— Danielu, nie zadawaj pytan. Nie zostalo wiele czasu. Wiem. Inni wiedza. To jest jak prad elektryczny, plynacy przewodami wielkiej sieci.

— Tak. — Zawsze, kiedy Daniel probowal wampirzej krwi, na mgnienie oka widzial ogromna migocaca pajeczyne wiedzy, polaczen, na wpol rozumianych wizji. Wiec to byla prawda. Siec zaczela sie wraz z Matka i z Ojcem…

— Dawno temu to wszystko nie mialoby dla mnie znaczenia — przerwal mu Armand.

— Co chcesz przez to powiedziec?

— Teraz nie chce konca. Nie chce dalszego ciagu wydarzen, chyba ze… — Wyraz jego twarzy ulegl lekkiej zmianie. Pojawil sie cien zaskoczenia. — Nie chce, zebys umarl.

Daniel milczal.

Przedziwny bezruch tej chwili, nawet mimo lagodnego kolysania samolotu w strugach powietrza. Armand siedzial pelen niezwyklej rezerwy, pozornie cierpliwy, jego slowa przeczyly jednak temu opanowaniu.

— Ja sie nie boje, bo ty tu jestes — odezwal sie nagle Daniel.

— W takim razie glupiec z ciebie. Powiem ci jeszcze jedna zdumiewajaca rzecz.

— Tak?

— Lestat nadal nie zostal zniszczony. Realizuje swoje zamysly. Ci, ktorzy zebrali sie wokol niego, rowniez pozostaja bez szwanku.

— Skad ta pewnosc?

Krotki, jedwabisty smiech.

— Znowu zaczynasz. Jestes niepohamowanie ludzki. Przeceniasz mnie albo nie doceniasz. Rzadko trafiasz w sedno.

— Dysponuje ograniczonym sprzetem. Komorki mojego ciala ulegaja zniszczeniu, procesowi zwanemu starzeniem i…

— Zebrali sie w San Francisco. Tlocza sie w tylnych salach tawerny nazywanej U Cory Drakuli. Byc moze wiem o tym, bo inni wiedza — jeden potezny umysl przejmuje obrazy od innego i niechcacy lub celowo przesyla je dalej. Byc moze jeden swiadek przekazuje swa wiedze wielu nastepnym. Nie wiem. Mysli, uczucia, glosy po prostu nadchodza. Podrozuja siecia, przewodami. Niektore sa wyrazne, inne zmacone. Od czasu do czasu ostrzezenie zaglusza wszystko. „Niebezpieczenstwo!” Wtedy nasz swiat jakby cichnie na chwile. Potem znow podnosza sie inne glosy.

— A Lestat? Gdzie jest Lestat?

— On jest widziany tylko w przeblyskach. Nie moga go wysledzic w jego lezu. Jest zbyt sprytny; ale drazni sie z nimi. Przemyka czarnym porsche ulicami San Francisco. Byc moze nie wie, co sie wydarzylo.

— Wytlumacz.

— Moc komunikowania sie jest rozna. Zeby slyszec mysli innych, musisz czesto objawic wlasne. Lestat ukrywa swoja obecnosc. Jego umysl jest calkowicie odciety.

— A blizniaczki? Te dwie kobiety ze snu, kim one sa?

— Nie wiem. Nie wszyscy mieli te sny, ale wielu je zna i chyba wszyscy sie ich boja, przekonani, ze Lestat jest w jakis sposob winny wszystkiemu, co sie stalo.

— Prawdziwy czart wsrod czartow — zasmial sie cicho Daniel.

Armand skinal nieznacznie glowa, ze znuzeniem przyjmujac do wiadomosci ten zarcik. Nawet sie usmiechnal. Zastygniecie. Ryk silnikow.

— Czy rozumiesz, co mowie? Nasza rasa jest atakowana wszedzie z wyjatkiem tamtego miejsca.

— Miejsca, w ktorym przebywa Lestat.

— Wlasnie. Jednak niszczyciel porusza sie chaotycznie. Wyglada na to, ze musi byc blisko tego stworzenia, ktore niszczy. Moze czeka na koncert, aby skonczyc to, co zaczal.

— Nie moze ci zaszkodzic. Juz dawno by to zrobil…

Krotki, szyderczy, ledwo slyszalny smiech. Smiech slyszany telepatycznie?

— Twoja wiara wzrusza mnie jak zawsze, ale daruj sobie; nie musisz byc moim akolita wlasnie teraz. To cos nie jest wszechpotezne. Nie moze poruszac sie z nieskonczona szybkoscia. Musisz zrozumiec wybor, jakiego dokonalem. Lecimy tam dlatego, ze nie ma innego bezpiecznego miejsca, gdzie moglibysmy sie udac. To znalazlo holote w najrozniejszych miejscach i spalilo ja na popiol…

— Lecimy tam takze dlatego, ze chcesz byc z Lestatem.

Brak odpowiedzi.

— Jesli Lestat to sprowadzil, moze potrafi to rowniez zatrzymac.

Armand nadal nie odpowiadal. Sprawial wrazenie zbitego z tropu.

— Jest prostsze wytlumaczenie — rzekl w koncu. — Musze tam poleciec.

Samolot wydawal sie zabawka wiszaca w powietrzu, obloczkiem dzwieku. Daniel spogladal sennie na sufit, na poruszajace sie swiatlo.

Nareszcie spotkanie z Lestatem — przemknelo mu przez glowe. Myslal o jego starym domu w Nowym Orleanie, o zlotym zegarku znalezionym na zakurzonej podlodze. A teraz powrot do San Francisco, do poczatku, do Lestata. Boze, jaka mial ochote na bourbona. Czemu Armand mu go nie dal? Byl taki oslabiony. Pojda na koncert, zobaczy Lestata…

Nagle powrocilo przerazenie, coraz glebsze, przerazenie spowodowane snami.

— Nie pozwol, zebym wiecej o nich snil — szepnal nagle.

Wydalo mu sie, ze Armand szepnal: „Dobrze”.

Nagle ujrzal go przy lozku. Jego cien padal na poslanie. Brzuch wielkiej ryby zmalal jakby do rozjasnionej przestrzeni otaczajacej Armanda.

— Spojrz na mnie, ukochany — powiedzial.

Ciemnosc. A potem rozwarta, wysoka zelazna brama, swiatlo ksiezyca pieszczace ogrod. Co to za miejsce? — zastanawial sie Daniel.

Och, Wlochy, to musialy byc Wlochy, lagodnie cieple powietrze i ksiezyc w pelni swiecacy na rozlegle polacie drzew i kwiatow, a dalej Willa Tajemnic na samym skraju starozytnych Pompei.

— Jak sie tu dostalismy? — Odwrocil sie do Armanda, ktory stal obok w dziwnym, staromodnym stroju z atlasu. Na krotka chwile ten widok go zniewolil — Armand w czarnej aksamitnej tunice i obcislych spodniach, z kasztanowymi puklami wlosow opadajacymi bujna kaskada.

— Naprawde jestesmy gdzie indziej — powiedzial. — Wiesz o tym. — Odwrocil sie i ruszyl przez ogrod do willi; ledwie bylo slychac jego kroki na wytartych szarych kamieniach.

Przeciez to bylo realne! Wystarczylo spojrzec na zniszczone mury ze starej cegly i kwiaty na dlugich rabatach, na sciezke z mokrymi odciskami butow Armanda! No i gwiazdy, gwiazdy w gorze! Daniel odwrocil sie i zerwal pachnacy lisc z drzewa cytrynowego.

Armand zawrocil i wzial go pod ramie. Z rabatek wional zapach swiezo poruszonej ziemi. Ach, moglbym tu umrzec — przemknelo przez glowe Danielowi.

— Tak — powiedzial Armand — moglbys. I umrzesz. A czy wiesz, ze nigdy dotad tego nie zrobilem? Mowilem ci, ale mi nie wierzyles. Nawet Lestat powiedzial to w swojej ksiazce. Nigdy tego nie zrobilem. Wierzysz mu?

— Oczywiscie, ze ci wierzylem. Powiedziales wszystko o tej dziwnej przysiedze. Pozwol jednak, Armandzie, ze zapytam, komu przysiegales?

Smiech.

Ich glosy niosly sie przez ogrod. Co za roze i chryzantemy, jakie olbrzymy. I swiatlo padajace z otwartych drzwi Willi Tajemnic. Czy slychac muzyke? To ci dopiero, cala ta zrujnowana budowla byla bajecznie oswietlona pod rozzarzonym blekitem nieba.

— Wiec chcialbys, zebym zlamal przysiege. Chcialbys dostac to, czego, jak ci sie wydaje, pragniesz. A zatem przyjrzyj sie dobrze temu ogrodowi, kiedy bowiem to uczynie, juz nigdy wiecej nie zobaczysz moich wizji ani nie odczytasz moich mysli. Opadnie woal ciszy.

— Ale staniemy sie bracmi, czy ty tego nie pojmujesz? — spytal Daniel.

Armand stal tak blisko, ze niemal sie calowali. Napieraly na nich wielkie senne dalie w odcieniach zolci i biale gladiole; urocza kwietna won przenikala wszystko. Zatrzymali sie pod usychajacym drzewem, na ktorym rozkwitla wistaria. Jej delikatne kiscie drzaly, ogromne widlaste konary lsnily kosciana biela. A z dala, z Willi, dobiegaly glosy. Czy to ludzki spiew?

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату