zoladek. Jest zbyt rozemocjonowana.

— Jedz. Przed praca zawsze trzeba sie dobrze najesc — mowi Mistrz, obserwujac ja uwaznie.

Dubhe bierze lyzke i przelyka troche zupy. Potem zbiera sie na odwage.

Co bedziemy dzisiaj robic?

Mistrz usmiecha sie sarkastycznie.

— Masz taka wielka ochote na zabijanie?

— Nie… to znaczy…

Dubhe rumieni sie gwaltownie.

— Ty tylko pojdziesz ze mna i bedziesz mnie obserwowac. Wydaje mi sie, ze doszlas do dobrego poziomu, zarowno w zwinnosci, jak i w znajomosci roznych technik. Czas, abys zaczela sie przygladac, jak sie naprawde pracuje.

Dubhe przytakuje. Ze zloscia lapie sie na tym, ze czuje niemal ulge, w koncu to byloby zbyt wczesnie, mowi do siebie, ale bez zbytniego przekonania.

— Jak to sie wszystko odbedzie?

— To bedzie zasadzka. Chodzi o orszak kilku osob podazajacy na poludnie. Droga, ktora beda szli, na pewnym odcinku przebiega przez las i wlasnie tam bedziemy dzialac. Pewien punkt tej drogi jest dosc zakryty — bedzie dla nas w sam raz. Ukryjemy sie na drzewach, a ja uzyje luku. Ty po prostu bedziesz sie przygladac. Ten czlowiek bedzie przejezdzal wczesnym popoludniem, wiec juz prawie czas.

Dubhe juz czuje adrenaline.

Ostatnia czynnoscia jest sprawdzenie strzal. Przygotowala je Dubhe, ale Mistrz je jeszcze kontroluje. Obraca nimi w palcach, a dziewczynka czeka na wyrok. W koncu mezczyzna odklada jedna po drugiej do kolczana.

— Swietna robota, dobrze sie spisalas.

Dubhe czuje, jak rosnie z dumy, i prawie zapomina o strachu. Kiedy wszystko jest gotowe i rowno ulozone na stole, Mistrz siada na podlodze i kaze Dubhe zrobic to samo. — Przed wykonaniem zadania nalezy sie skoncentrowac. Trzeba oproznic umysl ze wszystkiego: litosc, strach i kazda inna mysl musza zniknac. Ma pozostac tylko determinacja zabojcy. Najwazniejsze jest to, zeby sprowadzic swoje istnienie do broni. Byc lukiem, byc strzala i nie myslec o niczym innym. Czlowiek, ktorego mamy zabic, nie jest osoba, zrozumialas mnie? Jest niczym. Musisz na niego spojrzec, jakbys patrzyla na zwierze albo cos jeszcze nizszego, kawalek drewna lub kamien. Nie mysl o nim, o jego rodzinie czy innych. On juz nie zyje.

Dubhe stara sie. Zna to cwiczenie, wykonywala je juz przy innych okazjach. Patrzy na siedzacego Mistrza i probuje go nasladowac. Ale jej umysl nie oproznia sie, emocje sa zbyt silne.

Mistrz otwiera wreszcie oczy i patrzy na nia. Jest spokojny. Nawet sie do niej usmiecha.

— Nic nie szkodzi, jezeli za pierwszym razem ci sie nie uda. Staje sie powazny.

— Ale tylko tym razem. Ona przytakuje.

Zaczajaja sie na drzewie. Mistrz jest u jej boku, milczacy. Ledwo oddycha, porusza sie bardzo niewiele.

Z kolczana wyjmuje trzy strzaly. To z ostroznosci. Dubhe wie o tym. Tak naprawde do dyspozycji jest tylko jeden strzal. Gdyby jednak znacznie chybil, bedzie mial jeszcze mozliwosc drugiej szansy. Dwie z nich wbija lekko w drewno pod soba, jedna bierze do reki. Najpierw sprawdza elastycznosc luku. Naciagnela go dobrze. Dubhe czuje sie dumna ze swej pracy.

Potem czekaja. Teraz ona tez oddycha cicho, ale jej serce bije jak oszalale. Moze nawet Mistrz je slyszy.

Niespodziewanie on bierze jej dlon i kladzie sobie na piersi. Dubhe na chwile sie rumieni.

— Czujesz? — mowi, jakby sie w niczym nie zorientowal. — Czujesz moje serce?

— Tak, Mistrzu.

— Jest spokojne. Kiedy zabijasz, nie mozesz pozwolic zadnej emocji, zeby nad toba zapanowala. To praca. Praca i kropka.

— Tak, Mistrzu. — Dubhe jednak nie potrafi sie naprawde skoncentrowac. Jest mocno poruszona ta chwila fizycznego kontaktu ze swoim Mistrzem, jedna z niewielu, od kiedy sie znaja, bo Mistrz jest typem raczej nieprzystepnym. Kiedy puszcza jej dlon zawstydzona Dubhe odrywa ja od jego piersi prawie natychmiast. Mysli o spokojnym biciu jego serca i porownuje je ze swoim wlasnym zadyszanym sercem, ktorego nie potrafi utrzymac na uwiezi.

— Skoncentruj sie — szepcze do niej Mistrz. — Po prostu sluchaj lasu i jego odglosow. Sluchaj.

Dubhe skupia sie. Teraz jej sie udaje. Serce zwalnia, wokol niej wylaniaja sie wyraznie dzwieki.

Dlatego slyszy szurgot koni, kiedy sa jeszcze daleko. Mierzy ich kroki, slucha szmeru glosow rozmawiajacych z roztargnieniem. Lapie sie na tym, ze o nich mysli. Ci ludzie nawet niczego nie przeczuwaja. Ostatnie chwile zycia czlowieka, a on spedza je na niepotrzebnych dyskusjach. Wybuch smiechu, moze ostatni.

Dubhe marszczy czolo i patrzy na Mistrza. Wydaje sie, ze jego determinacji nie naruszaja tego rodzaju mysli. Jego reka jest pewna, a wyraz twarzy skoncentrowany. Z elegancja zaklada strzale i napina luk.

Rozmowy juz sa glosne, przelamuja jesienny spokoj lasu.

— Gdyby tylko potrwalo to dluzej…

— Moj panie, bedziecie mogli wrocic, kiedy chcecie.

— Wojna zle idzie, Balak, nie sadze, zebym mogl w przyszlosci pozwolic sobie na takie luksusy.

— Ale przeciez przynajmniej na slub waszej siostry — tak.

Plany na przyszlosc. Skazane na wieczne niezrealizowane, mysli Dubhe.

Glosy dalej slychac w tle, ale dziewczynka slyszy je slabiej, gwizdze jej w uszach.

Mezczyzna pojawia sie w oddali za listowiem. Dubhe ledwo potrafi dostrzec jego twarz. I oto moment rozciaga sie w nieskonczonosc, do tego stopnia, ze zawiera wiecznosc. Mezczyzna porusza sie jakby w zwolnionym tempie i Dubhe ma mnostwo czasu, aby obserwowac to, co sie dzieje. Palce prawej dloni Mistrza nagle puszczaja.

Zaklecie pryska wraz z brzeknieciem wracajacej na miejsce cieciwy. Suchy odglos wydany przez luk miesza sie z wyciem z bolu mezczyzny, z rzezeniem, ktore juz pachnie smiercia.

Zdziwiona Dubhe widzi, jak mezczyzna niepotrzebnie podnosi dlon do gardla, krew plynie gwaltownie, jaskrawoczerwona. lepka. On osuwa sie na bok i powoli upada, a Dubhe nie potrafi oderwac od tej sceny oczu. Podaza za parabola jego upadku, towarzyszy jego krotkiej agonii.

— Do licha! — krzyczy jeden z dwoch zolnierzy eskorty, po czym slychac piskliwy odglos wyciaganego miecza.

Dlon na jej ramieniu.

— Musimy uciekac, rusz sie.

To Mistrz. Jednym susem zeskakuja z drzewa, po chwili odzyskuja rownowage i uciekaja, pedza przez las jak strzaly, nikt ich nie zatrzymuje i nikt ich nie slyszy.

Po wyjsciu z lasu przykryci plaszczami ida spokojnie w kierunku domu. Juz nie ma sie czego obawiac.

Zrobione. Mistrz milczy, a Dubhe znowu jest oszolomiona. Czuje, ze powinna cos odczuwac, ale nie bardzo wie, co takiego. Pamieta tylko glos mezczyzny i ulotne pogaduszki, jakie odbyl tuz przed smiercia.

Wieczorem w lozku wraca do tego mysla. Mysli o pochwalach Mistrza za luk i strzaly, mysli o mezczyznie, o Gornarze, o wszystkich umarlych, jakich widziala, i o tym, jak niewiele potrzeba, aby zabic czlowieka.

Przewraca sie w lozku i nie moze zasnac. Po raz kolejny czuje sie zagubiona, rozdarta pomiedzy pozerajacymi ja przeciwstawnymi uczuciami.

W koncu zatapia twarz w poduszce i wybucha potokiem lez.

23. Krew ofiarna

Podroz powrotna byla prawdziwa ucieczka. Dubhe szla tak szybko, jak tylko potrafila, pozostawiajac Topha daleko za soba. Co jakis czas mezczyzna wolal ja poirytowany, ale ona nie zatrzymywala sie. Mroczna wscieklosc, polaczona z gluchym poczuciem winy, kipiala jej w piersiach. Za kazdym razem, kiedy zabijala, miala wyrzuty

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату