielkich kwadratowych kamieni muru i co wyplywalo na zewnatrz przez czerwone swiatlo rozety. Przygladajac sie tej poswiacie, Dubhe poczula zawroty glowy. Owladnely nia obrazy rzezi i z bezlitosna jasnoscia uswiadomila sobie, ze cale to zlo, ten horror, ktory niemal wydarl jej sama siebie, musial miec korzenie wlasnie tu, w tym ponurym miejscu.

Zebrala sily, zamknela oczy i w ciemnosci udalo jej sie opanowac. Weszla.

Wnetrze nie bylo mniej ponure od fasady. Swiatynia podzielona byla na trzy nawy podtrzymywane surowo ociosanymi kolumnami. Ich trzony byly poplamione zakrzepnieta krwia, krwia Postulantow, ktorzy kladli dlonie na ich tnacych krawedziach wycietych dlutami. Dubhe podniosla oczy; mozna bylo rozpoznac zarysy trzech wiezyczek, ale nie dalo sie zobaczyc ich szczytow, byly wzniesione za wysoko i znajdowaly sie zbyt daleko od spojrzen wiernych.

W scianach znajdowaly sie nisze, kazda z nich zajeta przez monstrualna figure; byly tam wielkie smoki o przerazajacym wygladzie, cyklopy, dwuglowe potwory, wszelkie plugawe stwory, jakie tylko potrafily wyobrazic sobie umysly adeptow. W glebi stal lsniacy oltarz z czarnego marmuru, a za nim olbrzymi czarny posag z czerwonawymi zylkami. Przedstawial on czlowieka o dlugich, potarganych przez wiatr wlosach, o dzikim, budzacym strach usmiechu wyrysowanym na twarzy. W jednej dloni trzymal on blyskawice, a w drugiej dlugi, zakrwawiony sztylet. Krew, ktora z niego kapala, zdawala sie byc prawdziwa. Byl ubrany jak wojownik i sprawial wrazenie niezwykle groznego, ozywianego wewnetrzna, niewypowiedziana niegodziwoscia. Oltarz rowniez byl poplamiony krwia, jak wszystko znajdujace sie w tym wnetrzu.

W srodkowej nawie staly proste, surowe hebanowe lawki wszystkie zakurzone i puste, z wyjatkiem jednej. Zajmowala ja kleczaca kobieta. Pochylala sie nad zlaczonymi dlonmi i wydawala sie przytloczona przez jakis niemozliwy do wytrzymania bol. Miala bose, poranione stopy, prawdopodobnie od dlugiej drogi, i mruczala cos w rodzaju modlitwy.

— Wez moje zycie i ocal jego, wez moje zycie i ocal jego…

Jej glos byl pelen rozpaczy, a sposob, w jaki powtarzala te smetna fraze, odbieral jej caly sens. Byla to modlitwa osoby, ktora nie ma juz nic do stracenia, ktora widziala, jak zabieraja jej wszystko, i jest gotowa na

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату