glowy Zosi przyszpila uczenie,
Z prawej strony na lewo: kwiat od bladych wlosow
Odbijal bardzo pieknie, jak od zboza klosow!
Zdjeto puderman, cale ubranie gotowe.
Zosia biala sukienke wrzucila przez glowe,
Chusteczke batystowa biala w reku zwija
I tak cala wyglada biala jak lilija.
Poprawiwszy raz jeszcze i wlosow, i stroju,
Kazano jej wzdluz i wszerz przejsc sie po pokoju;
Telimena uwaza znawczyni oczyma,
Musztruje siostrzenice, gniewa sie i zzyma;
Az na dygnienie Zosi krzyknela z rozpaczy:
'Ja nieszczesliwa! Zosiu, widzisz, co to znaczy
Zyc z gesmi, z pastuchami! Tak nogi rozszerzasz,
Jak chlopiec, okiem w prawo i w lewo uderzasz,
Czysta rozwodka! - Dygnij, patrz, jaka niezwinna!'
'Ach, Ciociu! - rzekla smutnie Zosia - coz ja winna?
Ciotka mnie zamykala; nie bylo z kim tanczyc,
Lubilam z nudy ptastwo pasc i dzieci nianczyc;
Ale poczekaj, Ciociu, niech no sie pobawie
Troche z ludzmi, obaczysz, jak sie ja poprawie'.
'Juz - rzekla ciotka - z dwojga zlego lepiej z ptastwem
Niz z tem, co u nas dotad goscilo, plugastwem;
Przypomnij tylko sobie, kto tu u nas bywal:
Pleban, co pacierz mruczal lub w warcaby grywal,
I palestra z fajkami! To mi kawalery!
Nabralabys sie od nich pieknej manijery.
Teraz to pokazac sie jest przynajmniej komu,
Mamy przeciez uczciwe towarzystwo w domu.
Uwazaj dobrze, Zosiu, jest tu Hrabia mlody,
Pan, dobrze wychowany, krewny Wojewody,
Pamietaj byc mu grzeczna...'
Slychac rzenie koni!
I gwar mysliwcow; juz sa pod brama: to oni!
Wziawszy Zosie pod reke, pobiegla do sali.
Mysliwi na pokoje jeszcze nie wchadzali,
Musieli po komnatach odmieniac swa odziez,
Nie chcac wnisc do dam w kurtkach.
Pierwsza wpadla mlodziez,
Pan Tadeusz i Hrabia, co zywo przebrani.
Telimena sprawuje obowiazki pani,
Wita wchodzacych, sadza, rozmowa zabawia
I siostrzenice wszystkim z kolei przedstawia:
Naprzod Tadeuszowi, jako krewna bliska;
Zosia grzecznie dygnela, on sklonil sie nisko,
Chcial cos do niej przemowic, juz usta otworzyl,
Ale spojrzawszy w oczy Zosi, tak sie strwozyl,
Ze stojac niemy przed nia, to plonal, to bladnal;
Co bylo w jego sercu, on sam nie odgadnal.
Uczul sie nieszczesliwym bardzo - poznal Zosie!
Po wzroscie i po wlosach swiatlych, i po glosie;
Te kibic i te glowke widzial na parkanie,
Ten wdzieczny glos zbudzil go dzis na polowanie.
Az Wojski Tadeusza wyrwal z zamieszania;
Widzac, ze blednie i ze na nogach sie slania,
Radzil mu odejsc do swej izby dla spoczynku;
Tadeusz stanal w kacie, wsparl sie na kominku,
Nic nie mowiac - szerokie, obledne zrenice
Obracal to na ciotke, to na siostrzenice.
Dostrzegla Telimena, iz pierwsze spojrzenie
Zosi tak wielkie na nim zrobilo wrazenie;
Nie odgadla wszystkiego, przeciez pomieszana
Bawi gosci, a z oczu nie spuszcza mlodziana.
Wreszcie czas upatrzywszy ku niemu podbiega:
Czy zdrow? dlaczego smutny? pyta sie, nalega,
Napomyka o Zosi, zaczyna z nim zarty;
Tadeusz nieruchomy, na lokciu oparty,
Nic nie gadajac, marszczyl brwi i usta krzywil:
Tym bardziej Telimene pomieszal i zdziwil
Zmienila wiec natychmiast twarz i ton rozmowy,
Powstala zagniewana i ostremi slowy
Poczela nan przymowki sypac i wyrzuty;
Porwal sie i Tadeusz jak zadlem ukluty;
Spojrzal krzywo, nie mowiac ani slowa splunal,
Krzeslo noga odepchnal i z pokoju runal,
Trzasnawszy drzwi za soba.
Szczesciem, ze tej sceny
Nikt z gosci nie uwazal oprocz Telimeny.
Wyleciawszy przez brame, biegl prosto na pole;
Jak szczupak, gdy mu oscien skros piersi przekole,
Pluska sie i nurtuje, myslac, ze uciecze,
Ale wszedzie zelazo i sznur z soba wlecze:
Tak i Tadeusz ciagnal za soba zgryzoty,
Suwajac sie przez rowy i skaczac przez ploty,
Bez celu i bez drogi; az niemalo czasu
Nablakawszy sie, w koncu wszedl w glebine lasu
I trafil, czy umyslnie, czyli tez przypadkiem,
Na wzgorek, co byl wczora szczescia jego swiadkiem,
Gdzie dostal ow bilecik, zadatek kochania,
Miejsce, jak wiemy, zwane Swiatynia dumania.
Gdy okiem wkolo rzuca, postrzega: to ona!
Telimena, samotna, w myslach pograzona,
Od wczorajszej postacia i strojem odmienna,
W bieliznie, na kamieniu, sama jak kamienna;
Twarz schylona w otwarte utulila dlonie,
Choc nie slyszysz szlochania, znac, ze we lzach tonie.
Daremnie bronilo sie serce Tadeusza:
Ulitowal sie, uczul, ze go zal porusza,
Dlugo pogladal niemy, ukryty za drzewem,
Na koniec westchnal i rzekl sam do siebie z gniewem:
'Glupi! coz ona winna, ze sie ja pomylil!'
Wiec z wolna glowe ku niej zza drzewa wychylil,
Gdy nagle Telimena zrywa sie z siedzenia,
Rzuca sie w prawo, w lewo, skacze skros strumienia,
Rozkrzyzowana, z wlosem rozpuszczonym, blada,
Pedzi w las, podskakuje, przykleka, upada
I nie mogac juz powstac, kreci sie po darni.
Widac z jej ruchow, w jakiej strasznej jest meczarni;
Chwyta sie za piers, szyje, za stopy, kolana.
Skoczyl Tadeusz, myslac, ze jest pomieszana
Lub ma wielka chorobe. Lecz z innej przyczyny
Pochodzily te ruchy.
U bliskiej brzeziny
Bylo wielkie mrowisko. Owad gospodarny
Snul sie wkolo po trawie, ruchawy i czarny;
Nie wiedziec, czy z potrzeby, czy z upodobania
Lubil szczegolnie zwiedzac Swiatynie dumania;
Od stolecznego wzgorka az po zrodla brzegi
Wydeptal droge, ktora wiodl swoje szeregi.
Nieszczesciem, Telimena siedziala srod drozki;
Mrowki znecone blaskiem bieluchnej ponczoszki,
Wbiegly, gesto zaczely laskotac i kasac,
Telimena musiala uciekac, otrzasac,
Na koniec na murawie siasc i owad lowic.
Nie mogl jej swej pomocy Tadeusz odmowic;
Oczyszczajac sukienke, az do nog sie znizyl,
Usta trafem ku skroniom Telimeny zblizyl -
W tak przyjaznej postawie, choc nic nie mowili
O rannych klotniach swoich, przeciez sie zgodzili;
I nie wiedziec, jak dlugo trwalaby rozmowa,
Gdyby ich nie przebudzil dzwonek z Soplicowa -
Haslo wieczerzy. Pora powracac do domu,
Zwlaszcza ze slychac bylo opodal trzask lomu.
Moze szukaja? razem wracac nie wypada;
Wiec Telimena w prawo pod ogrod sie skrada,
A Tadeusz na lewo biegl do wielkiej drogi;
Oboje w tym odwrocie mieli nieco trwogi:
Telimenie zdalo sie, ze raz spoza krzaka
Blysla zakapturzona, chuda twarz Robaka,
Tadeusz widzial dobrze, jak mu raz i drugi
Pokazal sie na lewo cien bialy i dlugi.
Co to bylo, nie wiedzial, ale mial przeczucie,
Ze to byl Hrabia w dlugim, angielskim surducie.
Wieczerzano w zamczysku. Uparty Protazy,
Nie dbajac na wyrazne Sedziego zakazy,
W niebytnosc panstwa znowu do zamku szturmowal
I kredens don (jak mowi) zaintromitowal.
Goscie weszli w porzadku i staneli kolem;
Podkomorzy najwyzsze bral miejsce za stolem;
Z wieku mu i z urzedu ten zaszczyt nalezy.
Idac klanial sie damom, starcom i mlodziezy.
Kwestarz nie byl u stolu; miejsce