nie pali,
Znalem mysliwych lepszych od was, a chybiali;
Trafiac, chybiac, poprawiac - to kolej strzelecka.
Ja sam, chociaz ze strzelba wlocze sie od dziecka,
Chybialem; chybial slawny ow strzelec Tuloszczyk,
Nawet nie zawsze trafial pan Rejtan nieboszczyk.
O Rejtanie opowiem pozniej. Co sie tycze
Wypuszczenia z oblawy, ze oba panicze
Zwierzowi jak nalezy kroku nie dostali,
Choc mieli oszczep w reku, tego nikt nie chwali
Ani gani: bo zmykac, majac naboj w rurze
Znaczylo po staremu: byc tchorzem nad tchorze;
Toz wystrzelic na oslep (jak to robi wielu),
Nie przypusciwszy zwierza, nie wziawszy do celu,
Jest rzecz haniebna; ale kto dobrze wymierzy,
Kto przypusci do siebie zwierza jak nalezy,
Jesli chybil, cofnac sie moze bez sromoty
Albo walczyc oszczepem, lecz z wlasnej ochoty,
A nie z musu: gdyz oszczep strzelcom poruczony
Nie dla natarcia, ale tylko dla obrony.
Tak bylo po staremu: a wiec mnie zawierzcie
I waszej rejterady do serca nie bierzcie,
Kochany Tadeuszku i Wielmozny Grafie!
Ilekroc zas wspomnicie o dzisiejszym trafie,
Wspomnijcie tez starego Wojskiego przestroge:
Nigdy jeden drugiemu nie zachodzic w droge,
Nigdy we dwoch nie strzelac do jednej zwierzyny'.
Wlasnie Wojski wymawial to slowo: 'zwierzyny',
Gdy Asesor polgebkiem podszepnal: 'dziewczyny';
'Brawo!' krzyknela mlodziez, powstal szmer i smiechy,
Powtarzano z kolei przestroge Hreczechy,
Mianowicie ostatnie slowo, ci: 'zwierzyny',
A drudzy, w glos smiejac sie, krzyczeli: 'dziewczyny';
Rejent szepnal: 'kobiety', Asesor: 'kokiety',
Utkwiwszy w Telimenie oczy jak sztylety.
Nie myslil wcale Wojski przymawiac nikomu
Ani uwazal, co tam szepca po kryjomu;
Rad bardzo, ze mogl damy i mlodziez rozsmieszyc,
Zwrocil sie ku mysliwcom, chcac i tych pocieszyc.
I zaczal, nalewajac sobie kielich wina:
'Nadaremnie oczyma szukam Bernardyna;
Chcialbym mu opowiedziec wypadek ciekawy,
Podobny do zdarzenia dzisiejszej oblawy.
Klucznik mowil, ze tylko znal jednego czleka,
Co tak celnie jak Robak mogl strzelic z daleka;
Ja zas znalem drugiego; rownie trafnym strzalem
Ocalil on dwoch panow; sam ja to widzialem,
Kiedy do nalibockich zaciagneli lasow
Tadeusz Rejtan posel i ksiaze Denassow.
Nie zazdroscili slawie szlachcica panowie,
Owszem u stolu pierwsi wniesli jego zdrowie,
Nadawali mu wielkich prezentow bez liku
I skore zabitego dzika; o tym dziku
I o strzale powiem wam jak naoczny swiadek,
Bo to byl dzisiejszemu podobny przypadek,
A zdarzyl sie najwiekszym strzelcom za mych czasow:
Poslowi Rejtanowi i ksieciu Denassow'.
A wtem ozwal sie Sedzia nalewajac czasze:
'Pije zdrowie Robaka, Wojski, w rece wasze!
Jesli datkiem nie mozem Kwestarza zbogacic,
Postaramy sie przeciez za proch mu zaplacic;
Ureczamy, ze niedzwiedz zabity dzis w boru
Przez dwa lata wystarczy na kuchnie klasztoru.
Lecz skory Ksiedzu nie dam; lub gwaltem zabiore,
Albo ja mnich ustapic musi przez pokore,
Albo ja kupie chocby dziesiatkiem soboli.
Skora ta rozporzadzimy wedle naszej woli;
Pierwszy wieniec i slawe juz wzial sluga bozy,
Skore Jasnie Wielmozny Pan nasz Podkomorzy
Temu da, kto na druga nagrode zasluzyl'.
Podkomorzy pogladzil czolo i brwi zmruzyl;
Strzelcy zaczeli szemrac, kazdy cos powiadal,
Tamten - jak zwierza znalazl, ten - jak rane zadal,
Tamten psiarnie nawolal, ow zwierza nawrocil
Znowu w ostep. Asesor z Rejentem sie klocil,
Jeden wielbiac przymioty swojej Sanguszkowki,
Drugi balabanowskiej swej Sagalasowki.
'Sedzio sasiedzie - wreszcie wyrzekl Podkomorzy -
Pierwsza nagrode slusznie zyskal sluga bozy;
Lecz nielacno rozsadzic, kto jest po nim drugi,
Bo wszyscy zdaja mi sie miec rowne zaslugi,
Wszyscy rowni zrecznoscia, biegloscia i mestwem.
Przeciez dwoch dzis odznaczyl los niebezpieczenstwem.
Dwaj byli niedzwiedziego najblizsi pazura:
Tadeusz i pan Hrabia; im nalezy skora.
Pan Tadeusz ustapi (jestem tego pewny),
Jako mlodszy i jako gospodarza krewny;
Wiec spolija opima wezmiesz, Mosci Hrabia.
Niech ten lup twa strzelecka komnate ozdabia,
Niechaj pamiatka bedzie dzisiejszej zabawy,
Godlem szczescia lowczego, bodzcem przyszlej slawy'.
Umilknal wesol, myslac, ze Hrabie ucieszyl;
Nie wiedzial, jak bolesnie serce jego przeszyl.
Bo Hrabia na strzeleckiej komnaty wspomnienie
Mimowolnie wzrok podniosl: a te lby jelenie,
Te galeziste rogi, jakby las wawrzynow
Zasiany reka ojcow na wience dla synow,
Te rzedami portretow zdobione filary,
Ten w sklepieniu blyszczacy herb Polkozic stary,
Ozwaly sie don zewszad glosami przeszlosci;
Zbudzil sie z marzen, wspomnial, gdzie, u kogo gosci:
Dziedzic Horeszkow gosciem srod swych wlasnych progow,
Biesiadnikiem Soplicow, swych odwiecznych wrogow!
A przy tem zawisc, ktora czul do Tadeusza,
Tym mocniej Hrabie przeciw Soplicom porusza.
Rzekl wiec z gorzkim usmiechem: 'Moj domek zbyt maly
Nie ma godnego miejsca na dar tak wspanialy;
Niech lepiej niedzwiedz czeka posrod tych rogaczy,
Az mi go Sedzia razem z zamkiem oddac raczy'.
Podkomorzy, zgadujac, na co sie zanosi,
Zadzwonil w tabakiere zlota, o glos prosi.
'Godzienes pochwal - rzecze - Hrabio, moj sasiedzie,
Ze dbasz o interesa nawet przy obiedzie;
Nie tak jak modni wieku twojego panicze,
Zyjacy bez rachunku. Ja tusze i zycze
Zgoda zakonczyc moje sady podkomorskie;
Dotad jedyna trudnosc jest o fundum dworskie.
Mam juz projekt zamiany, fundum wynagrodzic
Ziemia w sposob nastepny...' - Tu zaczal wywodzic
Porzadnie (jak zwykl zawsze) plan przyszlej zamiany:
Juz byl w polowie rzeczy, gdy ruch niespodziany
Wszczal sie na koncu stola: jedni cos postrzegli,
Wskazuja palcem, drudzy oczyma tam biegli,
Az wreszcie wszystkie glowy, jak klosy schylone
Wstecznym wiatrem, w przeciwna zwrocily sie strone,
W kat.
Z kata, kedy wisial portret nieboszczyka,
Ostatniego z rodziny Horeszkow, Stolnika,
Z malych drzwiczek, ukrytych pomiedzy filary
Wysunela sie cicho postac na ksztalt mary.
Gerwazy! Poznano go po wzroscie, po licach,
Po srebrzystych na zoltej kurcie Polkozicach.
Stapal jako slup prosto, niemy i surowy,
Nie zdjawszy czapki, nawet nie schyliwszy glowy;
W reku trzymal blyszczacy klucz, jakby puginal,
Odemknal szafe i w niej cos krecic zaczynal.
Staly w dwoch katach sieni, wsparte o filary,
Dwa kurantowe, w szafach zamkniete zegary;
Dziwaki stare, dawno ze sloncem w niezgodzie,
Poludnie wskazywaly czesto o zachodzie;
Gerwazy nie przybral sie machine naprawic,
Ale bez nakrecenia nie chcial jej zostawic,
Dreczyl kluczem zegary kazdego wieczora;
Wlasnie teraz przypadla nakrecania pora.
Gdy Podkomorzy sprawa zajmowal uwage
Stron interesowanych, on pociagnal wage:
Zgrzytnely wyszczerbionym zebem kola rdzawe;
Wzdrygnal sie Podkomorzy i przerwal rozprawe.
'Bracie - rzekl - odloz nieco twa pilna