Sam juz postawil sobie to pytanie. Skad ta cala troska o tamta dziewczyne? Nie mial najmniejszej ochoty odpowiadac na nie ani sobie, ani tym bardziej Theanie, absurdalnie zazdrosnej.
— Nie mialem innego wyjscia, tylko uciec razem z nia.
— Jak rowniez oddac jej swoj plaszcz i pozbawic sie dla niej wody?
Lonerin zrobil niecierpliwy gest reka, ktory przyplacil bolesnym ukluciem w ramieniu.
— Nie jestem w nastroju, zeby dyskutowac o czyms tak bezsensownym. Sprobuj zmienic temat.
Theana wygladala na urazona i opuscila wzrok. Lonerin zastanawial sie, czy nie byl dla niej zbyt surowy, ale sam czul sie zagubiony. Byla jego swiatlem podczas dni spedzonych w Gildii, jak rowniez podczas ucieczki. A jednak to nie wystarczalo i teraz znowu zadawal sobie pytanie, kim jest dla niego ta dziewczyna. Usmiechnal sie do siebie. To prawdopodobnie jedna z ostatnich w najblizszych miesiacach okazji, kiedy moze pozwolic sobie na luksus myslenia o podobnych sprawach: walka wreszcie przeksztalcila sie w wojne.
Dubhe stawila sie u jego wezglowia zawstydzona, wykrecajac sobie dlonie. Nie miala odwagi patrzec mu w oczy, wiec trzymala wzrok utkwiony w ziemi.
— Lepiej sie czujesz?
— Wkrotce stane na nogi. A ty?
Dubhe wzruszyla ramionami, wciaz na niego nie patrzac.
— Nigdy nie czulam sie naprawde zle.
Zapadlo miedzy nimi skrepowane milczenie. Lonerin wolal calkiem zmienic temat.
— Za trzy dni zbierze sie Rada i bedzie dyskutowac o naszych odkryciach. Przyjdziesz?
Dubhe podniosla wreszcie oczy i zrobila zdumiona mine.
— Ja?
— A ktoz by inny?
Potrzasnela glowa w sposob, ktory sprawil, ze wygladala jak mala dziewczynka.
— Nie ma najmniejszego powodu, zebym brala w tym udzial. Ja jestem przestepca, juz sama moja obecnosc w tym miejscu jest wystarczajaco dziwna…
— Ostrzeglas nas o wielkim niebezpieczenstwie. Czy uwazasz, ze kogokolwiek tu, w srodku, moze interesowac, czym sie zajmujesz? Chce, zebys przyszla, twoje zaslugi powinny zostac docenione.
Dubhe znowu potrzasnela glowa, tym razem bardziej zdecydowanie.
— Czy ty umyslnie nie chcesz zobaczyc prawdy? Ja niczego nie dokonalam, a to, co zrobilam, wynikalo jedynie z mojego wyrachowania. Pragne tylko wlasnego ocalenia. Nie ma innego powodu, dla ktorego szpiegowalam w Gildii i poszlam za toba.
— Powody sa nieistotne, zrobilas cos bardzo waznego. Swiat Wynurzony jest ci wdzieczny.
— Ale ja cie zranilam i…
Zorientowala sie, ze wkroczyla na temat tabu, bo nagle zamilkla.
Lonerin poczul, ze sie czerwieni. Fakt, ze widzial, w jakim byla stanie, tylko poglebil uczucia, jakie wobec niej zywil, te autentyczna litosc, ktora sprawiala, ze pragnal ja uratowac. To, ze go zranila, nie mialo dla niego najmniejszego znaczenia. Jezeli znajdowal sie w tym lozku, to tylko z powodu decyzji, jakie podjal pozniej.
— To nie bylas ty. Tak czy inaczej, to nie ma znaczenia.
— A jednak sie mylisz, bo to ja. To najgorsza czesc mnie, ktora wyplywa na wierzch.
— Nie uwierzylbym w to nawet, gdybym to widzial.
— Taka jest natura klatwy.
Lonerin ucial krotko:
— Przestan sie wykrecac i gadac bzdury. Zaslugujesz na pochwaly Rady o wiele bardziej niz ja. I dlatego tam pojdziesz.
Dubhe umilkla, ale widac bylo, ze jej nie przekonal.
— Przepraszam cie, jest mi niezmiernie przykro, ze musiales to ogladac i ze probowalam cie zabic… Uratowales mi zycie, dziekuje. Jestem twoja dluzniczka.
Popatrzyla na niego z zarem i tym razem to Lonerin musial opuscic wzrok. Byla to dziewczyna bardzo otwarta, bezposrednia, a patrzenie na nia bylo rownoznaczne z zaglebianiem sie w otchlanie, w ktorych Lonerin moglby sie latwo zgubic.
— No to jestesmy kwita. W kazdym razie przed posiedzeniem Rady chce zaprowadzic cie do mojego mistrza.
Dziewczyna nagle zaczela sluchac uwaznie.
— To ten wielki czarodziej, o ktorym ci mowilem, z pewnoscia bedzie umial ci pomoc. Juz wspomnialem mu o twojej sytuacji.
— Jeszcze raz dziekuje…
Piekna byla, kiedy tak sie rumienila. Wydawalo sie, ze chmury, ktore zawsze byly w jej oczach, nagle sie rozrzedzily.
— To moj obowiazek.
— Pozwole ci odpoczac, juz za duzo mowilam.
Lonerin usmiechnal sie, ale ona nie odwzajemnila usmiechu Pozegnala go krotkim gestem i opuscila pokoj, nic wiecej nie dodajac. Lonerin odprowadzil wzrokiem jej plecy, dopoki nie zniknely mu z pola widzenia.
Dubhe stala przed drzwiami w podziemiach palacu krolewskiego Laodamei. W tym roku to tam znajdowala sie siedziba Rady Wod, tam tez mial swoj gabinet mistrz Lonerina.
Dziewczyna nie bardzo wiedziala, co o tym chlopaku myslec. Czula sie przy nim dziwnie nieswojo. Postapil dla niej tak, jak nikt wczesniej, a co wiecej, uczynil to, nie znajac jej. Byla rozdarta pomiedzy bezwarunkowa wdziecznoscia a dziwna nieufnoscia osoby zbyt przyzwyczajonej do radzenia sobie samej, przeciw wszystkim, aby moc uwierzyc w czyjes dobre intencje. Wydawalo jej sie tak nadzwyczajne, ze ktos ryzykowal dla niej zycie…
Teraz, przed tymi drzwiami, czula, jak serce podchodzi jej do gardla. Tam, za tym drewnem, kryla sie ostateczna odpowiedz: smierc albo zycie. Dubhe sie bala. Co sie stanie, jezeli okaze sie, ze nie da sie nic zrobic i klatwa jest wieczna? Nie chciala nawet o tym myslec. Cokolwiek uwazal Lonerin, to wszystko, co zrobila, uczynila wlasnie dla tej chwili.
Zapukala energicznie. Glos, ktory jej odpowiedzial, byl cichy i zmeczony. Delikatnie otworzyla drzwi.
— Jestem Dubhe, dziewczyna, ktora przybyla tu z Lonerinem.
Zatrzymala sie. Pokoj sam w sobie nie roznil sie od gabinetu jakiegokolwiek czarodzieja. Widok tych wszystkich ksiazek na polkach, biurka zawalonego tomiskami i rozrzuconych wszedzie pergaminow przypomnial jej troche gabinet Yeshola. To raczej widok siedzacego tam czarodzieja wywarl na niej piorunujace wrazenie. Byl to starzec o wstrzasajacej wrecz chudosci, tak kruchy, jak jego glos. Siedzial na siedzisku wyposazonym w wielkie drewniane kola, oparty plecami, jakby kompletnie pozbawiono go wszelkich sil. Usmiechnal sie do niej, a ona stala oszolomiona z dlonmi opartymi o drzwi.
— Mnie szukalas?
Dubhe zastanawiala sie, czy to rzeczywiscie on, potezny czarodziej. Wiedziala, ze wyglad fizyczny nie ma wiele wspolnego z magia, ale zdawala sobie rowniez sprawe, ze aby wypowiadac zaklecia, potrzeba bylo sily.
— Wy jestescie Folwar?
— Oczywiscie.
Dubhe poczula sie glupio. Od momentu, kiedy postawila noge w tym palacu, nie wiedziala, jak ma sie zachowywac, a wszyscy traktowali ja z troska, ktora ja prawie irytowala.
— Nie chcesz usiasc? Rozgosc sie, nie stoj tam taka niepewna.
Starzec znowu sie usmiechnal, a Dubhe usiadla na drewnianym krzesle z nienaturalnie wyprostowanymi plecami. Co teraz?
Folwar wybawil ja z klopotu.
— Lonerin wspomnial mi o tobie. Jestes tu w sprawie klatwy, prawda?
Dubhe przytaknela.
— Wasz uczen powiedzial mi, ze jestescie bardzo poteznym czarodziejem i bedziecie w stanie mi pomoc.
Nie tracila czasu. Zwinnymi ruchami podciagnela rekaw i pokazala ramie i symbol.
Folwar przyblizyl swoje krzeslo i zaczal przygladac sie symbolowi.
Dubhe wstrzymala oddech. Moze Lonerin sie mylil? Moze to nie pieczec, ale klatwa?