— Nie ruszaj sie, Mala Jenks — rozkazal. Ten akcent pewnie tez byl francuski. — W tym domu bylo nas trzech i dwoch sie spalilo. Policja nie zdola odszukac szczatkow, ale ty je rozpoznasz, jak na nie nastapisz, i nie bedziesz tym zachwycona.

O rany! Mowil prawde, bo jeden z tamtych byl wlasnie niedaleko, zadnego zalewania, w glebi holu; wydawalo sie, ze tam lezy tylko na wpol spalony garnitur tworzacy niewyrazny zarys sylwetki. Jasna sprawa, czula wechem, ze w ciuchach, z ktorych zostaly tylko rekawy i nogawki, paradowal kiedys umarlak. W srodku tego tam wszystkiego byla szarawa, skotlowana bryja, raczej gesty tluszcz i prochy niz popioly. Smieszna sprawa, mankiet koszuli wciaz sterczal z rekawa marynarki. Tamten gosc mial chyba garnitur z kamizelka.

Zbieralo sie jej na wymioty. Czy jak jestes umarla, to mozesz sie porzygac? Chciala sie stamtad wydostac. Co bedzie, jesli ktos, kto to zrobil, wroci? Ladna mi niesmiertelnosc!

— Nie ruszaj sie — powiedzial umarlak. — Wyjdziemy stad, najszybciej jak sie da.

— Wolalabym juz! — krzyknela. Niech to cholera wezmie, dostala dreszczy. To pewnie byly te, jak to mowili… zimne poty!

Tamten znalazl blaszane pudelko i wyjmowal z niego cala nie spalona forse.

— Hej, facet, zmywam sie — powiedziala. Czula cos w tym miejscu i nie mialo to zadnego zwiazku z tlustym sladem na podlodze. Myslala o spalonych domach sabatowych w Dallas i Oklahomie i o okolicznosciach, w jakich Upiorna Banda znikla jej z oczu. Tamten zajarzyl to wszystko, byla pewna. Twarz mu zlagodniala, znow zrobil sie ladniutki. Odrzucil pudelko i podszedl do niej tak szybko, ze wystraszyla sie jeszcze bardziej.

— Tak, machemie — rzekl wrecz milym tonem — wszystkie tamte domy sabatowe, zgadza sie. East Coast splonal jak od jednego gigantycznego spiecia. Nikt nie potrafi wytlumaczyc zniszczenia domow sabatowych w Paryzu czy w Londynie.

Ruszyli do drzwi. Wzial ja pod ramie.

— Kto to, do diabla, robi? — spytala.

— Kto to, do diabla, wie, chemie ? To niszczy domy, bary wampirow, kazde hultajstwo, na jakie trafi. Musimy sie stad wynosic. Zapuszczaj silnik.

Jednak Mala Jenks zatrzymala sie jak wryta. Cos tam jest! — pomyslala, zatrzymujac sie na skraju werandy. Cos. Bala sie zrobic krok dalej i bala sie wrocic.

— O co chodzi? — spytal szeptem.

Jak ciemno bylo pod tymi wielkimi drzewami, przy tych wszystkich domach, ktore wygladaly na nawiedzone; cos slyszala, cos naprawde cichego… jakby cos oddychajacego. Cos w tym rodzaju.

— Mala Jenks! Zapalaj!

— Ale dokad mamy jechac? — spytala. Slyszala to cos, cokolwiek to bylo.

— Do jedynego miejsca, ktore nam pozostalo. Tam, gdzie jest on, kochanie, Wampir Lestat. On jest gdzies w San Francisco, czeka, caly i zdrowy!

— Taaa? — powiedziala, wpatrujac sie w ciemna ulice przed soba. — Taaa, zgadza sie, do Wampira Lestata. — Motocykl byl dziesiec krokow od niej. Wez go, Mala Jenks. Ten umarlak jest gotow odjechac bez ciebie. — Nie waz sie, ty sukinsynu, nie dotykaj mojego harleya!

Teraz jednak naprawde liczyl sie tamten dzwiek, no nie? Mala Jenks w zyciu nie slyszala czegos podobnego — ani gdy byla zywa, ani jako umarla. A kiedy jestes umarla, slyszysz mase rzeczy. Slyszysz pociagi jadace wiele kilometrow dalej i samoloty wysoko na niebie.

Umarlak uslyszal. Nie, uslyszal, ze ona slyszy!

— Co to jest? — szepnal. O rany, bal sie. I teraz on rowniez to slyszal.

Pociagnal ja za soba po schodach. Potknela sie i prawie upadla, ale poderwal ja na nogi i posadzil na harleyu.

Halas rosl. Naplywal falami jak muzyka. Byl juz tak glosny, ze nie slyszala nawet, co mowi do niej ten umarlak. Obrocila kluczyk, dodala gazu, a umarlak wskoczyl na siodelko, ale przez ten halas nie mogla myslec. Nie slyszala nawet silnika swojego motocykla!

Spojrzala w dol, zeby zobaczyc, co jest, do diabla, grane, pracuje czy nie, nawet go nie czula. A kiedy podniosla glowe, patrzyla w kierunku tego czegos, co wysylalo ten halas. Bylo tam w ciemnosciach, za drzewami.

Umarlak zeskoczyl z harleya i bil w powietrze piesciami, jakby widzial to cos. Ale nie, on tylko rozgladal sie wkolo i paplal do siebie jak jakis szaleniec. Nie docieralo do niej zadne slowo. Wiedziala tylko, ze to cos jest tam, patrzy na nich, a ten oszalaly facet strzepi jezyk na prozno!

Zsiadla z harleya. Maszyna przewrocila sie na bok. Halas umilkl. Zaczelo jej dzwonic w uszach.

— …co tylko chcesz! — mowil umarlak. — Tylko powiedz, a to zrobimy. Jestesmy twoimi slugami!… — A potem przebiegl obok Malej Jenks, malo jej nie przewracajac, i porwal motor.

— Hej! — rozdarla sie, ale ledwo zrobila krok w jego kierunku, caly stanal w ogniu! Wrzasnal.

Wtedy Mala Jenks tez wrzasnela. Wrzeszczala i wrzeszczala. Palacy sie umarlak obracal sie w kolko na trawniku, wirowal w miejscu jak przygwozdzony. Dom sabatowy eksplodowal, a niebo zrobilo sie jasne jak w samo poludnie.

O slodki Jezu, spraw, zebym zyla, spraw, zebym zyla! — powtarzala w myslach.

Przez ulamek sekundy sadzila, ze serce jej peklo. Bala sie spojrzec w dol, w obawie, ze jej klatka piersiowa jest otwarta, a serce pluje krwia jak wulkan lawa, ale w tej samej chwili zar spoteznial jej w glowie i WIUUUM!… przepadla.

Unosila sie coraz wyzej i wyzej ciemnym tunelem, az zakolysala sie wysoko, patrzac w dol na cala scene.

O, taaa, wlasnie tak, jak juz raz bylo. I prosze, to cos, co ich zabilo, stalo tam, biala postac ukryta w kepie drzew. Ciuchy umarlaka dymily na chodniku, a jej wlasne cialo palilo sie najzwyczajniej w swiecie.

W plomieniach dostrzegla nieskazitelnie czarny zarys wlasnej czaszki i kosci, lecz ten widok nie budzil w niej ani leku, ani nawet zainteresowania.

To biala postac napawala ja zdumieniem i zachwytem. Wygladala dokladnie jak swiety posag, jak przenajswietsza Matka Boska w kosciele katolikow. Mala Jenks nie mogla oderwac wzroku od blyszczacych srebrnych nitek, wysnuwajacych sie z postaci we wszystkich kierunkach, utkanych z jakiegos tanczacego blasku. A kiedy uniosla sie wyzej, zobaczyla, ze te srebrne nitki siegaja dalej i splatuja sie z innymi, tworzac gigantyczna siec obejmujaca caly swiat i pelna umarlakow, zlapanych jak bezradne muchy w pajeczyne. To byly drobne pulsujace iskierki swiatla, zlaczone z biala postacia i stanowiace widok niemal piekny, a zarazem tak smutny. Och, biedne dusze wszystkich umarlakow zlapanych w niezniszczalna materie, nie mogace sie zestarzec ani umrzec.

Ona jednak byla wolna. Siec znajdowala sie bardzo daleko. Mala Jenks widziala na przyklad wiele tysiecy innych umarlych ludzi, kolyszacych sie w gorze w wielkim mglawicowym obloku szarosci. Niektorzy byli zagubieni, inni walczyli ze soba, a jeszcze inni ogladali sie wstecz, w dol, gdzie zmarli tak marnie, jakby nie wiedzieli albo nie wierzyli, ze to sie stalo. Paru nawet probowalo bezskutecznie zwrocic na siebie uwage zywych.

Mala Jenks wiedziala, ze nie zyje. To sie stalo juz dawno. Przesuwala sie przez ten mroczny gaszcz smutnych, bezwladnie wiszacych w powietrzu ludzi. Byla w drodze! Marnosc jej zycia na ziemi napawala ja smutkiem, ale nie to bylo dla niej wazne.

Znow swiecilo swiatlo, wspaniale swiatlo, ktorego przeblysk zauwazyla, kiedy miala umrzec po raz pierwszy. Podazala ku niemu, a zarazem w nim. I to bylo naprawde piekne. Nigdy nie widziala takich kolorow, takiej swiatlosci, nigdy nie slyszala takiej czystej muzyki. Nie bylo slow, zeby to opisac; nie znalazlaby wlasciwych slow w zadnym jezyku, jaki kiedykolwiek poznala. Tym razem nikt nie zmusi jej do powrotu!

Bo ten ktos zblizajacy sie do niej, kto przygarnie ja i pomoze — to byla matka! A matka jej nie porzuci.

Milosc, jaka czula do matki, byla nieporownywalna z niczym; ale to nic dziwnego, bo milosc otaczala ja ze wszystkich stron; swiatlo, kolory, milosc — to wszystko stopilo sie w jedno.

Ach, biedna Mala Jenks myslala, ze po raz ostatni patrzy na Ziemie. Jednak nie byla juz Mala Jenks. Nie, wcale.

Rozdzial trzeci

Bogini Pandora

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату