brzozki;

Przeciez ten folwark zdal sie byc stolica wioski,

Iz ksztaltniejszy od innych chat, bardziej rozlegly,

I prawa strone, gdzie jest swietlica, mial z cegly.

Obok lamus, spichrz, gumno, obora i stajnie,

Wszystko w kupie, jak bywa u szlachty zwyczajnie.

Wszystko nadzwyczaj stare, zgnile; domu dachy

Swiecily sie, jak gdyby od zielonej blachy,

Od mchu i trawy, ktora buja jak na lace.

Po strzechach gumien - niby ogrody wiszace

Roznych roslin: pokrzywa i krokos czerwony,

Zolta dziewanna, szczyru barwiste ogony,

Gniazda ptastwa roznego, w strychach golebniki,

W oknach gniazda jaskolcze, u progu kroliki

Biale skacza i ryja w niedeptanej darni.

Slowem, dwor na ksztalt klatki albo krolikarni.

A dawniej byl obronny! Pelno wszedzie sladow,

Ze wielkich i ze czestych doznawal napadow.

Pod brama dotad w trawie, jak dziecieca glowa

Wielka, lezala kula zelazna dzialowa

Od czasow szwedzkich; niegdys skrzydlo wrot otwarte

Bywalo o te kule jak o glaz oparte.

Na dziedzincu spomiedzy piolunu i chwastu

Wznosza sie stare szczety krzyzow kilkunastu

Na ziemi nieswieconej; znak, ze tu chowano

Poleglych smiercia nagla i niespodziewana.

Kto by uwazal z bliska lamus, spichrz i chate,

Ujrzy sciany od ziemi do szczytu pstrokate

Niby rojem owadow czarnych; w kazdej plamie

Siedzi we srodku kula jak trzmiel w ziemnej jamie.

U drzwi domostwa wszystkie klamki, cwieki, haki,

Albo uciete, albo nosza szabel znaki:

Pewnie tu probowano hartu zygmuntowek,

Ktoremi mozna smialo cwieki obciac z glowek

Lub hak przerznac, w brzeszczocie nie zrobiwszy szczerby.

Nade drzwiami Dobrzynskich widne byly herby;

Lecz armature - serow zaslonily pulki

I zasklepily gesto gniazdami jaskolki.

Wewnatrz samego domu, w stajni i wozowni,

Pelno znajdziesz rynsztunkow, jak w starej zbrojowni.

Pod dachem wisza cztery ogromne szyszaki,

Ozdoby czol marsowych: dzis Wenery ptaki,

Golebie, w nich gruchajac karmia swe piskleta.

W stajni kolczuga wielka nad zlobem rozpieta

I pierscieniasty pancerz sluza za drabine,

W ktora chlopiec zarzuca zrebcom dziecieline.

W kuchni kilka rapierow kucharka bezbozna

Odhartowala, kladac je w piec zamiast rozna;

Bunczukiem, lupem z Wiednia, otrzepywa zarna:

Slowem, wygnala Marsa Ceres gospodarna

I panuje z Pomona, Flora i Wertumnem

Nad Dobrzynskiego domem, stodola i gumnem.

Ale dzis musza znowu ustapic boginie:

Mars powraca.

O swicie zjawil sie w Dobrzynie

Konny poslaniec; biega od chaty do chaty,

Budzi jak na panszczyzne; wstaja szlachta braty,

Napelniaja sie cizba zascianku ulice,

Slychac krzyk w karczmie, widac w plebaniji swiece;

Biega; jeden drugiego pyta, co to znaczy,

Starzy skladaja rade, mlodz konie kulbaczy,

Kobiety zatrzymuja, chlopcy sie szamoca,

Rwa sie biec, bic sie, ale nie wiedza, z kim, o co?

Musza chcac nie chcac zostac. W mieszkaniu plebana

Trwa rada dluga, tlumna, strasznie zamieszana,

Az nie mogac zdan zgodzic, na koniec stanowi

Przelozyc cala sprawe ojcu Maciejowi.

Siedemdziesiat dwa lat liczyl Maciej, starzec dziarski,

Niskiego wzrostu, dawny konfederat barski.

Pamietaja i swoi, i nieprzyjaciele

Jego damaskowana krzywa karabele,

Ktora piki i sztyki rzezal na ksztalt sieczki

I ktorej zartem skromne dal imie R o z e c z k i.

Z konfederata stal sie stronnikiem krolewskim

I trzymal z Tyzenhauzem, podskarbim litewskim;

Lecz gdy krol w Targowicy przyjal uczestnictwo,

Maciej opuscil znowu krolewskie stronnictwo,

I stad to, ze przechodzil partyi tak wiele,

Nazywany byl dawniej K u r k i e m n a k o s c i e l e,

Ze jak kurek za wiatrem choragiewke zwracal.

Przyczyne zmian tak czestych na prozno bys macal:

Moze Maciej zbyt wojne lubil; zwyciezony

W jednej stronie, znow bitwy szukal z drugiej strony?

Moze, bystry polityk, duch czasu zbadywal

I tam szedl, gdzie Ojczyzny dobro upatrywal?

Kto wie! To pewna, ze go nigdy nie uwiodly

Ani chec osobistej chwaly, ni zysk podly,

I ze nigdy z moskiewska partyja nie trzymal;

Na sam widok Moskala pienil sie i zzymal.

By nie spotkac Moskala, po kraju zaborze

Siedzial w domu, jak niedzwiedz, gdy ssie lape w borze.

Ostatni raz wojowal, poszedlszy z Oginskim

Do Wilna, gdzie sluzyli oba pod Jasinskim.

I tam z Rozeczka cudow dokazal odwagi.

Wiadomo, ze sam jeden skoczyl z walow Pragi

Bronic pana Pocieja, ktory, odbiezany

Na placu boju, dostal dwadziescia trzy rany.

Myslano dlugo w Litwie, ze obu zabito;

Wrocili oba, kazdy pokluty jak sito.

Pan Pociej, zacny czlowiek, chcial zaraz po wojnie

Obronce Dobrzynskiego wynagrodzic hojnie,

Dawal mu folwark pieciu dymow w dozywocie

I wyznaczyl mu rocznie tysiac zlotych w zlocie.

Lecz Dobrzynski odpisal: 'Niech Pociej Macieja,

A nie Maciej Pocieja ma za dobrodzieja'.

Odmowil wiec folwarku i nie przyjal placy;

Sam wrociwszy do domu, zyl z wlasnej rak pracy,

Sprawujac ule dla pszczol, lekarstwa dla bydla,

Szlac na targ kuropatwy, ktore lowil w sidla,

I polujac na zwierza.

Bylo dosc w Dobrzynie

Starych ludzi roztropnych, ktorzy po lacinie

Umieli i w palestrze cwiczyli sie z mlodu;

Bylo dosc majetniejszych; a z calego rodu

Maciek, prostak ubogi, byl najwiecej czczony,

Nie tylko jako rebacz Rozeczka wslawiony,

Lecz jako czlek madrego i pewnego zdania,

Znajacy dzieje kraju, rodziny podania,

Zarowno swiadom prawa, jak i gospodarstwa.

Wiedzial takze sekreta strzelcow i lekarstwa,

Przyznawano mu nawet (czemu pleban przeczy)

Wiadomosc nadzwyczajnych i nadludzkich rzeczy.

To pewna, ze powietrza zmiany zna dokladnie

I czesciej niz kalendarz gospodarski zgadnie.

Nie dziw tedy, ze czy to siejbe rozpoczynac,

Czy wiciny wyprawiac, czy zboze zazynac,

Czy procesowac, czyli zawierac uklady,

Nie dzialo sie w Dobrzynie nic bez Macka rady.

Wplywu takiego starzec bynajmniej nie szukal,

Owszem, chcial sie go pozbyc, klijentow swych fukal

I najczesciej wypychal milczkiem za drzwi domu,

Rady rzadko udzielal i nie lada komu,

Ledwie w niezmiernie waznych sporach lub umowach

Pytany wyrzekl zdanie, i w niewielu slowach.

Myslano, ze dzisiejszej podejmie sie sprawy

I stanie swa osoba na czele wyprawy;

Bo bijatyke lubil niezmiernie za mlodu

I byl nieprzyjacielem moskiewskiego rodu.

Wlasnie staruszek chodzil po samotnym dworze,

Nucac piosenke: 'Kiedy ranne wstaja zorze',

Rad, ze sie wypogadza; mgla nie szla do gory,

Jak sie dziac zwyklo, kiedy zbieraja sie chmury,

Ale coraz spadala; wiatr rozwinal dlonie

I mgle muskal, wygladzal, rozscielal na blonie;

Tymczasem slonko z gory tysiacem promieni

Tlo przetyka, posrebrza, wyzlaca, rumieni.

Jak para mistrzow w Slucku lity pas wyrabia:

Dziewica, siedzac w dole, krosny ujedwabia

I tlo reka wygladza, tymczasem tkacz z gory

Zrzuca jej nitki srebra, zlota i purpury,

Tworzac barwy i kwiaty - tak dzis ziemie cala

Wiatr tumanami osnul, a slonce dzierzgalo.

Maciej ogrzal sie sloncem, zakonczyl pacierze

I juz sie do swojego gospodarstwa

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату