— Szybko, wstawaj i ubieraj sie.

Dubhe chcialaby spytac, wiedziec, ale teraz bardziej niz kiedykolwiek gardlo zamyka sie przed glosem.

— Pospiesz sie!

Kucharz jest potwornie przestraszony i jego niepokoj udziela sie Dubhe. Dziewczynka ubiera sie pospiesznie i bez wahania bierze sztylet.

— Nic tym me wskorasz… — rzuca ostro kucharz.

Dubhe jeszcze mocniej zaciska palce. Czuje, jak dusi ja w gardle, a do oczu naplywaja lzy.

Kucharz chwyta ja za ramiona i patrzy jej w oczy.

— Musisz uciekac, tak szybko, jak potrafisz. Idz na polnoc, to nasze terytorium, tam sa jeszcze bezpieczne wioski. Niedaleko stad sa niezbyt geste zarosla. Ukryj sie tam i nie wracaj, dopoki po ciebie nie przyjde. Zrozumialas?

Dubhe zaczyna plakac. Nie chce uciekac, nie chce.

Spoza namiotu dobiega nerwowe dreptanie i brzek mieczy.

Dubhe stoi nieruchomo.

Nie zostawiaj mnie samej, nie zostawiaj mnie samej…

— Idziesz czy nie? — wrzeszczy kucharz, a jego twarz jest napieta zloscia i strachem.

Dubhe otrzasa sie i ucieka.

Wychodzi w duszace cieplo nocy i probuje biec, ale juz pierwsze dzwieki rania jej uszy. Krzyki bolu, jakby skargi rannych. To jakis rodzaj straszliwego wezwania. Dubhe wie, ze nie chce sie odwracac, wie, ze zaraz za nia dzieje sie cos przerazajacego. Zolnierze Dohora robia straszne rzeczy. Jezeli sie odwroci, zobaczy je. Ale nie moze sie powstrzymac.

Zatrzymuje sie za namiotem i patrzy za siebie. Zaledwie na moment, po czym odwraca sie z powrotem. Kilka krokow za nia rozciaga sie pieklo. Ludzie zarzynaja sie w bladym swietle ksiezyca. W powietrzu unosi sie wielki zielony smok, a po obozie biegaja wrzeszczacy dziko ludzie, ludzie w plomieniach. Kto nie ucieka, walczy wlocznia i mieczem, a wszedzie jest krew. Wielu rannych lezy na ziemi. To ludzie z obozowiska, ktorych znala. I wszedzie szeroko otwarte oczy Gornara.

Potem Dubhe podnosi wzrok ku niebu. Zielony smok przelatuje nad jej glowa… i trzyma cos w pysku. Rozpoznaje to az nazbyt dobrze. To skrzydlo Liwada.

Dubhe chcialaby krzyczec na caly glos, ale wokol niej nie ma powietrza. Stoi jak skamieniala.

— No idz! — wrzeszczy jeszcze jakis glos i Dubhe w ostatniej chwili dostrzega, jak kucharz zostaje przeszyty wlocznia.

Jakims cudem zaklecie zostaje zlamane. Nogi Dubhe podejmuja za nia decyzje i zabieraja ja daleko.

Ucieka bez celu, biegnie w kierunku wskazanym przez kucharza, podczas gdy jej umysl jest gdzies daleko, w utraconym miejscu, razem z tym wszystkim, co do tej chwili posiadala. Nie ma juz nic, tylko biel oczu umarlych.

Dubhe cudem dostaje sie do puszczy, o ktorej mowil kucharz. Biegla przez cala noc, a kiedy tam dociera, zatrzymuje sie tylko dlatego, ze wykonczona upada na ziemie. Przerazliwie bola ja stopy, ramiona nie sa w stanie jej podtrzymac. Nie moze juz sie podniesc. Nie ma sil. Swiat owiniety jest martwym swiatlem, pierwszymi odblaskami switu. Dla Dubhe noc nie ma konca. Jej otwarte oczy patrza w gestwine, ale jej nie widza. Jest jeszcze w obozowisku, wokol niej same padajace ciala. I wtedy krzyczy, krzyczy, krzyczy.

Dubhe zostaje w puszczy. Wyciagnieta na ziemi. W oczekiwaniu.

Mija czas. Dubhe nie zdaje sobie z tego sprawy. Slonce odbywa swoj bieg. Swit, poludnie, zachod i znowu noc. Dubhe nie wstaje Potem znow szklany swit, gwiazda poranka. I mgla w jej glowie rzednie.

Kucharz nie przyjdzie. Rin nie przyjdzie. Wszyscy umarli. Tylko ja jestem zywa…

Znowu jest sama. Czuje sie jak zlamana.

Nie moze plakac. Otacza ja przerazliwy spokoj. Zadnego bolu ani zadnej radosci, zadnego strachu. Znowu, tak jak wtedy w lesie, czyste i proste zycie.

To pragnienie popycha ja do dzialania. Podnosi sie i pije.

Z tego samego potoku, ktory obmywal obozowisko, tego samego, ktorego trzymala sie, aby sie ocalic. Glod. Dubhe kieruje sie na polnoc, tak jak powiedzial jej kucharz.

Nagle wydaje jej sie, ze nie minela nawet minuta od jej samotnej wedrowki przez las. Zycie w obozowisku, Rin i jego smok, wszystko zniklo. Moze to wszystko nie bylo niczym innym tylko snem.

Unoszaca sie przed nia spirala dymu wskazuje jej droge do wioski. Jest mala, prawie jak Selva. Kilka drewnianych chatek ze slomianym dachem, ciasne zaulki miedzy jednym domkiem, a drugim, placyk z mala fontanna. Polowa domostw jest spalona. Panuje absolutna cisza. Na ziemi leza kolejni umarli. Dubhe patrzy na te scene, ale wcale jej to nie porusza. Tamtego wieczoru, podczas rzezi w obozowisku, stalo sie cos, co odebralo jej wszelka forme litosci.

Jestem glodna.

Porusza sie wsrod spustoszenia i smutku.

Wchodzi do domow, zarowno do tych nienaruszonych, jak i tych spalonych. Szuka spizarni, ktore bylyby jeszcze pelne, grzebie w skrzyniach, patrzy po polkach i w kredensach.

Wreszcie wchodzi do domu mniej zrujnowanego niz inne. Tym razem trupy leza w srodku, ale Dubhe sie nie boi. Wszyscy maja twarze Gornara, ale ona jest glodna, a glod jest silniejszy niz przerazenie.

Idzie w kierunku kredensu. Zobaczyla czerwien jakiegos jablka.

Regal jest wysoki, Dubhe wspina sie wiec na palce, wyciagajac reke jak tylko moze. Nie siega. Wysila sie, ale owoc wciaz jest za wysoko. Nagle pojawia sie czyjas dlon i bierze jablko.

Dubhe odwraca sie przestraszona.

— To chcialas? — Mezczyzna, ktory przed nia stoi, jest nienaturalnie chudy i wysoki. Usmiecha sie drwiaco. To musi byc zolnierz. Ma wysokie, skorzane buty, a jego piers pokrywa lekki pancerz. Przy czarnym pasie przywieszony jest wielki miecz w pochwie. Jest cos niepokojacego w nim i w calej jego sylwetce.

— To co, chcesz je?

Dubhe wyciaga reke, ale mezczyzna podnosi jablko na niemozliwa dla niej wysokosc.

Dubhe stara sie wspiac na palce, ale to nic nie daje. Mezczyzna popycha ja w kierunku kredensu. Odcina jej wszystkie drogi ucieczki. Potem zbliza sie do niej z coraz wyrazniej zarysowanym usmiechem.

— Taka ladna mala dziewczynka nie powinna znajdowac sie w takim miejscu, wsrod tych wszystkich cial. Bo bedzie przechodzil ktos taki jak ja i ja sobie zabierze.

Mezczyzna podchodzi jeszcze blizej, ale nagle sie zatrzymuje.

— Co, u diabla…

— Zamknij oczy, dziecko — mowi spokojny i pewny glos, inny niz glos zolnierza.

Dubhe nawet nie mysli, zeby nie posluchac. Tym razem trzyma oczy mocno zacisniete. Juz wystarczajaco sie napatrzyla. Slyszy zduszony jek, a potem lekki odglos upadku.

— Nic ci nie jest? — pyta glos.

Dubhe ostroznie otwiera najpierw jedno oko, potem drugie. Przed nia stoi mezczyzna calkowicie owiniety w dlugi, brazowy i wytarty plaszcz. Na glowie ma kaptur, ktory zupelnie zakrywa mu twarz, w dloni trzyma cienki sztylet.

Czlowiek, ktory ja zaatakowal, lezy na podlodze, z twarza skierowana do ziemi.

To dziwne, ale teraz Dubhe sie nie boi, mimo iz stojacy przed nia mezczyzna ma w sobie cos groznego i jest calkiem zamaskowany.

— Czy dobrze sie czujesz?

Dubhe nie moze odpowiedziec, tylko lekko kiwa potakujaco glowa. Jedna dlon wydobywa sie spod plaszcza i zdejmuje jej sztylet z paska, gdzie Dubhe przyzwyczaila sie go trzymac. Mezczyzna bierze go, oslepiajace swiatlo slonca odbija sie w ostrzu.

— Nie masz go dla zabawy. Nastepnym razem go uzyj.

Tym samym gwaltownym gestem, co wczesniej, mezczyzna odklada sztylet na miejsce.

— Tak czy inaczej, uciekaj z tego miejsca i kieruj sie na polnoc, Za tym lasem panuje pokoj i jest wiele wiosek, gdzie znajdziesz kogos, kto sie toba zajmie.

Nastepnie z ta sama dostojna elegancja, z jaka sie pojawil, obraca sie i znika za kurtyna z dymu.

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату