Bernardyna
Po prawej stronie meza ma Podkomorzyna.
Sedzia, kiedy juz gosci jak trzeba ustawil,
Zegnajac po lacinie, stol poblogoslawil;
Mezczyznom dano wodke; za czym wszyscy siedli
I chlodnik zabielany milczac zwawo jedli.
Po chlodniku szly raki, kurczeta, szparagi,
W towarzystwie kielichow wegrzyna, malagi;
Jedza, pija, a milcza wszyscy. Nigdy pono,
Od czasu jako mury zamku podzwigniono,
Ktory uraczal hojnie tylu szlachty bratow,
Tyle wesolych slyszal i odbil wiwatow,
Nie pamietano takiej posepnej wieczerzy;
Tylko pukanie korkow i brzeki talerzy
Odbijala zamkowa sien wielka i pusta:
Rzeklbys, iz zly duch gosciom zasznurowal usta.
Mnogie byly powody milczenia: Mysliwi
Powrocili z ostepu dosyc gadatliwi;
Lecz gdy zapal ochlonal, myslac nad oblawa,
Postrzegaja, ze wyszli z niej nie z wielka slawa:
Trzebaz bylo, azeby jeden kaptur popi,
Wyrwawszy sie Bog wie skad, jak Filip z konopi,
Przepisal wszystkich strzelcow powiatu? O wstydzie!
Coz o tem beda gadac w Oszmianie i Lidzie,
Ktore od wiekow walcza z tutejszym powiatem
O pierwszenstwo w strzelectwie; myslili wiec nad tem.
Zas Asesor i Rejent, procz wspolnych niecheci,
Swieza hanbe swych chartow mieli na pamieci.
W oczach im stoi niecny kot, skoki wyciaga
I omykiem spod gaju kiwajac, uraga,
I tym omykiem cwiczy po sercach jak biczem.
Siedzieli z pochylonem ku misie obliczem.
Asesor nowe jeszcze mial powody zalow,
Patrzac na Telimene i na swych rywalow.
Do Tadeusza siedzi Telimena bokiem,
Pomieszana, zaledwie smie nan rzucic okiem.
Chciala zasepionego Hrabiego zabawic,
Wyzwac w dluzsza rozmowe, w lepszy humor wprawic,
Bo Hrabia dziwnie kwasny powrocil z przechadzki,
A raczej, jako myslil Tadeusz, z zasadzki;
Sluchajac Telimeny, czolo podniosl hardo,
Brwi zmarszczyl, spojrzal na nia ledwie nie z pogarda;
Potem przysiadl sie, jak mogl najblizej, do Zosi,
Nalewa jej do szklanki, talerze przynosi,
Prawi tysiac grzecznosci, klania sie, usmiecha,
Czasem oczy wywraca i gleboko wzdycha.
Widac przeciez, pomimo tak zreczne ludzenie,
Ze umizgal sie tylko na zlosc Telimenie;
Bo glowe odwracajac niby nieumyslnie,
Coraz ku Telimenie groznem okiem blysnie.
Telimena nie mogla pojac, co to znaczy:
Ruszywszy ramionami, myslila: dziwaczy.
Wreszcie, nowym zalotom Hrabiego dosc rada,
Zwrocila sie do swego drugiego sasiada.
Tadeusz, tez posepny, nic nie jadl, nic nie pil,
Zdawal sie sluchac rozmow, oczy w talerz wlepil;
Telimena mu leje wino, on sie gniewa
Na natretnosc; pytany o zdrowie - poziewa.
Ma za zle (tak sie zmienil jednego wieczora),
Ze Telimena zbytnie do zalotow skora;
Gorszy sie, ze jej suknia tak wcieta gleboko,
Nieskromnie - a dopiero, kiedy podniosl oko!
Az przelakl sie; bystrzejsze teraz mial zrenice:
Ledwie spojrzal w rumiane Telimeny lice,
Odkryl od razu wielka, straszna tajemnice!
Przebog! narozowana!
Czy roz w zlym gatunku,
Czy jakos na obliczu przetarl sie z trefunku:
Gdzieniegdzie zrzednial, na wskros grubsza plec odslania.
Moze to sam Tadeusz, w Swiatyni dumania
Rozmawiajac za blisko, omusknal z bielidla
Karmin, lzejszy od pylkow motylego skrzydla.
Telimena wracala nazbyt spieszno z lasu
I poprawic kolory swe nie miala czasu;
Okolo ust szczegolniej widne byly piegi.
Nuz oczy Tadeusza, jako chytre szpiegi,
Odkrywszy jedna zdrade, poczna w kolej zwiedzac
Reszte wdziekow i wszedzie jakis falsz wysledzac:
Dwoch zebow braknie w ustach; na czole, na skroni
Zmarszczki; tysiace zmarszczkow pod broda sie chroni!
Niestety! Czul Tadeusz, jak jest niepotrzebnie
Rzecz piekna nazbyt scisle zwazac; jak haniebnie
Byc szpiegiem swej kochanki; nawet jak szkaradnie
Odmieniac smak i serce - lecz ktoz sercem wladnie?
Darmo chce brak milosci zastapic sumnieniem,
Chlod duszy ogrzac znowu jej wzroku promieniem:
Juz ten wzrok, jako ksiezyc swiatly, a bez ciepla,
Blyskal po wierzchu duszy, ktora do dna krzepla...
Takie robiac sam sobie wyrzuty i skargi,
Pochylil w talerz glowe, milczal i gryzl wargi.
Tymczasem zly duch nowa pokusa go wabi:
Podsluchiwac, co Zosia mowila do Hrabi.
Dziewczyna, uprzejmoscia Hrabiego ujeta,
Zrazu rumienila sie spusciwszy oczeta,
Potem smiac sie zaczeli, w koncu rozmawiali
O jakiems niespodzianem w ogrodzie spotkaniu,
O jakiems po lopuchach i grzedach stapaniu.
Tadeusz, wyciagnawszy co najdluzej uszy,
Polykal gorzkie slowa i przetrawial w duszy,
Okropna mial biesiade. Jak w ogrodzie zmija
Dwoistem zadlem ziolo zatrute wypija,
Potem skreci sie w klebek i na drodze legnie,
Grozac stopie, co na nia nieostroznie biegnie,
Tak Tadeusz, opily trucizna zazdrosci,
Zdawal sie obojetny, a pekal ze zlosci.
W najweselszem zebraniu niech sie kilku gniewa,
Zaraz sie ich ponurosc na reszte rozlewa.
Strzelcy dawniej milczeli, druga stolu strona
Umilkla, Tadeusza zolcia zarazona.
Nawet pan Podkomorzy, nadzwyczaj ponury,
Nie mial ochoty gadac, widzac swoje cory,
Posazne i nadobne panny, w wieku kwiecie,
Zdaniem wszystkich najpierwsze partyje w powiecie,
Milczace, zaniedbane od milczacej mlodzi.
Goscinnego Sedziego rowniez to obchodzi;
Wojski zas, uwazajac, ze tak wszyscy milcza,
Nazywal te wieczerze nie polska, lecz wilcza.
Hreczecha na milczenie mial sluch bardzo czuly,
Sam gaweda, i lubil niezmiernie gaduly.
Nie dziw! ze szlachta strawil zycie na biesiadach,
Na polowaniach, zjazdach, sejmikowych radach;
Przywykl, zeby mu zawsze cos bebnilo w ucho,
Nawet wtenczas, gdy milczal lub z placka za mucha
Skradal sie, lub zamknawszy oczy siadal marzyc;
W dzien szukal rozmow, w nocy musiano mu gwarzyc
Pacierze rozancowe albo gadac bajki;
Stad tez nieprzyjacielem zabitym byl fajki,
Wymyslonej od Niemcow, by nas scudzoziemczyc;
Mawial: 'Polske oniemic - jest to Polske zniemczyc'.
Starzec, wiek przegwarzywszy, chcial spoczywac w gwarze;
Milczenie go budzilo ze snu: tak mlynarze,
Uspieni kol tarkotem, ledwie stana osie,
Budza sie, krzyczac z trwoga: 'A Slowo stalo sie...'
Wojski uklonem dawal znak Podkomorzemu,
A reka od ust lekko skinal ku Sedziemu,
Proszac o glos; panowie na ten uklon niemy
Odklonili sie oba, co znaczy: 'prosiemy'.
Wojski zagail:
'Smialbym upraszac mlodziezy,
Azeby po staremu bawic u wieczerzy,
Nie milczec i zuc: czy my ojce kapucyni?
Kto milczy miedzy szlachta, to wlasnie tak czyni
Jako mysliwiec, ktory naboj rdzawi w strzelbie;
Dlatego ja rozmownosc naszych przodkow wielbie.
Po lowach szli do stolu, nie tylko by jadac,
Ale aby nawzajem mogli sie wygadac,
Co kazdy mial na sercu; nagany, pochwaly
Strzelcow i oblawnikow, ogary, wystrzaly
Wywolywano na plac; powstawala wrzawa,
Mila uchu mysliwcow jak druga oblawa.
Wiem, wiem, o co wam idzie: ta czarnych trosk chmura
Pono z Robakowego wzniosla sie kaptura!
Wstydzicie sie swych pudel! Niech was wstyd