Wielkiego domu dziedzic, powabnej urody;
Juz troche zakochany! Coz? moze sie zmienic!
Potem, czy szczerze kocha? czy sie zechce zenic?
Z kobieta kilku laty starsza! niebogata!
Czy mu krewni pozwola? co swiat powie na to?
Telimena, tak myslac, z sofy sie podniosla
I stanela na palcach; rzeklbys, iz podrosla;
Odkryla nieco piersi, wygiela sie bokiem
I sama siebie pilnym obejrzala okiem,
I znowu zapytala o rade zwierciadla;
Po chwili wzrok spuscila, westchnela i siadla.
Hrabia pan! zmienni w gustach sa ludzie majetni!
Hrabia blondyn! blondyni nie sa zbyt namietni!
A Tadeusz? prostaczek! poczciwy chlopczyna!
Prawie dziecko! raz pierwszy kochac sie zaczyna!
Pilnowany, nielacno zerwie pierwsze zwiazki,
Przy tem dla Telimeny ma juz obowiazki,
Mezczyzni, poki mlodzi, chociaz w myslach zmienni,
W uczuciach sa od dziadow stalsi, bo sumienni.
Dlugo serce mlodzienca proste i dziewicze
Chowa wdziecznosc za pierwsze milosci slodycze!
Ono rozkosz i wita, i zegna z weselem,
Jak skromna uczte, ktora dzielim z przyjacielem.
Tylko stary pjanica, gdy juz spali trzewa,
Brzydzi sie trunkiem, ktorym nazbyt sie zalewa.
Wszystko to Telimena dokladnie wiedziala,
Bo i rozum, i wielkie doswiadczenie miala.
Lecz co powiedza ludzie? Mozna im zejsc z oczu,
W inne strony wyjechac, mieszkac na uboczu
Lub, co lepsza, wyniesc sie calkiem z okolicy,
Na przyklad zrobic mala podroz do stolicy,
Mlodego chlopca na swiat wielki wyprowadzic,
Kroki jego kierowac, pomagac mu, radzic,
Serce mu ksztalcic, miec w nim przyjaciela, brata!
Nareszcie - uzyc swiata, poki sluza lata!
Tak myslac, po alkowie smialo i wesolo
Przeszla sie kilka razy - znow spuscila czolo.
Warto by tez pomyslic o Hrabiego losie -
Czyby sie nie udalo podsunac mu Zosie?
Niebogata, lecz za to urodzeniem rowna,
Z domu senatorskiego, jest dygnitarzowna.
Jezeliby do skutku przyszlo ozenienie,
Telimena w ich domu mialaby schronienie
Na przyszlosc; krewna Zosi i Hrabiego swatka,
Dla mlodego malzenstwa bylaby jak matka.
Po tej z soba odbytej, stanowczej naradzie
Wola przez okno Zosie bawiaca sie w sadzie.
Zosia w porannym stroju i z glowa odkryta
Stala, trzymajac w reku podniesione sito;
Do nog jej bieglo ptastwo; stad kury szurpate
Tocza sie klebkiem, stamtad kogutki czubate,
Wstrzasajac koralowe na glowach szyszaki
I wioslujac skrzydlami przez bruzdy i krzaki,
Szeroko wyciagaja ostrozaste piety;
Za nimi z wolna indyk sunie sie odety,
Sarkajac na trzpiotalstwo swej krzykliwej zony;
Owdzie pawie jak tratwy dlugimi ogony
Steruja sie po lace, a gdzieniegdzie z gory
Upada jak kisc sniegu golab srebrnopiory.
W posrodku zielonego okregu murawy
Sciska sie okrag ptastwa krzykliwy, ruchawy,
Opasany golebi sznurem na ksztalt wstegi
Bialej, srodkiem pstrokaty w gwiazdy, w cetki, w pregi
Tu dzioby bursztynowe, tam czubki z korali
Wznosza sie z gestwi pierza jak ryby spod fali.
Wysuwaja sie szyje i w ruchach lagodnych
Chwieja sie ciagle na ksztalt tulipanow wodnych;
Tysiace oczu jak gwiazd blyskaja ku Zosi.
Ona w srodku wysoko nad ptastwem sie wznosi,
Sama biala i w dluga bielizne ubrana,
Kreci sie jak bijaca srod kwiatow fontanna;
Czerpie z sita i sypie na skrzydla i glowy
Reka jak perly biala gesty grad perlowy
Krup jeczmiennych: to ziarno, godne panskich stolow,
Robi sie dla zaprawy litewskich rosolow;
Zosia je wykradajac z szafek ochmistrzyni
Dla swego drobiu, szkode w gospodarstwie czyni.
Uslyszala wolanie: 'Zosiu!' To glos cioci!
Sypnela razem ptastwu ostatek lakoci,
A sama, krecac sito jako tanecznica
Bebenek i w takt bijac, swawolna dziewica
Jela skakac przez pawie, golebie i kury:
Zmieszane ptastwo tlumnie furknelo do gory.
Zosia, stopami ledwie dotykajac ziemi,
Zdawala sie najwyzej bujac miedzy niemi;
Przodem golebie biale, ktore w biegu ploszy,
Lecialy jak przed wozem bogini rozkoszy.
Zosia przez okno z krzykiem do alkowy wpadla
I na kolanach ciotki zadyszana siadla;
Telimena, calujac i glaszczac pod brode,
Z radoscia zwaza dziecka zywosc i urode
(Bo prawdziwie kochala swa wychowanice).
Ale znowu powaznie nastroila lice,
Wstala i przechodzac sie wszerz i wzdluz alkowy,
Dzierzac palec przy ustach, temi rzekla slowy:
'Kochana Zosiu, juz tez calkiem zapominasz
I na stan, i na wiek twoj; wszak to dzis zaczynasz
Rok czternasty, czas rzucic indyki i kurki;
Fi! to godna zabawka dygnitarskiej corki!
I z umurzana dziatwa chlopska juz do woli
Napiescilas sie! Zosiu! patrzac, serce boli;
Opalilas okropnie plec, czysta Cyganka,
A chodzisz i ruszasz sie jak parafijanka.
Juz ja temu wszystkiemu na przyszlosc zaradze;
Od dzis zaczne, dzis ciebie na swiat wyprowadze,
Do salonu, do gosci - gosci mamy sila,
Patrzajzez, azebys mnie wstydu nie zrobila'.
Zosia skoczyla z miejsca i klasnela w dlonie,
I ciotce zawisnawszy oburacz na lonie,
Plakala i smiala sie na przemian z radosci.
'Ach, Ciociu! juz tak dawno nie widzialam gosci!
Od czasu, jak tu zyje z kury i indyki,
Jeden gosc, co widzialam, to byl golab dziki;
Juz mi troszeczke nudno tak siedziec w alkowie;
Pan Sedzia nawet mowi, ze to zle na zdrowie'.
'Sedzia - przerwala ciotka - ciagle mi dokuczal,
Zeby cie na swiat wywiesc, ciagle pod nos mruczal,
Ze juz jestes dorosla; sam nie wie, co plecie,
Dziadus, nigdy na wielkim niebywaly swiecie.
Ja wiem lepiej, jak dlugo trzeba sie sposobic
Panience, by wyszedlszy na swiat, efekt zrobic.
Wiedz, Zosiu, ze kto rosnie na widoku ludzi,
Choc piekny, choc rozumny, efektow nie wzbudzi,
Gdy go wszyscy przywykna widziec od malenka.
Lecz niechaj uksztalcona, dorosla panienka
Nagle ni stad, ni zowad przed swiatem zablysnie,
Wtenczas kazdy sie do niej przez ciekawosc cisnie,
Wszystkie jej ruchy, rzuty oczu jej uwaza,
Slowa jej podsluchiwa i drugim powtarza;
A kiedy wejdzie w mode raz mloda osoba,
Kazdy ja chwalic musi, choc i nie podoba.
Znalezc sie, spodziewam sie, ze umiesz; w stolicy
Uroslas. Choc dwa lata mieszkasz w okolicy,
Nie zapomnialas jeszcze calkiem Petersburka.
No, Zosio, toalete rob, dostan tam z biorka,
Nagotowane znajdziesz wszystko do ubrania.
Spiesz sie, bo lada chwila wroca z polowania'.
Wezwano pokojowe i sluzaca dziewke;
W naczynie srebrne wody wylano konewke;
Zosia, jak wrobel w piasku, trzepioce sie, myje
Z pomoca slugi rece, oblicze i szyje.
Telimena otwiera petersburskie sklady,
Dobywa flaszki perfum, sloiki pomady,
Pokrapia Zosie wkolo wyborna perfuma
(Won napelnila izbe), wlos namaszcza guma.
Zosia kladnie ponczoszki biale, azurowe,
I trzewiki warszawskie biale, atlasowe;
Tymczasem pokojowa sznurowala stanik,
Potem rzucila na gors pannie pudermanik;
Zaczeto przypieczone zbierac papiloty,
Pukle, ze nazbyt krotkie, uwito w dwa sploty,
Zostawujac na czole i skroniach wlos gladki;
Pokojowa zas swiezo zebrane blawatki
Uwiazawszy w plecionke daje Telimenie;
Ta ja do