smierc.

Dubhe z trudem oderwala od kobiety wzrok. To widowisko sprawialo, ze czula sie nieswojo i narastal w niej lek.

To tego ode mnie chcecie? Chcecie, zebym sie ukorzyla, bo nie uczynil tego Mistrz?

Dubhe przeszla dalej. Dla wiekszosci ludzi miejsce to bylo jedynie swiatynia, ale Mistrz nauczyl ja, ze w rzeczywistosci sa to tylko wrota. Pod nia na cale metry w glab ziemi siegal Dom — miejsce, gdzie mieszkali Zabojcy, gdzie kult byl praktykowany naprawde i gdzie Gildia prowadzila wlasne interesy. Wszyscy wiedzieli o istnieniu Domu, ale bardzo niewielu mialo swiadomosc. gdzie on sie znajduje i jak mozna sie tam dostac.

Dubhe zaczela uwaznie przygladac sie niszom. Znowu przesunela skupionym wzrokiem po statuach potwornych stworzen, dopoki nie znalazla rzezby morskiego weza. Przeslizgnela sie oczami po gladkiej i lsniacej powierzchni czarnego krysztalu skupiajac uwage na znajdujacych sie na grzbiecie kolcach. Spostrzegla jeden, zaznaczony lekkim, ledwie widocznym nacieciem, ktorego mniej wycwiczone oko nigdy by nie zauwazylo.

Zlapala zan zdecydowanie i pociagnela. Kolec zadrzal leciutko, po czym sam wrocil do pozycji wyjsciowej. Kolejne zabezpieczenie. Gdyby ktos pociagnal to przypadkiem, nigdy nie zorientowalby sie, ze uruchomil jakis mechanizm.

Dubhe przygotowala sie na oczekiwanie. Otulila sie plaszczem i pozostala kolo posagu. W panujacej ciszy glos kobiety rozbrzmiewal glosno, obsesyjnie, nie do zniesienia. Nie musiala sluchac jej dlugo, bo wkrotce zza oltarza wynurzyl sie jakis czlowiek. Mial na sobie ogniscie czerwona, opadajaca az do stop tunike, ozdobiona wzdluz brzegow czarnymi wzorami identycznymi jak te na fasadzie swiatyni. Na jego widok Dubhe przebiegl dreszcz.

Mezczyzna przygladal jej sie przez kilka sekund, po czym skinal, aby sie zblizyla. Dubhe przeszla cicho po czarno-bialej posadzce swiatyni az do oltarza. Mogla jeszcze odwrocic sie i odejsc, ale gdyby tak zrobila, co by sie z nia stalo? Wiedziala, jaki straszny koniec by ja spotkal.

Mezczyzna czekal tam na nia z irytujacym usmieszkiem wyrytym na twarzy. Yeshol, Najwyzszy Straznik Gildii, jej przywodca i celebrans kultu, ten, ktory ze swojej podziemnej nory pociagal za wszystkie sznurki. Chociaz przezyl juz przynajmniej szescdziesiat lat, mial zywotne cialo trzydziestolatka i jedrne miesnie ledwo skrywane pod tunika. Byl klasycznym przykladem czlowieka z Krainy Ciemnosci: mleczna cera, niebieskie, jasne i przenikliwe oczy, dzieki ciemnosci przyzwyczajone do dostrzegania nawet najdrobniejszych szczegolow, krotkie czarne, kedzierzawe wlosy. Tym, ktorzy umieli patrzec, nie uszedl uwagi pelen ironii grymas, jaki czesto przybieraly jego usta. Hipokryta, przyzwyczajony do oszustw i intryg, oczywiscie zabojca, ale przywykly do metod polityki.

— Tak myslalem, ze przyjdziesz — powiedzial z usmieszkiem. Dubhe poddala sie poczuciu podporzadkowania, ktore wzbudzal ten mezczyzna. Musiala byc spokojna i pewna siebie. — Musze z toba pomowic.

— Chodz za mna.

Poprowadzil ja do schodow znajdujacych sie tuz za oltarzem, sliskich, kreconych, o bardzo malych i niepolaczonych stopniach. Zeszli do ciasnego, slabo rozjasnionego pochodniami korytarzyka i wedrowali jedno za drugim przez wiele metrow. Ich kroki rozbrzmiewaly pod kolebkowym sklepieniem korytarza.

Dubhe wiedziala, dokad ida, Mistrz mowil jej o tym miejscu. Komnata, gdzie Najwyzszy Straznik spedzal wiekszosc swojego czasu, jego gabinet — miejsce, z ktorego Wielki Starzec organizowal zycie Gildii i przesadzal o smierci tych, ktorzy na nia zasluzyli. To, co sie dzialo, wywolywalo w niej dziwne odczucia. Bylo cos niewlasciwego w tym, ze tam byla i spokojnie podazala za krokami Yeshola, cos szalenczego. Starala sie pamietac tylko o tym, co miala w glowie, o niczym wiecej.

Wreszcie dotarli do hebanowych drzwi znajdujacych sie w glebi korytarza. Yeshol otworzyl je malym, srebrnym kluczykiem i wszedl jako pierwszy.

Bylo to czarne, okragle jak studnia pomieszczenie, oswietlone przez dwa wielkie trojnogi z brazu. Sciany przysloniete byly regalami wypelnionymi po brzegi ksiazkami, a powietrze dochodzilo z wysoko umieszczonego okna. Znajdowali sie zatem pod posadzka sanktuarium. Posrodku pokoju stal spory stol, a za nim posag Thenaara, identyczny jak ten w swiatyni, tyle ze o wiele mniejszy. Troche pachnialo tu krwia, a Dubhe poczula sie dziwnie, jakby zagubiona. Zamknela na moment oczy, poczekala, az uslyszy odglos zamykanych drzwi, po czym przystapila do dzialania.

Blyskawicznie wyciagnela sztylet, wykrecila ramie Yeshola za plecy i nim zdazyl odetchnac, oparla mu ostrze na szyi.

— Chce wiedziec, kto to — wyszeptala mezczyznie do ucha.

Minelo wiele czasu, od kiedy ostatni raz wcielala w zycie swoje umiejetnosci zabojcy, ale jej cialo nawet zbyt dobrze pamietalo przeszkolenie i wszystko przyszlo jej z wielka naturalnoscia.

Jezeli jest czlowiek, ktorego moge zabic, to jest to on.

Yeshol nie wydawal sie w najmniejszym stopniu zdziwiony ani przestraszony. Jego cialo bylo nieruchome, a oddech regularny. Pozwolil sobie na smiech.

— Takie zatem sa twoje zamiary? A teraz co chcesz zrobic: Zabic wszystkich, ktorzy sa w srodku?

Dubhe poczula, ze dusi ja wscieklosc, ze nie ma nad soba pelnej kontroli. Symbol na jej ramieniu pulsowal.

— Nie interesuje mnie nic takiego. Chce tylko wiedziec kto rzucil na mnie klatwe.

— Wiesz, ze ja ci tego nie powiem. Jezeli Sarnek kiedykolwiek mowil ci o mnie, powinnas o tym wiedziec.

— Nie osmielaj sie nawet o nim wspominac!

— Oto twoj problem, Dubhe, ten glupi afekt do Przegranego. Ale ty nie chcesz tego zrozumiec…

Dubhe przycisnela ostrze do jego gardla i poczula, jak splywajacy strumyczek krwi moczy jej ramie.

— Nie lekcewaz mnie.

Nawet teraz Yeshol nie wydawal sie zdenerwowany.

— Krew mnie nie przeraza, smierc tez nie. Sa moim zywiolem. Nie powiem ci, kto to byl. I chyba nie musze ci przypominac, ze jezeli mnie zabijesz, nie tylko nie uwolnisz sie od klatwy, ale bedziesz miala na karku cala Gildie. Zachecalbym cie zatem do chwili zastanowienia, odlozenia broni i podyskutowania ze mna. Jest wiele do powiedzenia. A poza tym, co chcesz zrobic? Wystarczyla ci tylko lekka won krwi, a juz jestes wzburzona.

To byla prawda. Trudno jej bylo zachowac kontrole, Bestia mogla sie w kazdej chwili przebudzic.

Dubhe puscila go ze zloscia. Yeshol w ostatniej chwili zdazyl zlapac sie stojacego przed nim stolu.

Pozostal tak nieruchomo przez kilka chwil, po czym odwrocil sie, a jego twarz przybrala swoj zwykly pogardliwy usmiech. Wskazal jej krzeslo.

— Nie ma watpliwosci, jestes dobra. Lata zmarnowane na prace w hakterze zlodziejki, a tu prosze… Twoje cialo, twa zwinnosc…

Dubhe zacisnela piesci i opuscila wzrok. — Siadaj — powiedzial jej wreszcie.

Dubhe posluchala. Jej nogi lekko zadrzaly.

— Dlaczego? — spytala.

— A sama nie rozumiesz?

— Moze i jestem Dzieckiem Smierci, ale macie tu chmary zabojcow, nie potrzebujecie mnie.

Yeshol usmiechnal sie.

— Czy chcesz przypadkiem udowodnic mi, ze podziw, jaki dla ciebie zywie, jest calkowicie bezpodstawny? Dubhe, poswieceni nie moga uniknac swego przeznaczenia, a twoje jest pod znakiem Thenaara.

— Ja nie jestem zabojczynia.

— Alez jestes, urodzilas sie, aby nia byc.

— Ja nie zabijam! — wrzasnela.

— Zrobilas to, i to calkiem niedawno.

Dubhe poczula zawroty glowy.

— Jestes jedna z nas i bylas nia, jeszcze zanim sie urodzilas. Otrzymalas nasze przeszkolenie i w glebi serca sama wiesz, ze niczego innego nie umialabys robic. To, czym sie zajmujesz teraz, aby przetrwac, to nedzne zycie zlodziejki, ktore prowadzisz, jest olbrzymim marnotrawieniem talentu i poniza cie, bo nie jest to twoja droga. Ty nalezysz do nas i w glebi duszy jestes tego swiadoma. Dubhe zacisnela piesci. Przypomniala sobie czarnego mezczyzne odcinajacego sie wyraznie na tle zachodu slonca, mezczyzne, ktory przyszedl o nia wypytywac, mezczyzne, ktory zniszczyl jej marzenie o spokojnym zyciu z Mistrzem.

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату