rozprawial wymownie,

Chcial zmykac, szlachta w pogon, wolajac, ze zdradzil.

Mickiewicz stal z daleka, ni krzyczal, ni radzil,

Ale z miny poznano, ze cos zlego knuje,

Wiec do kordow, i hajze! On sie rejteruje,

Odcina sie, juz ranny, przyparty do plotow,

Gdy mu skoczyl na odsiecz Zan i trzech Czeczotow.

Zaczem rozjeto szlachte, ale w tym rozruchu

Dwoch bylo cietych w rece, ktos dostal po uchu.

Reszta wsiadala na kon.

Hrabia i Gerwazy

Porzadkuja, rozdaja oreze, rozkazy.

W koncu wszyscy przez dluga zascianku ulice

Puscili sie w cwal, krzyczac: 'Hajze na Soplice!'

KSIEGA OSMA

ZAJAZD Tresc:

Astronomia Wojskiego - Uwaga Podkomorzego nad kometami - Tajemnicza scena w pokoju Sedziego - Tadeusz, chcac zrecznie wyplatac sie, wpada w wielkie klopoty - Nowa Dydo- Zajazd - Ostatnia woznienska protestacja - Hrabia zdobywa Soplicowo - Szturm i rzez - Gerwazy piwnicznym - Uczta zajazdowa.

Przed burza bywa chwila cicha i ponura,

Kiedy nad glowy ludzi przyleciawszy chmura

Stanie i grozac twarza, dech wiatrow zatrzyma,

Milczy, obiega ziemie blyskawic oczyma,

Znaczac te miejsca, gdzie wnet cisnie grom po gromie:

Tej ciszy chwila byla w Soplicowskim domie.

Myslilbys, ze przeczucie nadzwyczajnych zdarzen

Scielo usta i wznioslo duchy w kraje marzen.

Po wieczerzy i Sedzia, i goscie ze dworu

Wychodza na dziedziniec uzywac wieczoru;

Zasiadaja na przyzbach wyslanych murawa;

Cale grono z posepna i cicha postawa

Poglada w niebo, ktore zdawalo sie znizac,

Sciesniac i coraz bardziej ku ziemi przyblizac,

Az oboje, skrywszy sie pod zaslone ciemna

Jak kochankowie, wszczeli rozmowe tajemna,

Tlumaczac swe uczucia w westchnieniach tlumionych,

Szeptach, szmerach i slowach na wpol wymowionych,

Z ktorych sklada sie dziwna muzyka wieczoru.

Zaczal ja puszczyk, jeczac na poddaszu dworu;

Szepnely wiotkiem skrzydlem niedoperze, leca

Pod dom, gdzie szyby okien, twarze ludzi swieca;

Nizej zas - niedoperzow siostrzyczki, cmy, rojem

Wija sie, przywabione bialym kobiet strojem.

Mianowicie przykrza sie Zosi, bijac w lice

I w jasne oczki, ktore biora za dwie swiece.

Na powietrzu owadow wielki krag sie zbiera,

Kreci sie, grajac jako harmoniki sfera;

Ucho Zosi rozroznia wsrod tysiaca gwarow

Akord muszek i polton falszywy komarow.

W polu koncert wieczorny ledwie jest zaczety;

Wlasnie muzycy koncza stroic instrumenty.

Juz trzykroc wrzasnal derkacz, pierwszy skrzypak laki,

Juz mu z dala wtoruja z bagien basem baki,

Juz bekasy do gory porwawszy sie wija

I bekajac raz po raz jak w bebenki bija.

Na final szmerow muszych i ptaszecej wrzawy

Odezwaly sie chorem podwojnym dwa stawy,

Jako zaklete w gorach kaukaskich jeziora,

Milczace przez dzien caly, grajace z wieczora.

Jeden staw, co ton jasna i brzeg mial piaszczysty,

Modra piersia jek wydal cichy, uroczysty;

Drugi staw, z dnem blotnistem i gardzielem metnym,

Odpowiedzial mu krzykiem zalosnie namietnym;

W obu stawach pialy zab niezliczone hordy,

Oba chory zgodzone w dwa wielkie akordy.

Ten fortissimo zabrzmial, tamten nuci z cicha,

Ten zdaje sie wyrzekac, tamten tylko wzdycha;

Tak dwa stawy gadaly do siebie przez pola,

Jak grajace na przemian dwie arfy Eola.

Mrok gestnial; tylko w gaju i okolo rzeczki,

W lozach, blyskaly wilcze oczy jako swieczki,

A dalej, u sciesnionych widnokregu brzegow,

Tu i owdzie ogniska pastuszych noclegow.

Nareszcie ksiezyc srebrna pochodnie zaniecil,

Wyszedl z boru i niebo i ziemie oswiecil.

One teraz, z pomroku odkryte w polowie,

Drzemaly obok siebie jako malzonkowie

Szczesliwi: niebo w czyste objelo ramiona

Ziemi piers, co ksiezycem swieci posrebrzona.

Juz naprzeciw ksiezyca gwiazda jedna, druga

Blysnela; juz ich tysiac, juz milijon mruga.

Kastor z bratem Polluksem jasnieli na czele,

Zwani niegdys u Slawian: Lele i Polele;

Teraz ich w zodyjaku gminnym znow przechrzczono,

Jeden zowie sie L i t w a, a drugi K o r o n a.

Dalej niebieskiej W a g i dwie szale blyskaja;

Na nich Bog w dniu stworzenia (starzy powiadaja)

Wazyl z kolei wszystkie planety i ziemie,

Nim w przepasciach powietrza osadzil ich brzemie;

Potem wagi zlociste zawiesil na niebie:

Z nich to ludzie wag i szal wzor wzieli dla siebie.

Na polnoc swieci okrag gwiazdzistego S i t a,

Przez ktore Bog (jak mowia) przesial ziarnka zyta,

Kiedy je z nieba zrucal dla Adama ojca,

Wygnanego za grzechy z rozkoszy ogrojca.

Nieco wyzej D a w i d a w o z, gotow do jazdy,

Dlugi dyszel kieruje do Polarnej Gwiazdy.

Starzy Litwini wiedza o rydwanie owym,

Ze nieslusznie pospolstwo zwie go Dawidowym,

Gdyz to jest woz Anielski. Na nim to przed czasy

Jechal Lucyper, Boga gdy wyzwal w zapasy,

Mlecznym goscincem pedzac w cwal w niebieskie progi,

Az go Michal zbil z wozu, a woz zrucil z drogi.

Teraz, popsuty, miedzy gwiazdami sie wala,

Naprawiac go archaniol Michal nie pozwala.

I to wiadomo takze u starych Litwinow

(A wiadomosc te pono wzieli od rabinow),

Ze ow zodyjakowy S m o k, dlugi i gruby,

Ktory gwiazdziste wije po niebie przeguby,

Ktorego mylnie W e z e m chrzcza astronomowie,

Jest nie wezem, lecz ryba. Lewiatan sie zowie.

Przed czasy mieszkal w morzach, ale po potopie

Zdechl z niedostatku wody; wiec na niebios stropie,

Tak dla osobliwosci, jako dla pamiatki,

Anieli zawiesili jego martwe szczatki.

Podobnie pleban mirski zawiesil w kosciele

Wykopane olbrzymow zebra i piszczele.

Takie gwiazd historyje, ktore z ksiazek zbadal

Albo slyszal z podania, Wojski opowiadal;

Chociaz wieczorem slaby mial wzrok Wojski stary

I nie mogl w niebie dojrzec nic przez okulary,

Lecz na pamiec znal imie i ksztalt kazdej gwiazdy;

Wskazywal palcem miejsca i droge ich jazdy.

Dzis malo go sluchano, nie zwazano wcale

Na Sito ni na Smoka, ani tez na Szale;

Dzis oczy i mysl wszystkich pociaga do siebie

Nowy gosc, dostrzezony niedawno na niebie:

Byl to k o m e t a pierwszej wielkosci i mocy,

Zjawil sie na zachodzie, lecial ku polnocy;

Krwawym okiem z ukosa na rydwan spoziera,

Jakby chcial zajac puste miejsce Lucypera,

Warkocz dlugi w tyl rzucil i czesc nieba trzecia

Obwinal nim, gwiazd krocie zagarnal jak siecia

I ciagnie je za soba, a sam wyzej glowa

Mierzy, na polnoc, prosto w gwiazde biegunowa.

Z niewymownym przeczuciem caly lud litewski

Pogladal kazdej nocy na ten cud niebieski,

Biorac zla wrozbe z niego tudziez z innych znakow;

Bo zbyt czesto slyszano krzyk zlowieszczych ptakow,

Ktore na pustych polach gromadzac sie w kupy,

Ostrzyly dzioby, jakby czekajac na trupy.

Zbyt czesto postrzegano, ze psy ziemie ryly

I jak gdyby smierc wietrzac, przerazliwie wyly:

Co wrozy glod lub wojne; a straznicy boru

Widzieli, jak

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату