poniewaz inni go do tego zmusili.

A gdy porsche brnelo przez rozbiegany tlum mlodziezy, plomienie dosiegaly krwiopijcow. Ich krzyki, goraczkowe przeklenstwa, ostateczne pytania rosly w koszmarnym, nieslyszalnym dla ludzkiego ucha chorze.

Khayman zakryl twarz. Porsche przebylo polowe drogi do bramy, zanim zatrzymal je tlum. Syreny wyly, wywrzaskiwano rozkazy; dzieci padaly z polamanymi konczynami. Smiertelni krzyczeli z zalu i przerazenia.

Znajdz Armanda — pomyslal Khayman. Ale po co? Wszedzie, gdzie spojrzal, wirowaly wielkie pochodnie oranzowo-niebieskiego ognia, bielejace w naglym zarze, kiedy tamci uwalniali sie od sczernialych ubran, osuwajacych sie na chodniki. Jak wejsc miedzy ogien i Armanda? Jak uratowac mlodego Daniela?

Popatrzyl ku odleglym wzgorzom, na drobna postac jasniejaca na ciemnym niebie, nie zauwazona przez tych, ktorzy uciekali z wrzaskiem i wolaniem o pomoc.

Nagle poczul zar; dotykal go jak wtedy w Atenach. Poczul, jak tanczy u jego stop, oczy zaszly mu lzami. Mimo to niewzruszony wpatrywal sie w odlegle zrodlo tego doznania. A potem z przyczyn, ktorych byc moze nie mial nigdy pojac, zdecydowal sie nie odpychac ognia, lecz sprawdzic, co zywiol moze mu uczynic. Kazde wlokno jego jestestwa mowilo mu — Odepchnij go. — A jednak pozostal bez ruchu, wyprany z mysli, czujac kapiacy pot. Ogien okrazyl go, objal, a nastepnie cofnal sie i zostawil go w spokoju, zimnego i zranionego ponad wszelkie, najdziksze nawet wyobrazenie. Wyszeptal cicha modlitwe: — Oby blizniaczki cie zniszczyly.

Daniel

Pozar! — Daniel poczul smrod zjelczalego tluszczu i rownoczesnie zobaczyl plomienie wybuchajace wsrod tlumu. Jaka oslone zapewnialo teraz zbiorowisko? Ogien tryskal malymi eksplozjami, podczas gdy grupki oszalalych nastolatkow bezladnie usilowaly sie od nich oddalic. Ludzie biegali bezsensownie w kolko, wpadajac jedni na drugich.

Ten dzwiek. Daniel uslyszal go znowu. Przesuwal sie nad ich glowami. Armand ciagnal go do budynku. To bez sensu, i tak nie dostana sie do Lestata. Nie mieli kryjowki. Armand wrocil do hali, wciaz ciagnac Daniela za soba. Para przerazonych wampirow wybiegla z drzwi i eksplodowala slupami ognia.

Ogarniety groza Daniel patrzyl na szkielety rozplywajace sie w bladozoltej poswiacie. W glebi opustoszalej widowni kolejna uciekajaca postac zajela sie upiornymi plomieniami. Wijac sie, padla na betonowa podloge; z pustego ubrania uniosl sie dym, kaluza tluszczu zalala beton i wyschla na oczach Daniela.

Znow pobiegli ku uciekajacym smiertelnym, tym razem do odleglej bramy, od ktorej dzielilo ich wiele metrow asfaltowej nawierzchni.

Przemieszczali sie tak szybko, ze stopy Daniela nie dotykaly ziemi. Swiat zmienil sie w kolorowa smuge. Nawet zalosne wrzaski przerazonych fanow dobiegaly z daleka, zlagodzone. Wtem zatrzymali sie przy bramie, w tej samej chwili, w ktorej czarne porsche Lestata wypadlo z parkingu i przemknelo na ulice. Zniknelo im z oczu po kilku sekundach, sunac jak pocisk ku autostradzie, na poludnie.

Armand nie usilowal go dopedzic; zdawal sie nawet go nie dostrzegac. Stal przy bramie i patrzyl ponad glowami tlumu i wygietym dachem hali ku odleglemu horyzontowi. Niesamowity, telepatycznie slyszany dzwiek byl ogluszajacy. Przeslonil wszystkie inne dzwieki swiata, pochlonal wszelkie doznania.

Daniel musial zakryc uszy rekoma, nie potrafil opanowac drzenia nog. Czul, ze Armand jest blisko, ale przestal cokolwiek wiedziec. Wiedzial jednak, ze jesli to ma nastapic, to wlasnie teraz. Jednak nie czul strachu, nadal bowiem nie mogl uwierzyc we wlasna smierc; sparalizowaly go pomieszanie i zdumienie.

Dzwiek rozplynal sie stopniowo. Odretwialy Daniel powoli przejrzal na oczy; rosl przed nim wielki ksztalt wozu strazackiego z drabina; strazak krzyczal, zeby odszedl od bramy. Buczenie syren bylo, jak dzwiek z innego swiata, przeszywalo skronie niewidzialnymi iglami.

Armand lagodnie odsunal go z drogi. Wystraszeni ludzie pedzili obok jak unoszeni wiatrem. Daniel slanial sie na nogach, ale Armand go podtrzymal. Znalezli sie w cieplej masie smiertelnych, za ogrodzeniem, wslizgujac sie miedzy gapiow ogladajacych zamieszanie zza drucianej siatki.

Setki nadal uciekaly. Przerazliwy dysonans syren zagluszyl ich krzyki. Wozy strazackie pedzily przez brame, mijajac rozproszonych smiertelnych. Jednak wszystkie te odglosy byly watle i dalekie, nadal przygluszane gasnacym nadprzyrodzonym dzwiekiem. Armand przylgnal do siatki, zamknal oczy, przycisnal czolo do metalu. Siatka drzala, jakby ona jedna mogla slyszec stwora tak, jak oni go slyszeli.

Dzwiek zgasl.

Zapanowala lodowata cisza, cisza po wstrzasie, pustka. Chociaz pandemonium trwalo dalej, juz ich nie obejmowalo.

Byli osamotnieni; smiertelni rozbiegali sie na boki, zderzali sie ze soba, pedzili dalej, a w powietrzu unosily sie uparte nadprzyrodzone krzyki przypominajace trzask plonacej folii aluminiowej; kolejne smierci, ale gdzie?

Przecieli ulice, ramie w ramie, nie spieszac sie. Poszli dalej ciemna boczna ulica, mijajac podniszczone domy z ozdobnymi tynkami i tanie narozne sklepiki.

Szli i szli. Noc byla zimna i spokojna, a odglosy syren dalekie, nieomalze zalobne.

Kiedy dotarli do szerokiego, oslepiajacego jasnoscia bulwaru, ujrzeli rozklekotany trolejbus skapany w zielonkawym swietle. Wydawal sie zjawa jadaca ku nim przez pustke i cisze. Zalewie kilku osamotnionych pasazerow patrzylo przez zasmuzone, brudne okna. Kierowca wygladal, jakby byl pograzony we snie.

Armand uniosl zmeczone oczy, jakby chcial odprowadzic pojazd wzrokiem. Jednak ku zdumieniu Daniela trolejbus zatrzymal sie, zeby ich zabrac.

Weszli do srodka i nie kupujac biletow, opadli na dluga, pokryta skora lawe. Kierowca ani na chwile nie oderwal oczu od szyby. Armand siedzial bokiem do okna, tepo wpatrujac sie w czarna gumowa wykladzine. Mial zmierzwione wlosy i smuge sadzy na policzku. Zagubiony w myslach, wydawal sie calkowicie nieswiadomy tego, co robi.

Daniel spogladal na otaczajacych go bezbarwnych smiertelnych. Kobieta o twarzy jak suszona sliwka i ustach waskich jak szrama odpowiedziala mu gniewnym spojrzeniem; pijany mezczyzna chrapal, zwiesiwszy glowe na piersi; kobieta z malutka glowka o zlepionych wlosach trzymala na kolanach gigantycznego niemowlaka, ktorego skora byla jak guma do zucia. Niech to diabli, w nich wszystkich bylo cos okropnie nie w porzadku. Na tylnym siedzeniu tkwil trup mezczyzny z polprzymknietymi powiekami i sladami sliny na podbrodku. Czy nikt nie widzi, ze on nie zyje? Na podlodze zasychala smierdzaca uryna.

Dlonie Daniela wygladaly martwo, trupio. Kierowca obracajacy kierownice wydawal sie umarlakiem z zywym jednym ramieniem. Czy to halucynacja? Autobus do piekla?

Nie. Jedynie trolejbus, jeden z miliona podobnych, jakie widzial w zyciu, wiozacy noca przez miasto zmeczonych wykolejencow. Nagle Daniel malo nie wybuchnal glosnym smiechem, myslac o trupie z tylu i o ludziach jadacych ot, tak sobie, i o tym, jak to wszystko wygladalo w tym swietle, ale poczucie grozy natychmiast wrocilo.

Cisza dzialala mu na nerwy, podobnie jak powolne kolysanie autobusu; przygnebiala go parada ruder; widok bezsilnej twarzy i pustego wzroku Armanda byl nie do zniesienia.

— Wroci po nas? — spytal. Nie mogl tego juz zniesc.

— Wiedziala, ze tam bylismy — rzekl Armand cichym, matowym glosem. — Pominela nas.

Khayman

Wycofal sie na wysoki trawiasty stok, za ktorym rozciagal sie widok na zimny Pacyfik.

Mial przed soba panorame calosci; smierc w oddali, zagubiona w swiatlach, a piskliwe wycia nadprzyrodzonych dusz mieszaly sie z zageszczonymi odglosami ludzkiego miasta.

Uciekajace przed diablami porsche Lestata wypadlo z autostrady. On sam wyszedl z pogruchotanego auta bez szwanku, zlakniony walki; ale ogien znow uderzyl w tych, ktorzy go otoczyli, rozpraszajac ich lub zabijajac.

Wreszcie pozostawiony samemu sobie z Louisem i Gabriela, zgodzil sie wycofac, niepewny, kto lub co go

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату