pory, i dobijemy tysiaca lat, az zamienimy sie w bialy marmur.
— Rany, to dopiero super, Davis — powiedziala Mala Jenks. — Juz jest dosc fatalnie, ze nie mozna wejsc do spozywczego w tych swiatlach, zeby ludzie sie na ciebie nie gapili. Komu zalezy na tym, zeby wygladac jak bialy kamol?
— Mala Jenks, ty juz nie potrzebujesz nic ze spozywczego — powiedzial zupelnie spokojnie Davis. I mial swieta racje.
Mniejsza o ksiazke. Mala Jenks naprawde uwielbiala muzyke Wampira Lestata i bez konca sluchala jego piosenek, zwlaszcza tej o Tych Ktorych Nalezy Miec w Opiece — o egipskim krolu i krolowej — chociaz, szczerze mowiac, nie miala pojecia, co to, do diabla, znaczy, dopoki Ogier jej nie wyjasnil.
— To Rodzice wszystkich wampirow, Mala Jenks, Matka i Ojciec. Widzisz, tworzymy nieprzerwana linie, biegnaca od krola i krolowej w starozytnym Egipcie; to oni sa Tymi Ktorych Nalezy Miec w Opiece. A trzeba miec ich w opiece z nastepujacej przyczyny: jesli sie ich zniszczy, zniszczy sie tak samo nas wszystkich.
Dla Malej Jenks to byla jakas kupa pierdol.
— Lestat widzial Ojca i Matke — klarowal jej Davis. — Znalazl ich ukrytych na greckiej wyspie, wiec wie, ze to prawda. O tym wlasnie mowi wszystkim w tych piosenkach.
— A Matka i Ojciec nie poruszaja sie, nie mowia i nie pija krwi, Mala Jenks — dodal Ogier. Byl naprawde zamyslony, prawie smutny. — Siedza tam tylko i patrza przed siebie juz od tysiecy lat. Nikt nie ma pojecia, co wie tych dwoje.
— Pewnie nic — powiedziala ze smutkiem Mala Jenks. — I wiecie, tez mi cos, taka niesmiertelnosc! O co wam chodzi z tym, ze wielkomiejskie umarlaki moga nas zabic? Jakim cudem?
— Ogniem i sloncem zawsze mozna — przypomnial jej Ogier, troche zniecierpliwiony. — Mowilem ci. Teraz sluchaj, prosze. Zawsze mozesz sie postawic umarlakom z wielkiego miasta. Jestes twarda. Tak naprawde to umarlaki z wielkiego miasta tak samo boja sie ciebie jak ty ich. Mozesz tego byc pewna, kiedy po raz pierwszy widzisz jakiegos umarlaka. Tej zasady trzymaja sie wszyscy, ktorzy sa martwi.
Kiedy odjechali sprzed domu sabatowego, Ogier mial dla niej jeszcze jedna wielka niespodzianke: opowiedzial jej o barach dla wampirow. Wielkich przefajnych lokalach w Nowym Jorku, San Francisco i Nowym Orleanie, w ktorych umarlaki spotykaja sie na zapleczu, podczas kiedy ci cholerni durni ludzie pija i tancza na froncie. Tam zaden inny umarlak nie moze cie zabic, ani miejski gogus, ani Europejczyk, ani taka holota jak ona sama.
— Zmiataj do takiego lokalu — powiedzial jej — gdyby ktorys z wielkomiejskich umarlakow sie do ciebie przyczepil.
— Jestem niepelnoletnia. Nie moge wejsc do baru.
To ich kompletnie zalatwilo. Ogier i Davis zasmiewali sie do rozpuku. Spadali z motorow.
— Jak znajdziesz bar dla wampirow, Mala Jenks — powiedzial Ogier — po prostu popatrz na nich krzywym okiem i powiedz: „Wpuszczac mnie i juz”.
Taaa juz patrzyla krzywym okiem na ludzi i musieli robic, co chciala; to dzialalo bez pudla. A tak naprawde to nigdy nie byli w zadnym barze dla wampirow. Tylko o nich slyszeli. Nie wiedzieli gdzie one sa. Miala mase pytan, kiedy wreszcie wyjezdzali z St. Louis.
Ale kiedy pojechala na polnoc, w kierunku tego miasta, zalezalo jej jedynie na tym, zeby dostac sie do tamtego cholernego domu sabatowego. Wielkomiejskie umarlaki, nadjezdzam. Dostanie zwyczajnego swira, jesli bedzie musiala dalej ciagnac w pojedynke.
Muzyka w sluchawkach zamarla. Tasma przewinela sie do konca. Mala Jenks nie mogla zniesc ciszy, jaka byl podszyty wyjacy wiatr. Sen powrocil; znowu zobaczyla blizniaczki i nadchodzacych zolnierzy. Jak tego czyms nie zagluszy, caly cholerny sen bedzie lecial jej przed oczami, jakby na wideo.
Przytrzymujac kierownice jedna reka, siegnela do kieszeni kurtki, otworzyla malego walkmana i przerzucila tasme na druga strone.
— Spiewaj facet! — zawolala. Nie wiedziala, czy slyszy swoj glos, chrapliwy i podniesiony, przekrzykujacy wiatr, czy sie jej tylko tak wydaje.
Tak jest, to bylo to, co lubila najbardziej. Tego wlasnie sluchala, zapadajac w sen, kiedy czekala, az matka wroci do domu z pracy w Gun Barrel City. Nie slowa najbardziej ja rajcowaly, ale sposob spiewania, pod Bruce’a Springstina, taki ze az sie czlowiekowi serce krajalo.
To bylo niby cos takiego jak hymn. Swietnie brzmialo, Lestat spiewal tak, jakby byl do tego stworzony, a calosc podkreslal rowny rytm perkusji, ktory przenikal ja do kosci.
— Dobra facet, dobra, jestes jedynym cholernym umarlakiem, jaki mi teraz zostal, Lestat spiewaj!
Na piec minut przed St. Louis znow napadly ja mysli o matce, o tym, jakie to wszystko bylo dziwne, jak bardzo zle.
Mala Jenks musiala to zrobic, musiala dopasc swoich rodzicow, zanim Upiorna Banda ruszyla na zachod. I nawet tego nie zalowala. Poza tamtym dziwnym momentem, kiedy matka odwalala kite tam, na podlodze.
Bo Mala Jenks zawsze nienawidzila matki. Matka byla najzwyczajniej w swiecie glupia, przez wszystkie dni swojego zycia robila krzyze z malych rozowych muszelek i odlamkow szkla, a potem zabierala je na tandete do miasteczka i sprzedawala za dziesiec dolarow sztuka. Do tego byly brzydkie, prawdziwa taniocha, z malym powykrecanym Jezusikiem w srodku, zrobionym z czerwonych i niebieskich paciorkow i diabel wie z czego jeszcze.
Ale to nie wszystko; dowcip w tym, ze Malej Jenks flaki wywracaly sie od wszystkiego, co matka robila. Juz samo jej ganianie do kosciola moglo zepsuc czlowiekowi humor, a do tego jeszcze ten jej sposob gadania z ludzmi, ten jej slodziutki ton i to, ze znosila picie starego, i zawsze miala dla kazdego dobre slowo.
Mala Jenks nigdy tego nie kupowala. Zwykle lezala na swojej pryczy w przyczepie i myslala:
Co naprawde napedza te babe? Kiedy wreszcie wybuchnie jak laska dynamitu? A moze jest za glupia?
Matka przestala patrzec Malej Jenks w oczy cale lata temu. Kiedy Mala Jenks miala dwanascie lat, przyszla do domu i powiedziala:
— Wiesz, ze to zrobilam? Mam nadzieje, ze nie bierzesz mnie juz za zadna dziewice?
I matka po prostu odpadla, a jak, po prostu uciekla wzrokiem w bok, odwrocila te szeroko otwarte, puste, glupie galy i wrocila do swojego zajecia, nucac bez slow, jak zawsze przy robieniu tych muszelkowych krzyzy.
Jednego razu jakas szycha z miasteczka skomplementowal matke, ze tworzy prawdziwa sztuke ludowa.
— Robia z ciebie glupia — powiedziala jej Mala Jenks. — Nie lapiesz tego? Nie kupuja tych ohydnych rzeczy, no nie? Wiesz, z czym mi sie to kojarzy? Powiem ci — z wielkimi klipsami ze sklepu, w ktorym wszystko jest za dziesiec centow!
— Masz ochote na kolacje, kochanie? — Zadnych sprzeciwow. Tylko nadstawienie drugiego policzka.
To byla beznadziejna sprawa, doszla do wniosku Mala Jenks. Wiec wczesnie wyjechala z Dallas, by w niecala godzine dojechac do Cedar Creek Lake i znajomego drogowskazu, ktory zapowiadal jej ukochane rodzinne miasteczko:
Postawila harleya za przyczepa, zeby nie rzucal sie w oczy. W domu nie bylo nikogo, wiec postanowila sie zdrzemnac, a obok miala przygotowane zelazko. Kiedy matka wejdzie, wtedy LUUP! Zalatwi sie szanowna pania.
Wtedy przytrafil sie sen. Gdzie tam, nawet nie spala, kiedy sie zaczal. To bylo tak, jakby Lestat ucichl, a sen otworzyl paszcze i TRZASK!