wsluchana w muzyke swojego trubadura? Poczul lagodna morska bryze i ujrzal bezgwiezdne niebo, tak jak smiertelni czuja i widza te zjawiska. Swiatla San Francisco, gwiazdziste wzgorza i jasniejace slupy mostu byly jak latarnie morskie tej wielkomiejskiej nocy przypominajacej bezladna ucieczke galaktyk.

Zamknal oczy. Wyobrazil ja sobie taka, jaka byla na ulicach Aten, gdy przygladala sie tawernie plonacej wraz z jej dziecmi; zniszczona peleryna wisiala luzno na ramionach, kaptur zsunal sie z wlosow zaplecionych w warkoczyki. Ach, wydawala sie Krolowa Niebios, jak kiedys, przewodniczac nie konczacym sie modlom, pozwalala sie nazywac. Jej oczy byly lsniace i puste, usta miekkie, niewinne. Czysta slodycz tego oblicza byla nieskonczenie piekna.

Ta wizja przeniosla go wstecz przez wieki do mrocznej i strasznej chwili, kiedy z bijacym sercem stawil sie, on, czlek smiertelny, by wysluchac jej woli — jego krolowej, teraz przekletej, poswieconej ksiezycowi i demonowi w jej zarlocznej krwi, jego krolowej, ktora nie zezwalala nawet na bliskosc jasnych lamp. Jakze byla podniecona, gdy miotala sie po ceglanej podlodze posrod kolorowych scian pelnych namalowanych milczacych wartownikow.

— Te blizniaczki — powiedziala — te niegodziwe siostry smialy wyrzec takie obrzydliwosci.

— Ulituj sie — blagal. — Nie zamierzaly wyrzadzic krzywdy, przysiegam, ze mowily prawde. Wypusc je, wasza wysokosc. One nie moga juz niczego zmienic.

Och, jakze wspolczul im wszystkim! Blizniaczkom i tknietej choroba wladczyni.

— Tak, ale rozumiesz, musimy sprawdzic te ich oburzajace klamstwa — powiedziala. — Musisz sie zblizyc, moj wierny rzadco, ktory zawsze sluzyles mi z takim oddaniem…

— Moja krolowo, moja ukochana krolowo, czego pragniesz ode mnie?

Wciaz z tym samym uroczym wyrazem twarzy uniosla lodowate dlonie do jego gardla i nagle zlapala go z przerazajaca moca. Jak porazony ujrzal, ze z jej oczu znikl wszelki wyraz, a usta sie rozchylily. Kiedy uniosla sie na palce ze zjawiskowym wdziekiem nocnego koszmaru, ujrzal dwa drobne kly. Nie — zakrzyczal w myslach. — Nie zrobisz mi tego! Moja krolowo, to ja, Khayman!

Winien przepasc dawno temu, jak wielu krwiopijcow od tamtej pory. Winien zniknac bez sladu, jak nieprzeliczone istoty rozlozone na proch w ziemi wszystkich ladow i narodow. Nie przepadl jednak; blizniaczki — a przynajmniej jedna z nich — tez zyly.

Czy wiedziala o tym? Czy znala te koszmarne sny? Czy odbierala je z innych umyslow? Czy tez podrozowala przez cala noc wokol swiata, nie sniac i nie spoczywajac, zawziecie wykonujac wciaz to samo zadanie od chwili zmartwychwstania?

One zyja, moja krolowo, one zyja w tej jednej, jesli nie w dwoch. Wspomnij stare proroctwo! — zawolal do niej w myslach. Gdyby tylko mogla slyszec jego glos!

Otworzyl oczy. W jednej chwili powrocil do terazniejszosci, do tego skostnialego czegos, bedacego jego cialem. Muzyka przeniknela go bezlitosnym rytmem, blyskajace swiatla oslepialy.

Odwrocil sie i wsparl dlonia o sciane. Nigdy nie byl tak zanurzony w dzwieku. Czul, ze traci swiadomosc, ale glos Lestata przywolal go z powrotem.

Przeslaniajac palcami oczy, spojrzal w dol na ogniscie biala scene. Patrzcie no, diabel tanczy i spiewa z nieklamana radoscia! Khayman wbrew sobie poczul sie wzruszony.

Potezny tenor Lestata nie potrzebowal elektrycznego wzmocnienia. Nawet niesmiertelni rozsiani miedzy swymi ofiarami spiewali razem z nim, tak zarazliwa byla jego pasja. Gdziekolwiek Khayman spojrzal, widzial zarowno smiertelnych, jak i niesmiertelnych pochlonietych zabawa. Ciala wily sie wraz z cialami na scenie. Glosy brzmialy z coraz wieksza sila.

Gigantyczna twarz Lestata zajela caly ekran; jego niebieskie oko spojrzalo na Khaymana i mrugnelo.

— CZEMU MNIE NIE ZABIJECIE?! WIECIE, KIM JESTEM!

Smiech Lestata zagluszyl ostry lomot gitar.

— CZY JESTESCIE SLEPI NA ZLO, SKORO GO NIE POZNAJECIE?

Ach, co wiara w dobro, w heroizm. Khayman widzial to nawet w jego oczach, szary cien tragicznej potrzeby. Lestat odrzucil glowe do tylu i zaryczal; tupal i wyl; spogladal w krokwie, jakby to byl firmament.

Khayman zmusil sie, by ruszyc z miejsca; nie mogl tu zostac. Niezdarnie brnal do drzwi, duszac sie w ogluszajacym halasie. Nawet jego poczucie rownowagi bylo zachwiane. Miazdzace dzwieki gonily go po klatce schodowej, ale przynajmniej uchronil sie przed blyskajacymi swiatlami. Oparty o sciane, usilowal przejrzec na oczy.

Czul zapach krwi. Czul glod wielu krwiopijcow i puls muzyki przenikajacy drewno i gips.

Ruszyl dalej w dol, nie slyszac wlasnych krokow na betonie i wreszcie osunal sie na wyludniony podest. Skurczony objal nogi ramionami i pochylil glowe.

Ta muzyka byla jak muzyka z przeszlosci, kiedy wszystkie piesni byly piesniami ciala, a piesni umyslu jeszcze nie wynaleziono.

Ujrzal siebie w tancu; ujrzal krola — smiertelnego krola, ktorego tak uwielbial — jak obraca sie i podskakuje; uslyszal dudnienie bebnow i zawodzenie piszczalek; krol podal Khaymanowi piwo. Stol uginal sie pod pieczona dziczyzna i blyszczacymi owocami, dymil bochnami chleba. Krolowa siedziala na zlotym tronie; nieskazitelna i pogodna smiertelna kobieta z drobnym rozkiem perfumowanego wosku na czubku kunsztownej fryzury; wosk rozplywal sie w cieple i nasycal wonnoscia zaplecione warkocze.

Wtem ktos wlozyl mu do reki trumienke krazaca posrod ucztujacych; male upomnienie: jedz, pij, smierc czeka bowiem nas wszystkich.

Sciskal ja mocno w rece; czy powinien przekazac ja krolowi?

Nagle poczul na twarzy krolewskie usta.

— Tancz, Khaymanie. Pij. Jutro pomaszerujemy na polnoc, by wyrznac resztki ludozercow.

Krol nawet nie spojrzal na trumienke; odebral ja, wsunal ja w dlonie krolowej, a ona, nie patrzac, dala ja komus nastepnemu.

Resztki ludozercow. Jakie proste wydawalo sie to wszystko, jakie sluszne. Dopoki nie ujrzal blizniaczek kleczacych przed oltarzem.

Lomot bebnow zagluszyl glos Lestata. Smiertelni mijali Khaymana, ledwo zauwazajac skulona postac; krwiopijcy mijali go biegiem, nie zwracajac na niego najmniejszej uwagi.

Lestat spiewal o Dzieciach Ciemnosci ukrytych pod cmentarzem zwanym z zabobonnym lekiem Les Innocents; Niewiniatka.

W swiatlo Weszlismy Moi bracia i siostry! ZABIJCIE NAS! Moi bracia i siostry!

Podniosl sie ospale. Chwial sie na nogach, ale szedl przed siebie, w dol, az znalazl sie w westybulu, gdzie halas byl nieco mniejszy, odpoczywal w poblizu wewnetrznych drzwi, wdychajac chlodne powietrze.

Powoli ogarnial go spokoj; nagle zauwazyl dwoch smiertelnych mezczyzn, ktorzy zatrzymali sie nieopodal i patrzyli na niego, stojacego pod sciana z rekami w kieszeniach i zwieszona glowa.

Ujrzal siebie ich oczyma. Wyczul ich obawe, zmieszana z naglym niepowstrzymanym poczuciem triumfu. Ci ludzie wiedzieli o jego rodzie i zyli dla chwil takich jak ta, a jednak lekali sie ich smiertelnie i tak naprawde mieli nadzieje, ze nigdy nie nadejda.

Powoli uniosl glowe. Stali jakies szesc metrow dalej, obok zatloczonego stoiska z napojami i slodyczami, jakby mialo ono ich ukryc — angielscy dzentelmeni jak sie patrzy. Mieli juz swoje lata. Ich mocno pobruzdzone twarze i wieczorowe ubiory bez pylka na rekawach, znakomicie uszyte szare plaszcze, wykrochmalone kolnierzyki i blyszczace suply jedwabnych krawatow byly tu calkowicie nie na miejscu. Posrod obwieszonej blyskotkami mlodziezy, ktora nie mogla ustac w miejscu, chlonac barbarzynski halas i mielac ozorami, wygladali na podroznikow z innego swiata.

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату